Baekhyun
— Dzień dobry — Chanyeol uśmiechnął się szeroko, a ja nie wiedzieć czemu, zakrztusiłem się powietrzem. Po chwili jak gdyby nigdy nic, usiadł naprzeciwko nas i czekał na pytania. Otworzył usta i zmarszczył brwi, patrząc gdzieś w przestrzeń. Uniósł palec w górę, będąc cały czas rozpromienionym na twarzy. Drugą ręką wyciągnął ze swojego jaskrawożółtego plecaka koszulkę, w środku której znajdowało się jego CV i list motywacyjny. Stwierdziłem, że połączenie tego plecaka z jego eleganckim ubiorem było dość... ciekawe. Tak... bardzo.
— Dzień dobry — odpowiedział jako jedyny Kim Namjoon, czterdziestoletni mężczyzna, będący szefem rady w mojej firmie. Był on też cenionym przyjacielem mojego ojca i mimo swej poważnej postawy, na co dzień był bardzo sympatycznym człowiekiem.
— Imię i nazwisko? — Bez zbędnych uprzejmości drugi członek przeszedł do pytań, a ja tylko to obserwowałem, w duchu trzymając za Chana kciuki. Przez myśl, że mógłby pracować w mojej firmie, zrobiło mi się ciepło na sercu.
— Park Chanyeol.
— Student?
— Ehe. — Przytaknął niezbyt elegancko, przez co miałem ochotę parsknąć śmiechem. On chyba sam zorientował się, że to nie było zbyt poprawne, więc jego poliki nabrały rumianych kolorów. Dzieciak.
— Student czego? — Mój znajomy przemilczał brak profesjonalizmu nastolatka. I tak dla mnie prezentował się dziś naprawdę świetnie. Wczoraj wyglądał jak tęczowy dzieciak, który swoje ubrania kupuje w sklepie 'tysiąc jeden kolorów... i jeszcze jeden' a dziś prezentował się jak poważny kandydat na wysokie stanowisko. W głębi siebie byłem z niego niesamowicie dumny, nieważne nawet jak przebiegnie rozmowa. Po prostu starał się, a ja to widziałem w jego oczach.
— Finansów i zarządzania — odpowiedział, starając się siedzieć jak najbardziej prosto, przez co znowu miałem ochotę się roześmiać. Założyłem ręce na swoim jasnym sweterku i umieściłem jedną nogę na drugiej.Chanyeol zerknął na mnie szybko, a ja wykorzystując okazję, posłałem mu delikatny uśmiech.
— Ciekawe... — mruknął Namjoon, wczytując się w jego papiery. — Doświadczenie?
— Brak, ale szybko się uczę! — Zapewnił głośno, a ja zauważyłem, jak znów na mnie zerka. Uśmiechnąłem się więc lekko, nie chcąc wzbudzić jakiś podejrzeń, ale zależało mi, aby dodać mu otuchy.
— Rozumiem. Planujesz w najbliższym czasie zakładać rodzinę?
— Nie... nie sądzę... — Ponownie zobaczyłem, jak zlustrował mnie wzrokiem z dziwnym wyrazem twarzy, na który uniosłem zaciekawiony brwi.
— O jakie stanowisko się ubiegasz?
— Nie jestem pew—
— Właściwie to wczoraj pomyślałem... — Przerwałem mu, opierając brodę na zewnętrznej stronie moich dłoni. Łokcie ówcześnie położyłem na blacie czarnego stołu. — że przydałby mi się drugi asystent. Tiffany nie wyrabia się ze wszystkim. Stawka pozostałaby taka sama, jaką zaproponowaliśmy panu na początku. — Uśmiechnąłem się zadziornie do nastolatka. Patrzył na mnie zaskoczony. — Jak myślisz, poradziłby pan sobie na tym stanowisku? Moja asystentka wszystkiego by cię nauczyła.
— Asystentka? — Ku mojemu zdziwieniu zmarszczył brwi i przybrał na usta grymas, mający chyba tylko w jego mniemaniu przypominać uśmiech. — Pasowałoby mi. Godziny pozostawałyby wciąż te same?
— Myślę, że tak. Czasem jedynie mogą zdarzyć się nadgodziny. Co pan na to, panie Park? — Patrzyłem na niego wyczekująco. Chciałem, aby ten ważny dla mnie chłopak nauczył się pracy, nie mając nad sobą szefa, chcącego go wylać przy każdym potknięciu. Nie chciałem, aby zniechęcał się do pracy, tylko aby kojarzył ją z całkiem normalną atmosferą.
Chan bez wahania pokiwał energicznie głową, przez co uśmiechnąłem się szeroko, ignorując profesjonalizm.
— Cieszę się. Jutro podpiszemy umowę na pół etatu. Póki co oczywiście, ale kto wie, co będzie potem. — Odebrałem od Kima papiery Parka i schowałem je do swojej teczki. — A, i jeszcze jedno... jak stoi pana angielski?
— Mam go w jednym palcu! — Zapewnił szybko, na co uśmiechnąłem się szeroko.
— To cudownie. To wszystko, co chciałem wiedzieć.
Przytaknął szczęśliwy, a Namjoon uścisnął mu dłoń, gdy wstali. Chanyeol wyszedł, zerkając na mnie raz jeszcze z dziwną ekscytacją w oczach.
— Nie mówiłeś, że brakuje ci rąk do pracy — odezwał się Kim, gdy czekaliśmy na kolejnego kandydata w ciszy.
— Zapomniałem wspomnieć, a widzę w tym chłopaku zapał do pracy. — W dalszym ciągu udawałem, że nie znam Chana. W tym środowisku było to niestety wskazane, aby nie słuchał na każdym kroku komentarzy, że przyjęto go ze względu na znajomości. Właściwie tak było, ale patrząc na niego, wiedziałem, że dobrze sobie ze wszystkim poradzi. Po rozmowie z nim wczoraj i trochę bliższym poznaniu, wiedziałem też, że nie wyrósł na idiotę, a wręcz przeciwnie, bo wydawał mi się dość odpowiedzialny i nie był rozpuszczony, jak dzieci wychowujące się w bogatych domach. Dokładnie w takich rodzinach, jaką on miał. A jednak miał poukładane w głowie i nawet udało mu się dostać na tak dobry uniwersytet. Gdzieś w środku czułem, że nie pożałuję przyjęcia go tu.
— Jak uważasz, nie wtrącam się — odpowiedział Namjoon.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, jednak była to tylko Tiffany z kawałkiem sernika, o który ją prosiłem dobre pół godziny temu. Szybka to ona jednak nie jest, jeśli chodzi o moje zachcianki. Rada patrzyła na mnie nieprzychylnym spojrzeniem, które jednak zignorowałem. Pfff, mogli sobie sami zamówić, bo nie podzieliłbym się tym orgazmem na talerzu, potocznie zwanym po prostu ciastem. Jestem zbyt wielkim fanem.
Przez kilka godzin przyszło do nas kilkudziesięciu młodziaków, z czego przyjęliśmy w końcu jedynie sześciu na okres próbny, a pozostałym jedynie podziękowaliśmy za przyjście i obiecaliśmy, że zadzwonimy. Rozmowy kwalifikacyjne miały niestety trwać jeszcze dwa dni, a ja już miałem dość tych samych pytań, zadawanych przez Namjoona, oraz bardzo podobnych odpowiedzi ze strony studentów.
Wszystko skończyło się dobrze po osiemnastej, a ja wiedziałem, że nie mam siły już robić w biurze cokolwiek więcej. Stwierdziłem, że pójdę tam tylko po to, aby rozplanować sobie, co powinienem zrobić jutro w pierwszej kolejności. Wiedziałem, że mimo tego, że jutro miałem robić właściwie to samo co dziś, muszę załatwić też kilka ważnych, papierkowych rzeczy. Wjechałem więc nowoczesną windą na ostatnie piętro i przeszedłem jasnym korytarzem w stronę mojego gabinetu, który od korytarza oddzielał również pokój, w którym urzędowała moja asystentka, a niedługo również Chanyeol, dla którego trzeba jedynie dokupić identyczne biurko co Tiffany i postawić po drugiej stronie białego pokoju. Gdy minąłem ostatni zakręt, dzielący mnie od miejsca docelowego, przy czarnych drzwiach ujrzałem Chanyeola, który zawzięcie oglądał panoramę miasta przy wielkim oknie.
— Co ty tu robisz? — zapytałem, kładąc dłoń na jego ramieniu. Ten drgnął i chwycił się za serce z wystraszoną miną, na co miałem ochotę parsknąć śmiechem. Właściwie nawet to zrobiłem.
— Wystraszyłeś mnie! — zawołał z pretensją. — Mógłbym umrzeć, albo coś.
— Jasne, jasne — odparłem, krzyżując ręce na piersi. — Więc co tu robisz?
— Czekałem, żeby ci podziękować... — Na jego twarzy pojawiły się lekkie rumieńce, przez co uznałem, że wygląda bardzo uroczo i niewinnie, zwłaszcza, jak swoje dłonie schował za plecami. — No wiesz, za to stanowisko i w ogóle... Nie musiałeś przecież mi pomagać, a... dałeś mi nawet pracę blisko ciebie... Jestem... bardzo szczęśliwy i obiecuję, że będę najlepszym asystentem na świecie!
— Nie masz za co dziękować. — Pokręciłem głową rozczulony. — Myślę, że pomoc zdecydowanie mi się przyda, bo nie mam czasu na nic. Poza tym sądzę, że się nadasz i będę szczęśliwy, mogąc oglądać cię codziennie po tylu latach. Jednak mam jedną prośbę... Nie chwal się zbytnio, że się znamy, dobrze? Nie wyjdzie ci to na dobre.
— W porządku — odparł — Kiedy mam przyjść? Pokażesz mi wszystko osobiście?
Chciałem odpowiedzieć, że oprowadzi go Tiffany, i że ona pokaże mu, jak powinien pracować i czym się dokładnie zajmować, ale widząc nadzieję, a wręcz niemą prośbę w jego oczach, odpowiedziałem, że tak, ja go we wszystko wprowadzę. Coś za łatwo sobie mnie okręcił wokół palca tym swoim byciem dużym, słodkim, pluszowym misiem.
— Świetnie! Dziękuję! — Rzucił mi się na szyję, przez co lekko się zachwiałem, bo był zdecydowanie większy i cięższy ode mnie. Tak w ogóle to miałem wrażenie, że obejmuje mnie zbyt długo, a do moich policzków napływa zbyt duża ilość krwi, przez co przyjmują rumiany kolor. Delikatnie odsunąłem go od siebie, czując dziwne dreszcze przepływające przez całe moje ciało. Prawdopodobnie spowodowane to było po prostu tym, że dawno nie odczułem takiej bliskości żadnego człowieka i raczej nie czułem się z takim dotykiem komfortowo, choć oczywiście było to przyjemne. Chanyeol był bardzo ciepły.
— Przyjdź jutro z samego rana. Tak, ranek to ósma, nie dwunasta, śpiochu — zaśmiałem się głośno, machając palcem na wysokości twarzy, chcąc ukryć to, w jaki sposób zadziałał na mnie wcześniejszy uścisk.
Chanyeol prychnął, dlatego, że przypomniał sobie, jak nigdy nie mogłem go wybudzić rano do szkoły, ale widać było po nim pewną radość, że pamiętam takie rzeczy. Chyba on nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie był dla mnie tylko pracą, którą musiałem obudzić, nakarmić i zaprowadzić do szkoły, ale dzieciakiem, do którego się przywiązałem i często o nim myślałem już po powrocie do rodzinnego Pusan.
— Będę punktualnie — Obiecał i pomachał mi, kierując się w stronę wind. — Do jutra, hyung!
— Do jutra... — mruknąłem, odwracając się, ale nagle przystanąłem i powróciłem wzrokiem do wysokiej sylwetki. — Czekałeś tu na mnie siedem godzin?! — krzyknąłem, otwierając szeroko oczy.
Odwrócił się w moim kierunku i nie odpowiedział, ale posłał mi delikatny uśmiech, aby po chwili zniknąć za załomem korytarza.
Uniosłem brwi i lekko rozchyliłem usta.
To się dopiero nazywa wytrwałość.
Ten chłopak to niezły gagatek.
Cholera, muszę sam przed sobą przyznać, że to nie było tylko pierwsze, mylne wrażenie, bo on naprawdę mógłby być w moim typie. Nigdy nie ciągnęło mnie do poważnych, idealnych osób. Chanyeol był przykładem kogoś lekko roztrzepanego, wesołego i bardzo barwnego (dosłownie i w przenośni... jego ubrania to skarb). Chanyeol emanował czymś bardzo przyjemnym, czymś co potrafiło wywołać uśmiech na twarzy innych ludzi, w tym mnie. Jak na niego patrzyłem, od razu czułem coś miłego i ciepłego. Czułem się szczęśliwszy.
Ruszyłem w stronę biura i wszedłem do pokoju, który zajmowała Tiffany.
— Jutro dojdzie do ciebie pomocnik — odezwałem się, stając przed jej biurkiem. Uniosła zdziwiony wzrok znad komputera.
— Nie rozumiem... — mruknęła, jednak jestem pewien, że dobrze usłyszała mój komunikat. — Po co?
— Będziesz miała pomoc. Nie wyrabiasz się, więc aktualnie drugi asystent mi się przyda. Chciałem cię trochę odciążyć.
— Asystent? Czyli chłopak? — Zobaczyłem, jak odetchnęła z ulgą, a na jej twarzy zagościła mina zwycięzcy. Jak już mówiłem, doskonale zdawałem sobie sprawę, że jest typem kobiety lecącej na pieniądze i stanowisko, przez co byłem dla niej idealną partią. Jednak ona zupełnie nie była w moim typie, a jej charakterek odstraszał mnie całkowicie. Widać, że przestraszyła się, że zatrudniona pomoc będzie kobietą i teoretycznie może mieć urojoną w głowie konkurentkę. Jednak to tylko Chanyeol, więc nie poczuła zagrożenia. Choć nawet gdyby to nie był Chan, nie wpadło jej chyba nigdy do głowy, że mogę być biseksualny. Zastanawiałem się czasem, czy naprawdę jest tępa i dobrze to ukrywa przed innymi, czy nawet nie musi udawać, bo taka po prostu jest. Ale mimo wszystko, każdy ma też pozytywne cechy i nawet tej kobiecie zdarza się być naprawdę sympatyczną i zabawną osobą. Czasem.
Chciałem już przejść do swojego małego azylu, ale Tiffany zatrzymała mnie, chwytając za mankiet.
— Panie prezesie... — odezwała się swoim milutkim głosem.
Kiedyś uduszę ją za ten zwrot.
— Tak?
— Był tu jakiś chłopak. Wysoki, uszy jak hefalump. — Podała mi świstek papieru wyrwanego 'na odwal się' z zeszytu. — Zostawił swój numer i mówił, abym go panu prezesowi przekazała.
Spojrzałem na zmiętą kartkę papieru i zaśmiałem się. Muszę nauczyć chłopaka estetyki... i zamówić wizytówki. Właściwie to przypomniałem też sobie, że dałem mu wczoraj swoją, więc... najpewniej ją zgubił. Słodko.
— Dziękuję. To właśnie chłopak, który będzie ci pomagać. — Schowałem kartkę do kieszeni spodni, aby następnie zapisać numer w swoim telefonie.
Wprowadź nazwę kontaktu
Chwilę biłem się z myślami, ale z delikatnym uśmiechem napisałem to, co pierwsze przyszło mi na myśl.
Yeollie
Wiem, że gdyby to zobaczył, od razu naburmuszył by się za nazywanie go jak w dzieciństwie, ale nie mogłem się powstrzymać, bo to naprawdę pierwsze określenie, jakie mi się z nim kojarzyło. Cóż, i tak raczej nie będzie mi grzebał w telefonie, więc nigdy się o tym nie dowie.
W dość dobrym humorze przejrzałem, co muszę jutro zrobić i w końcu wyszedłem z biura. Dzień powoli stawał się coraz krótszy. Latarnie na ulicach już się paliły, a ludzie siedzieli w knajpach nad alkoholem, myśląc o beznadziejności swojego życia.
Ja natomiast z chęcią zaszedłbym do kawiarni Xiumina, ale wiedziałem, że w tych ilościach, w jakich pochłaniam ciasta, do końca życia pozostanę samotny i gruby, bo nikt mnie nie zechce z moimi trzema fałdkami na brzuchu, widocznymi gdy siadam. Na razie TYLKO, gdy siadam!
🌼🌼🌼
Wróciłem do domu moim bentleyem continental, który zawsze zaparkowany był obok mojej ulubionej kawiarni. Miałem słabość do tej marki samochodu i z dumą do niego wsiadałem, nieważne który to już był raz. Przez myśl przemknęło mi, aby pojechać na plażę, która znajdowała się niedaleko mojego apartamentu, który mieścił się w południowej części miasta i znajdował niemalże na tej samej wysokości, co moje biuro. Zdecydownie miałem słabość do panoramy ogromnych miast, a patrzenie na nią każdego wieczoru z mojej ogromnej, przeszklonej ściany, sprawiało mi niesamowitą przyjemność, a zarazem niestety pogłębiało moją samotność, gdy widziałem, że jestem w tak wielkim mieście pełnym ludzi sam. Takie po prostu było życie, jak to ktoś kiedyś chyba powiedział 'są plusy dodatnie i są plusy ujemne'.
Z chęci pojechania nad morze zniechęcił mnie w końcu ból mięśni i zmęczenie. Zdecydowałem, że pojadę tam w najbliższym czasie, bo i tak robiłem to często. Morze nocą jest cudowne, ten zapach i szum potrafią uspokoić jak nic innego. Po prostu kocham tam być, zwłaszcza, że znalazłem tam zatoczkę, gdzie rzadko kiedy ktoś zaglądał.
Zaparkowałem samochód w prywatnym garażu i wszedłem do budynku, gdzie jak zawsze powitał mnie miły, starszy portier, o którego imię jednak nigdy nie zapytałem.
Winda zawiozła mnie na trzydzieste piętro wprost do mieszkania. Salon był bardzo przestronny, a królowała tu czerń, biel oraz błękit. Całe moje lokum było właściwie urządzone właśnie w tych kolorach, wliczając w to dodatki, obrazy oraz chociażby pościel na wielkim, miękkim łóżku.
Wszedłem od razu do łazienki, gdzie rozebrałem się i zacząłem nalewać gorącej wody. Wrzuciłem jeszcze ówcześnie kulkę do kąpieli o zapachu dzikiej róży z lawendą, przez co całe pomieszczenie zaczęło pachnieć naprawdę przyjemnie. Przez parę unoszącą się z wielkiej wanny zaparowały zarówno jasne kafelki, jak i duże lustro, w którym niewyraźnie odbijało się moje nagie ciało. Przetarłem szkło na wysokości mojej twarzy, abym mógł na nią spojrzeć. W oczach nie widziałem ani krzty radości, która po prostu zniknęła, gdy zostałem już sam. Mój wzrok był tak samo chłodny, jak w chwili, w której wstępowałem do wojska i z niego wracałem. Nie wspominam dobrze tego okresu, zresztą nie jako jedyny. Nie lubiłem tego wspominać, zwłaszcza, że ponowne przyzwyczajanie się do normalnego życia sprawiało mi przez jakiś czas duże problemy. Tego się nie zapomina.
Odwróciłem wzrok od lustra i powoli wszedłem do gorącej wody. Moje ciało objęło przyjemne ciepło i odprężenie. Kąpiele po ciężkim dniu to zdecydowanie to, co sprawiało mi w życiu największą przyjemność. Znaczy, umówmy się - zaraz po jedzeniu, tego nic nie przebije.
Woda powoli przestawała mnie parzyć, a ja zamknąłem oczy. Nie wiedzieć czemu, za każdym razem jak starałem się oczyścić ze wszystkich myśli, od razu zaczynałem myśleć o Chanyeolu i naszym spotkaniu po latach. Był to naprawdę zdecydowanie niesamowity zbieg okoliczności. Cieszyłem się z tego jednak naprawdę mocno. Kochałem tego chłopaka.
Po jakimś czasie jednak stało się coś dziwnego, czego bym się po sobie nie spodziewał.
Zwariowałem.
Oszalałem.
Jestem nienormalny.
Dlaczego do cholery wyobraziłem sobie Chana, jego wysportowane ciało i to, jak spokojnie, nieco łobuzersko na mnie patrzy, a na jego twarzy pojawia się ten jego piękny, biały uśmiech? Ja wiem, że może podchodzić pod mój dziwacznie wykreowany ideał, ale... to przecież Chanyeol. Nie kto inny, ale mój uroczy i głupiutki Chanyeol, a nie pierwszy lepszy przystojny typ z ulicy.
Otworzyłem szeroko oczy przestraszony swoimi myślami i z jeszcze większym szokiem poczułem, jak mój 'drugi mózg' znajdujący się pod brzuchem, budzi się do życia. Przestraszony tym, co spowodowało u mnie taką, a nie inną reakcję, szybko wyszedłem z kąpieli i zarzuciłem na siebie miękki szlafrok, ignorując fakt, że jestem cały mokry. Szybko przeszedłem do salonu, gdzie otworzyłem drzwi prowadzące na niewielki taras. Wyszedłem na mroźne powietrze i wziąłem kilka głębszych wdechów, starając się uspokoić, co było dość trudne. Rozumiem, że jestem dorosłym mężczyzną, który też ma swoje potrzeby, ale... nie potrafiłem się przed sobą wytłumaczyć.
To żenujące.
Udało mi się uspokoić dopiero po dłuższej chwili, kiedy starałem się przywołać do głowy widok niewinnego dziesięciolatka, którym niegdyś się opiekowałem.
Wróciłem do mieszkania w chwili, gdy poczułem ból gardła spowodowany zimnym powietrzem. W mojej głowie jednak co chwila pojawiała się jedynie myśl, jakim cudem nie spłonę ze wstydu, patrząc Yeolowi jutro w oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz