niedziela, 15 stycznia 2017

3. Południe dnia 196

Na pierwszą godzinę lekcyjną trafił jak zawsze równo z dzwonkiem. Dobiegnięcie tu z parku zajmowało mu dokładnie osiem minut. Dzięki codziennemu sprintowi ten czas z każdym dniem coraz bardziej się skracał, przez wyrobienie sobie kondycji, na którą aktualnie narzekać nie mógł. Kiedyś przebiegnięcie tego dystansu zajmowało mu około dziesięciu minut, więc zmiana była widoczna. Kai musiał też przyznać, że taki bieg jest bardzo przydatny z rana, bo po dojściu do szkoły, był aktywniejszy niż większa część uczniów i zdecydowanie lepiej myślał przez przewietrzenie się. Jeżeli akurat oczywiście miał ochotę myśleć na lekcjach.
A zazwyczaj jednak nie miał, ale i tak ten bieg miał swoje plusy.
Miał nawet wrażenie, że trochę schudł, mimo że nigdy do grubych nie należał, a wręcz jego umięśnione, dobrze zbudowane ciało przyciągało wzrok wielu dziewczyn, które miał jednak w ogromnym, bardzo głębokim poważaniu. Liczyła się dla niego jedynie jedna osoba na tym świecie, która była jego ukochaną sówką.
Jongin posiadał też urokliwą, ciemniejszą jak na Azjatę karnację i szeroki, biały uśmiech, który momentami przerażał zarówno ludzi w jego otoczeniu, jak i samych jego przyjaciół. Na przykład w tym momencie.
— To naprawdę on! — krzyknął szeptem blondyn, siedząc w ostatniej ławce ze swoim najlepszym przyjacielem Sehunem. — Czaisz, że chociaż raz żelek Byun miał rację?! W końcu nastał ten dzień!
— Jesteś pewien? — zapytał również cicho ciemnowłosy, udając zainteresowanie zarazem Jonginem, jak i lekcją. Tak naprawdę jednak wgapiał się w plecy obiektu swoich westchnień, drobnego blondynka Luhana, siedzącego w pierwszej ławce i jak zawsze pilnie wszystko spisującego z tablicy. Sehun zastanawiał się, czy serio chce mu się to robić, bo zapisywał wszystko z wielkim zapałem. W końcu skądś jednak musiały brać się jego cudowne stopnie w dzienniku.
Były idealnie odwrotnie proporcjonalne do wszystkich stopni Sehuna i Jongina.
Jakim cudem on, Sehun, szkolny lowelas, król... wszystkiego, zauroczył się w małym kujonie, który doszedł tu raptem na początku semestru?
Przez soczek.
Głupi soczek mandarynkowy, który niższy wylał na niego niechcący, idąc któregoś dnia korytarzem. Gdyby był normalnym uczniem, dawno dostałby od Sehuna po twarzy, za poplamienie mundurka i samo swoje istnienie. Jednak gdy Hun spojrzał w jego duże, czekoladowe, wystraszone oczy, cała agresja uleciała z niego niczym z przebitego balonika powietrze. Właśnie wtedy stwierdził, że miłość od pierwszego wejrzenia, którą tak negował w filmach, albo na przykładzie swojego głupiego przyjaciela, chyba jednak postanowiła trafić właśnie w niego. Problem jest tylko taki, że nie wiedział, jak do tego zagapionego w książki kujona dotrzeć. Nie sądził, aby mieli wiele wspólnych tematów i mimo wielu prób podejścia do niego, wszystkie kończyły się niepowodzeniem. Za każdym razem, jak miał się odezwać, wszystkie scenariusze wypadały mu z głowy, a w płucach brakowało powietrza.
Jemu. Szkolnemu łamaczowi serc do cholery.
Blondwłosy chińczyk wystraszony, że wysoki brunet nadal ma do niego złość o wypadek, za każdym razem, gdy ten chciał podejść, uciekał przed nim z wielkimi rumieńcami na twarzy i wykrzykiwał przeprosiny. Najprawdopodobniej słyszał już chodzące po szkole plotki o Sehunie i wiedział, do czego jest zdolny, gdy się go zdenerwuje. Skamieniały Koreańczyk nie chciał go zatrzymywać, bojąc się, że ten mały słodziak wystraszy się go jeszcze bardziej. Oh ma szczęście w miłości, czy może szczęście?
Halo, gdzie się podział nagle cały jego życiowy zapas szczęścia? Wątpił, aby przez te krótkie szesnaście lat życia zdążył już wyczerpać cały swój zapas.
— Sehun? Sehun! — Usłyszał tuż przy uchu, a ręka, na której opierał brodę, spadła na ławkę, co wprawiło jego głowę w ruch. Wyrwany ze swoich myśli rozejrzał się wokoło.
— Co? — zapytał głośno, nie rozumiejąc jeszcze przez chwilę, że znajduje się w klasie. Wszystkie oczy skupiły się na nim, w tym jego.
— Coś nie pasuje, panie Oh? — zapytał nauczyciel, zaskoczony przerwaniem zajęć. Poprawił swoje okulary, wgapiając się z zaciekawieniem na swojego najgorszego ucznia. Nawet ten debil Jongin miał u niego lepsze stopnie.
— Mógłby... powtórzyć pan ostatnie zdanie? Nie zdążyłem zanotować. — Wymyślił naprędce.
Nauczyciel wykonał prośbę, uśmiechając się, że być może Sehun w końcu postanowił zacząć słuchać na lekcji. Jakie to mylne, drogi profesorku.
Hun uśmiechnął się kącikiem ust, widząc, że Lu uważnie lustruje go wzrokiem. Czyżby zdobył u kujonka właśnie jakieś bonusowe punkty za uważanie na lekcji?
Gdy blondyn zobaczył, że Sehun uśmiecha się właśnie do niego, niczym poparzony odwrócił się do przodu.
Wściekły brunet trącił łokciem chichoczącego obok Kaia.
— Co chcesz? — zapytał chamskim głosem.
— Jaki ty masz słodziutki uśmiech. — zaśmiał się — Nie wierzę, że poleciałeś akurat na tego kujona.
— Zamknij ryj. Skąd wiesz, że twój cudowny Kyungsoo nim nie jest, hmm? Wygląda na kujona.
— Nie jest, widać to po oczach. I tyłku, jestem pewien. W sumie nawet jakby był kujonowatym przychlastem i tak jest mi przeznaczony. Tak sądzę. W sumie to nie wiem. Albo wiem. — powiedział pewny siebie.
— Właśnie, więc jeśli twoja Julia pasowałaby ci jako kujon, to odpierdol się od mojej Julii, ok? — Czarnowłosy spojrzał na niego ostro.
— Dobra, dobra. Kumam sytuację. Spokój. — Uniósł ręce w obronnym geście.
— To co właściwie wcześniej mówiłeś?
— Mówiłem, że Dyo prawie zgodził się zostać moim chłopakiem! — Uśmiechnął się z taką dumą, jakby co najmniej zażegnał głód na świecie.
— To nie miał być przypadkiem udawany chłopak? Że niby laski na ciebie lecą? — zapytał, marszcząc brwi. Mina jego przyjaciela robiła się coraz dziwniejsza, a jego oczy błyszczały jeszcze bardziej. A może to tylko światło z tych irytujących, jasnych lamp?
— No niby tak... poza tym lecą na mnie, złamasie. — odburknął — Ale z udawanego stanie się tym prawdziwym, no nie? Mam szansę dowiedzieć się co lubi, czaisz?! Sam zaproponował bliższe poznanie! Chyba... nie pamiętam, ale to nieważne! W końcu mogę z nim pogadać, a wszystko dzięki temu! — wykrzyknął, unosząc w górę telefon komórkowy.
— Co dzięki temu, panie Kim? — zapytał wąsaty profesor, opierając się biodrem o biurko. Zmarszczył brwi i założył ręce na piersi. Jak on nienawidzi tej pracy. Choć może nie tyle co tej pracy, co tej klasy. Ogólnie młodzieży.
— Dzięki temu, mogę spokojnie połączyć się z pogotowiem w razie co! — Jongin nie stracił entuzjazmu i szczerzył się w stronę nauczyciela. Był dziś tak szczęśliwy, że nic, ale to po prostu nic nie mogło zepsuć mu piękna świata i życia. Mówiąc to, miał szeroko otwarte oczy i ten charakterystyczny, szeroki, szaleńczy uśmiech. Zawsze umiał bez zastanowienia odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie. — Nie sądzi pan, że to niesamowite?!
— Taaak... sądzę — powiedział i chciał dodać coś jeszcze, ale przerwał mu dzwonek. — Panuj jednak nad sobą Kim, zwłaszcza w czasie moich lekcji. Twoje zachowanie ostatnio jest karygodne. Jeszcze raz i wzywam rodziców.
Nastolatek energicznie pokiwał głową i przytulił do piersi telefon, niczym jakiś drogocenny skarb.
— Jesteś kluczem do mojego przyszłego małżeństwa, maleńki.
— Kai, ogar. Pewnie on to traktuje jako zwykłą możliwość zarobku. To nie będzie jak w mandze, że zakocha się w tobie, bo zabierzesz go na lody, jeśli je lubi. — Sehun wywrócił oczami, wstając z ławki. Westchnął teatralnie i poklepał blondyna po ramieniu.
— Mogę mu nawet tego loda zrobić, jeśli by chciał. — Blondyn wzruszył ramionami, uśmiechając się do swoich myśli.
— Kai, powiedziałem, ogar. A ty mówisz, że to Baek ma nierówno pod sufitem?
— Nie.ma.szans. — Kai zaakcentował wyraźnie te słowa, idąc z przyjacielem korytarzem. — Tak, dalej uważam, że z Baekiem jest coś nie tak, a we mnie się nie da nie zakochać, czaisz? Będzie mój... będzie moją panną młodą... — Znowu zaczął się ślinić, na co ciemnowłosy zwrócił mu uwagę. Otarł więc ślinę rękawem jak zawsze i skierował się do następnej klasy, myśląc o tęczy, domku gdzieś w górach, o swoim przyszłym mężu Kyungsoo i o ich pięknych dzieciach. — Wypiłbym bubble tea.
— W sumie też.
— Ale nie mamy pewnie kasy?
— Oczywiście, że nie.
— Czyli będziemy tu siedzieć do końca lekcji, bo nie mamy innych alternatyw?
— W sumie można czasem spędzić w szkole cały dzień.
— W sumie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz