wtorek, 30 października 2018

Rozdział 9

Otwiera szeroko oczy ze zdziwienia i przerażenia, bo jego mózg zostaje momentalnie zaatakowany przez setki pytań.

— Kolejny...

 Słucham?  Sehun patrzy szeroko otwartymi oczami na dwójkę policjantów, którzy świecą mu latarką prosto w twarz, przez co musi zasłonić ją dłonią.  Zgaście to do cholery!

 Dokumenty poproszę.

 Nie.  odpowiada krótko, widząc, jak dwójka mężczyzn tak po prostu wchodzi do jego salonu.  Mogę wiedzieć, co tu robicie?

 Dostaliśmy kolejne wezwanie o włamaniu na tę posesję. Nie za stary pan jest, żeby bawić się w gonienie duchów? Jak już, to zazwyczaj zgarniamy stąd młodych.

 Kto do was zadzwonił?  pyta podejrzliwie Sehun. Pierwszą jego myślą jest oczywiście Lu, ale po chwili sam siebie karci w myślach. On zdecydowanie nie miałby powodu do jakiegokolwiek kontaktu z policją, bo boi się jej jak ognia. Nie znalazłby pewnie nawet odwagi, aby się skontaktować z ich centralą. Chyba, że zrobił to Samael. Sehun może spodziewać się po nim dosłownie wszystkiego.

 Anonimowy telefon. Było dla nas jednak oczywiste, że nie bezpodstawny.

 Jestem właścicielem tego domu. Możemy pójść do mojego samochodu po dokumenty.  Sehun wzdycha głośno i nie czekając na odpowiedź, kieruje się w stronę wyjścia z willi. Słyszy kroki dwójki młodych policjantów za sobą. Czuje na swoich plecach ich wzrok, podobnie jak drobne kropelki potu, które spływają mu po karku, mimo zimna panującego i w domu, i na zewnątrz.
Sehun wychodzi na chodnik przez uchyloną bramę, którą zapewne otworzyli posterunkowi. Bierze z samochodu dokumenty i podaje je jednemu z nich, który uważnie je przegląda i odchodzi kawałek na bok, aby skontaktować się z kimś, kto mógłby potwierdzić, że posiadłość rzeczywiście jest własnością Sehuna.

 Po co pan tu przyszedł tak późno?  pyta wysoki mężczyzna o krzaczastych brwiach i wydanych kościach policzkowych. Opiera się ramieniem o dach samochodu i wpatruje z ciekawością w czarnowłosego, zniecierpliwionego Koreańczyka.

 Szukam męża. Pomyślałam, że może tu być. Zaginął ponad trzy dni temu.  odpowiada krótko i zwięźle.  myliłem się.

 Zgłosił pan zaginięcie?

Sehun patrzy na niego ciężko, a to służy za odpowiedź. Wraca do nich drugi mężczyzna i podaje mu jego własność.

 Rzeczywiście dom należy do pana. Na pewno wie pan, co tu się ciągle dzieje? 

 Tak. To wszystko?  Nie stara się nawet udawać miłego, bo czuje się w środku zrozpaczony tym, że rzeczywiście nie znalazł Luhana w najbardziej prawdopodobnym miejscu, gdzie mógł być. Jest przerażony myślą, że nie wie, co robić dalej, ani jak może się zbliżyć do poznania jego lokalizacji.

 Tak, to wszystko. Radzimy jednak nie wracać do tego domu po zmroku. Podobno złe rzeczy się tam dzieją. śmieje się wyższy z nich i wsiada do radiowozu. Tuż za nim, odprowadzony nieprzychylnym wzrokiem Sehuna, wsiada drugi, aby w końcu odjechać z piskiem opon.
Oh, wiedząc, że nie ma sensu znów wracać do tego cholernego domu, zasiada w samochodzie i chwilę gapi się przed siebie, zaciskając palce na kierownicy.

Myśli. Przecież musi być jeszcze jakieś miejsce. Pomysł. Musi mu wpaść do głowy jakikolwiek pomysł, który da mu iskierkę nadziei, że może odzyskać Lu. Jeśli szybko ta nie przywróci w nim zapału, znów w środku się załamie. Nie chce znów płakać. Jest mężczyzną, musi być silny. Jeśli nie dla siebie, to dla Lu, który na pewno go teraz potrzebuje.

Odpala silnik i przemierza puste, seulskie ulice. Przejeżdża koło parku, do którego niegdyś chodzili na długie, romantyczne spacery. Przejeżdża koło zamkniętej o tej porze restauracji z najlepszym ramen w mieście, gdzie przychodzili w czwartki po swoich zajęciach. Przejeżdża koło uniwersytetu, gdzie się poznali i w sobie zakochali. Nigdzie nie dostrzega Lu. Nie ma go na żadnych światłach, na żadnej ławce i ścieżce.

Staje na światłach i opiera łokieć o uchyloną szybę. Patrzy pustym wzrokiem na stojący obok ulicy, pokaźny, ceglany kościół z masywnym, przeogromnym krzyżem na jednej z neogotyckich wieżyczek. Wpatruje się w niego dłuższą chwilę, ignorując zielone światło. Marszczy brwi coraz bardziej, a jego usta rozchylają się. Jest jeszcze jedno miejsce. Nie wie, czy wysoce prawdopodobne, ale takie, przez które jego serce zaczyna bić szybciej, a ręce drżą. Zaciska zęby i skręca w lewo, kierując się w stronę miejsca, które ostatni raz odwiedzał dzień przed wyjazdem z Seulu. Czuje jednak, że nawet jeśli nie jest to właściwy trop, to i tak powinien to miejsce odwiedzić. Przez wzgląd na szacunek i pamięć.

Zatrzymuje samochód pod długim, kamiennym murem i szybko wysiada. Chwile siłuje się z zamkniętą, cmentarną bramą, ale w końcu nie zastanawiając się, czy może jakaś inna będzie otwarta, po prostu wdrapuje się po śliskich prętach i przeskakuje na drugą stronę. Niefortunnie stawia pierwszy krok i syczy z bólu, chwytając się za kostkę. Klęczy chwilę i stara się oddychać głęboko, dopóki ból częściowo nie ustaje. Unosi wzrok. Od razu w oczy rzuca mu się kilka pojedynczych, zapalonych zniczy. Jest to jedyne oświetlenie, przez co czuje delikatny strach. Koreańczycy raczej przynoszą tylko kwiaty. Zapala latarkę w telefonie i powoli idzie główną, cmentarną aleją, skupiając się na zmyśle słuchu. Nigdy nie był nocą na cmentarzu i nigdy nie chciał być. Wie jednak, że teraz już się nie wycofa. Doskonale pamięta, gdzie szukać tego jednego, jasnego nagrobka, na którym widnieją dwa nazwiska. Hanrim urodziła się w Seulu, podobnie jak jej matka. Bardzo daleka rodzina zdecydowała więc, że to właśnie w nim powinny spocząć na zawsze.

Mija minuta, dwie. Niepokój Sehuna rośnie z każdą chwilą. Ma wrażenie, że co chwila słyszy za sobą cichy głos, kroki. Za każdym razem jednak winowajcą jest mocny wiatr, poruszający gałęziami wysokich drzew, których jest tu ledwie garstka. Wyglądają smutno. Jakby ich suche gałęzie w końcu miały odpaść i spaść prosto pod nogi trzęsącego się z zimna Sehuna. Ten dzielnie idzie przez kolejne, mniejsze już alejki, oddychając bardzo płytko. Jest przerażony, widząc kolejne nagrobki. Tak wiele osób zmarło młodo. I wszystkie skończyły tak samo, a ich istnienie symbolizuje identyczny jak wszystkie, jasny nagrobek, który w żaden sposób nie ukazuje, jaka osoba zmarła. Czy była dobra, czy zła. Czy była dla kogoś ważna. To jedynie wywnioskować można po świeżych lub zwiędłych już kwiatach w kamiennych wazonach.

Sehun kamienieje, gdy dostrzega coś ciemnego, leżącego przy nagrobku mieszczącym się nieco na uboczu. Mimo bólu w kostce, rzuca się biegiem w tamtym kierunku, niemalże zabijając się na śliskiej trawie. Gdy znajduje się dwa metry od leżącej osoby, zatrzymuje się i łapie oddech.
Luhan przenosi na niego czerwone od płaczu oczy, aby po chwili znów uderzyć poranionymi palcami o jasny kamień. Jego paznokcie znów się łamią, a z ust wydobywa się głośny szloch. Widać po nim zmęczenie, przez które nie jest w stanie się podnieść, przez co wciąż leży na wilgotnej, zimnej trawie niczym największa porażka wydana przez ten świat. Niczym resztki godności człowieka.

 Tak bardzo nie chciałem jej tego zrobić.  Sehun jest w stanie usłyszeć wśród płaczu niewyraźnie wybełkotane zdanie, przez które zaciska mocno zęby. Czuje zdenerwowanie i panikę przez to, w jakim stanie jest najbliższa mu na świecie osoba.

 Porozmawiamy, jak się uspokoisz  Stara się zatuszować drżenie swojego głosu, ale wie, że dla Lu w tym stanie jest to całkowicie obojętne. Podchodzi do niego i chwyta go mocno, starając się odciągnąć go od grobu, którego trzyma się kurczowo palcami.

 Zostaw mnie! Muszę ją przeprosić! Puszczaj mnie! 

Sehun robi dokładnie to, o co został poproszony i puszcza drobnego Lu, któremu znów zebrało się na głośny płacz.

 Nie przeprosisz jej, tarzając się przy jej grobie. Wróć ze mną do domu.

 Nie wrócę tam! Tam straszy! 

Sehun zaciska mocno palce i traci cierpliwość. Chwyta mocno Lu i podnosi go z zimnej ziemi, mimo jego protestów. Dopiero teraz czuje, jak jest przemarźnięty. Jest w zwykłym, czarnym golfie, nie mając żadnego wierzchniego okrycia.

 Puść mnie.  Dopiero po minucie szarpania się z przerażonym Lu, podczas której Sehun dotarł już do głównej alejki, głos Chińczyka diametralnie się zmienia. Dlatego też Koreańczyk go puszcza i patrzy w jego chłodne, ciemne oczy. 

 Ty kazałeś mu tutaj przyjechać. Czy ty nie widzisz, co robisz z jego ciałem?! Wyniszczasz go!  krzyczy Sehun, chwytając pokrwawione, sine dłonie Samaela i przystawia mu je do twarzy. Nie chce myśleć, jak długo musiał uderzać nimi o nagrobek.  Przestań go krzywdzić! Niszczysz w ten sposób i siebie! Chcesz tego?!

 Od kiedy ty się o mnie troszczysz, Oh Sehun?  Samael mruży oczy, a jego głos jest ostrzejszy niż zwykle.  Przecież jestem tylko śmieciem! Odpadkiem! Zawsze to powtarzałeś! Nigdy nie akceptowałeś!

 Słucham...?  Sehun chwyta go za szyję i przysuwa bliżej swoją twarz.  Po tym, co zrobiłeś... po tym jak zniszczyłeś moje życie... po tym jak zniszczyłeś życie Luhana, śmiesz mówić cokolwiek o akceptacji?!

 Zrobiłem to wszystko dla was!  Samael wyrywa się i odsuwa na bezpieczną odległość. Chwieje się lekko i przyklęka na jedno kolano. Dopiero teraz czuje, jak osłabione jest to ciało.

 Dla nas? Co ty pierdolisz? 

 Myślisz, że nie widziałem, jak na ciebie patrzy? Że nie widziałem, jak się ślini na twój widok? Gdybyś wtedy nie był takim kretynem i na to wszystko jej nie pozwalał, nie musiałaby teraz leżeć w piachu! Odebrałaby ciebie Lu! To samo chciała zrobić kilka lat temu!

 Ty chory...  Sehun po raz pierwszy wymierza cios w bladą twarz Samaela, wyjątkowo nie myśląc o tym, że nos, z którego zaczyna sączyć się krew, nie należy do niego.  Zabiłeś ją z takiego błahego powodu?! Dobrze wiesz, że zawsze liczył się dla mnie tylko on! Nigdy nie patrzyłem na Hanrim!  Wymierza kolejny cios, przez który starszy tym razem pada na ziemię.  Jesteś jeszcze większym śmieciem, niż myślałem!

 Myślisz, że Lu myślał inaczej niż ja?!  Samael patrzy na niego ze łzami w oczach, przez co Sehun z zaskoczenia cofa się o krok, po czym kamienieje.  Myślisz, że kim ja jestem, jak nie jego ciemną stroną? Jego żalem, jego złem, zazdrością. Myślisz, że gdyby nie wola Luhana, zabiłbym ją? Ugotowałbym ją w tej wrzącej wodzie, przebijając jej wcześniej serce? On tego pragnął!

 Skończ pierdolić.

 Boisz się prawdy? Boisz się zła, które Luhan w sobie trzyma? Boisz się zazdrości, która w nim się przelała tamtego dnia, uwalniając mnie?

 Jesteś śmieciem. Powtórzę to, ile razy się da.  Sehun patrzy na niego zimnym wzrokiem i uśmiecha się kącikiem ust.  Każdy ma swoją ciemniejszą stronę. Każdy ma prawo do gniewu, zazdrości, zawiści, jaką w sobie trzyma. Luhanowi po prostu nie udało się trzymać tego w sobie, a to wcale nie oznacza, że możesz nagle zrobić z niego potwora. Nie kocham złej osoby. Nic nie zmieni tego co się stało. Nigdy nie przestanę żałować tej dziewczyny. Nigdy nie przestanę cię za to nienawidzić. Ale przede wszystkim nienawidzę cię za ten strach, który w nim powodujesz. To ty podsuwasz mu te wszystkie myśli do głowy. Myślisz, że nie wiem, jak czasem boi się przy mnie zasnąć? Myślisz, że nie wiem, że przez ciebie boi się, że zemszczę się kiedyś na nim za Hanrim? To ty sprawiasz, że widzi nocami jej martwą twarz! Przyznaj się. Przestań robić z siebie ofiarę.

 I co?  Samael podnosi się i uśmiecha sinymi ustami.  Wróćcie do Seulu, to je zakończę. To tu się narodziłem i to tu jest mój dom. Dajcie mi żyć. Dajcie mi się uwolnić.

 Nie. Zło powinno siedzieć w nas, siedząc cicho, a nie przechadzać się spokojnie ulicami wśród ludzi.  Sehun kręci delikatnie głową.  Na szczęście wiesz, co załatwi sprawę? Leki, których przez ciebie nie brał Lu. To naprawdę ty sprawiałeś, że myślał, że je bierze... byłem naiwny tak długi czas. Ale uwierz mi  Robi krok w przód i chwyta Samaela za brodę, przez co ich twarze dzielą centymetry.  dopilnuję, abyś nie pojawił się już nigdy. Więcej nie planuję widzieć cię na oczy. Sprawię, że będziesz tłamsił się w jego wnętrzu tak długo, aż w końcu zapomnisz, że zyskałeś świadomość. Że istniejesz.

Szybkim ruchem, zanim starszy się zdążył zorientować, uderza Chińczyka w tył karku, przez co ten nieprzytomny osuwa się w jego ramiona. Sehun klęka na ziemi, trzymając go w swoich objęciach. Szlocha wprost na jego włosy, bo dopiero teraz czuje, jak wiele kosztowała go ta rozmowa. Jak wiele kosztowała go prawda, jaką właśnie usłyszał.

 Tak się o ciebie bałem...  Przytula mocno ukochanego i przekręca go tak, aby móc spojrzeć na jego bladą twarz. Głaszcze go po policzku, wyciera rękawem krew z nosa i delikatnie całuje w lodowate usta. Następnie szybko go podnosi i trzymając na rękach, znajduje otwartą bramę, z której transportuje go do samochodu, gdzie kładzie go na tylnym siedzeniu. Okrywa go znalezioną kurtką i jeszcze chwilę się w niego wpatruje. W końcu oddycha z ulgą, w momencie gdy zegar akurat wybija piątą rano. W końcu czuje choć małą namiastkę spokoju. Ważne, że Luhan po prostu jest przy nim. Nie oczekuje niczego innego od życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz