wtorek, 30 października 2018

3. Późny wieczór dnia 735

— Dobra, uspokój się i oddychaj. Oddychanie naprawdę pomaga, Kai... — Zapewnił blondyna Luhan, który w czasie załamania nerwowego kolegi, zajął się (teoretycznie) jego dzieckiem. Trzymał je na rękach i kołysał, co właściwie sprawiało mu niezwykłą radość, jako że lubił dzieci, a z Sehunem na pewno ich mieć nie mogli. 

— Jak mam się uspokoić?! — krzyknął Kai, gwałtownie wstając. Nie mógł pojąć absurdu całej sytuacji. — Jakaś baba napisała pierwsze lepsze imię i nazwisko, jakie jej pewnie przyszło do głowy i spierdoliła, zostawiając mi bachora! No błagam, mój penis nie wepchnąłby się do żadnej baby, skoro mam boga seksu w domu!

— Ja ci naprawdę wierzę... — Luhan chciał gestem dłoni go nieco uspokoić, ale niemowlak na rękach skutecznie mu to uniemożliwiał. Zdecydowanie wolałby, aby Sehun już wrócił do domu, bo tylko on potrafił jakoś wpływać na swojego przyjaciela, ale w chwili obecnej wyszedł do sklepu, aby kupić zastępczy pokarm dla malucha, skoro matka nie mogła go nakarmić.

— Ale Dyo mi nie wierzy... — Kai położył się na całej długości kanapy, niczym u psychologa i spojrzał błagalnie na Chińczyka. — Co ja mam zrobić?

— Emmm... — Zaczął Lu, ale Kai poderwał się, ponownie go zaskakując i wciągnął szybko kilka razy powietrze. 

— Czuję kebsa, a ty?

— Emmm... — Luhan ponownie chciał się odezwać, ale przeszkodziło mu otwarcie się drzwi i kroki na korytarzu. Do pomieszczenia wszedł Sehun, niosąc jedzenie dla dziecka, oraz trzy duże kebaby, na które Kai od razu się rzucił i zaczął jeść pierwszego z nich. Ani Lu, ani Sehun nie mieli pojęcia, czy łzy widoczne na policzkach przyjaciela są w tym momencie spowodowane smutkiem, czy tym, że sos był naprawdę ostry.

Przynajmniej się na chwilę zamknął, Sehun jednak się przydaje.

— Życie mnie nie lubi! — chlipiał Kim, wgryzając się w bułkę i płacząc z każdą chwilą jeszcze bardziej. — Czemu ktoś tak zajebisty jak ja, musi mieć takie problemy?

A nie, jednak znowu gada.

— Jesteś pewny, że na jakiejś imprezie, ty nie—

— Nie. Doskonale wiesz. — Przerwał Sehunowi Kai, odkładając pusty papier po jedzeniu. — To na pewno nie moje dziecko.

Sehun przyjrzał się małemu człowieczkowi, którego z radością na kanapie naprzeciwko karmił Luhan. Widać było, że Lu naprawdę lubił dzieci, a Sehun doskonale zdawał sobie sprawę, że nigdy nie będzie mógł mu zapewnić tego szczęścia z posiadania potomka.

— Nie jest do ciebie podobne. Za ładne — zaśmiał się pod nosem, chcąc rozweselić swojego przyjaciela. 

Kai prychnął, ale również się dyskretnie uśmiechnął i odwrócił, aby móc zobaczyć dziecko, bo faktycznie nawet nie zwracał na nie wcześniej uwagi. 

— Ma nos jak ziemniak, no nie? — skomentował wygląd niemowlaka po dobrej minucie. 

— A, to może jednak ma coś z ciebie.

— Wal się. 

Zdecydowali, że póki co Kai spać będzie na kanapie w salonie, a dziecko w sypialni domowników, jako że Luhan wyraził chęć na zajęcie się maluchem, którego imienia nie znali. Xi i tak w czasie wakacji miał wolne, bo pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego w liceum, więc miał czas, aby się dzieckiem zajmować, ku wdzięczności Jongina. Zresztą  miał wolne podobnie jak i Sehun, tyle że temu drugiemu nie za bardzo spieszyło się do niańczenia.

Jako że było już bardzo późno, Kai nawet nie starał się dzwonić do Kyungsoo, aby cokolwiek wyjaśnić, bo w sumie... no i tak jest wkurzony, więc by nie odebrał, a po co mu psuć telefon, który pewnie by wyrzucił gdzieś na chodnik po kilkunastu połączeniach?

W nocy nie mógł spać, a to było jak najbardziej do niego niepodobne. On mógłby spać zawsze i wszędzie, serio. Doskonale o tym wiedzieli nauczyciele już w liceum, gdy często przysypiał na ostatnich lekcjach i Sehun musiał go budzić. A Kyungsoo później za to karcić... 

Mimo że minęło już tyle lat i wszyscy w jakiś sposób się zmienili, tak naprawdę wciąż byli dokładnie tacy sami. 

Koło drugiej w nocy, gdy stwierdził, że i tak nie zaśnie, wstał, poszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Wyciągnął z niej słoik dżemu i zaczął go jeść łyżką. Potem nie wiedzieć czemu, wszedł do sypialni, gdzie spali jego przyjaciele, którzy teraz leżeli w swoich objęciach i... a nie, chwila. Sehun chrapał, a Luhan trącał go łokciem, aby się zamknął, na co ten wtulał twarz w poduszkę, odwracając się w drugą stronę. Kai zdusił w sobie chichot i na palcach podszedł do małego posłanka, które uszykował dla malca Luhan. Usiadł przy nim i znudzonym wzrokiem popatrzył na śpiącego.

— I jak ja mam się dowiedzieć, kto jest twoją starą, co? — powiedział bezgłośnie, aby nikogo nie zbudzić. Przyjrzał się uważnie twarzy chłopca i stwierdził, że faktycznie nie jest do niego podobny. Zmarszczył brwi i nachylił się jeszcze bardziej. To blizna? Nie, raczej znamię, które znajdowało się na zewnętrznej stronie prawej dłoni. Wyglądało trochę jak taka plama od farby, taka jak spadnie kropla i rozprzestrzeni się trochę na środku kartki. Taka paćka. 

Kai zaśmiał się, bo wyglądała śmiesznie na tak małej łapce. 

— Czemu nie śpisz? — Usłyszał za sobą cichy głos Lu.

— A tak jakoś... głodny byłem. 

— Widzę... — odparł Luhan, siadając obok niego i wskazując na słoik dżemu, który Kai trzymał w dłoni. — ale dżem to nie najlepszy dodatek do dzieci.

— No przecież nie chcę go zjeść — odpowiedział Kai, wzdychając z irytacją.

— Nie wiem, to rozwiązało by twój problem. Po tobie mógłbym się spodziewać wszystkiego.

Kai prychnął i naburmuszony chwycił swój słoik, kierując się w stronę drzwi. 

— Pomyśl nad imieniem, Kai. Nawet jeśli nie jest twoje... powinno mieć jakieś imię już teraz. — Chińczyk zapatrzył się na chłopczyka z lekkim uśmiechem. — Tylko nie obciachowe, ok? Nie niszcz mu życia.

Jongin przystanął i stwierdził, że ogółem Xi ma rację, ale... walić to. Trzeba się dziecka pozbyć i przekonać Dyo, że to nie jego. 

— Jutro go tu nie będzie. — Kai powiedział to tuż przed wyjściem, biorąc do ust truskawkową żelatynę. Chwilę po tym położył się na kanapie i w końcu zasnął. Chyba naprawdę nie mógł spać jedynie przez swój głód, bo nawet duży kebab na kolację nie jest w stanie go zaspokoić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz