Chce podnieść w końcu
ciężkie powieki, które blokują jego zmęczonym oczom dostęp do światła.
Jest to jednak trudne. Przez pierwsze minuty nie potrafi nawet poruszyć
czymś więcej, niż małym palcem u dłoni. W końcu jednak po wielu próbach,
porusza też i drugim palcem, a w końcu całą dłonią. Oczy otwierają się i
widzą biały sufit. Do jego nozdrzy dochodzi dziwny, ale ładny zapach,
którego jego mózg na razie nie potrafi zidentyfikować. Jedyne, czego
jest aktualnie pewien, to to, że leży w niezbyt miękkim łóżku pod grubą
kołdrą. Słyszy kroki, przez co przerażony, mimo obolałego ciała,
porusza się gwałtowanie, omalże nie spadając z materaca na drewnianą
podłogę.
— Nie musisz się bać —
Słyszy miękki, cichy głos, przez co od razu unosi wzrok. Momentalnie
jego serce się uspokaja, a usta rozchylają się na widok spokojnej twarzy
Sehuna, który siada obok niego i obejmuje go jednym ramieniem,
ówcześnie odkładając kubek z gorącym napojem na szafkę nocną. — Nie jesteśmy w domu. Możesz być spokojny.
— Przepraszam za
wszystko. Choć właściwie nie pamiętam, co się stało. Pamiętam tylko jak
znalazłem się na jakimś polu ponad sto kilometrów od Seulu. Wcześniej i
potem mam pustkę. Czy ja znowu zrobiłem coś złego? — Luhan
wyraźnie czuje bandaże na swoich dłoniach, przez co do głowy momentalnie
przychodzą mu różne scenariusze, co mogło mu się w nie stać.
— Na szczęście nic. — Sehun nie mówi mu póki co o tym, co zaszło wczoraj na cmentarzu, ani o tym, że odbył dość szczerą rozmowę z Samaelem. — Sprawiłeś tylko, że umierałem z przerażenia, nie wiedząc, gdzie jesteś.
— Przepraszam... — powtórzył Luhan, przytulając go jeszcze mocniej. Zaciska oczy z bezsilności. — Ja... pamiętam tylko, że byłem przerażony... tym morderstwem... tym, że krzyczałeś na mnie, że nie biorę leków...
— To nie było
morderstwo. Złodziej zginął przypadkowo. Tamtego dnia w nocy
rzeczywiście kogoś słyszałeś w domu a ja ci nie uwierzyłem. Ja też cię
przepraszam.
— Naprawdę? — Luhan odsuwa się trochę, aby na niego spojrzeć z niedowierzaniem. — Samael... on mówił prawdę?
— Tak. Dziwi mnie to do tej pory. — odpowiada Sehun, całując go w czoło. — Ale obiecuję, że już go więcej nie zobaczysz. Będę cię pilnować z lekami. Postaram się poświęcać ci więcej czasu.
Luhan kręci głową i spuszcza wzrok.
— Do tej pory i
tak robiłeś dla mnie zbyt wiele. Nie jesteś moją opiekunką. Wystarczy,
abyś dawał mi leki. Musisz pracować, skoro ja nie mogę.
Sehun ponownie go do
siebie przyciąga i wzdycha cicho. Głaszcze go delikatnie po plecach i
zastanawia się, czy powinien podejmować teraz rozmowę o ich obecnym
miejscu zamieszkania. Decyduje się na to jednak dopiero po dłuższym
czasie, w którym tkwili w swoich objęciach po tych okropnych dniach.
— Lu... dalej będziemy tam mieszkać, zdajesz sobie z tego sprawę?
Luhan nie odzywa się, ale Sehun wie, że oznaczać to może jedynie jego niezadowolenie.
— Uwierz mi, że
ten dom nie jest nawiedzony. Wszystko, co widziałeś, słyszałeś,
odczuwałeś, było sprawką Samaela. Gwarantuję ci, że jak wrócimy i
będziesz grzecznie się leczyć, pokochasz ten dom, bardziej niż nasz
stary.
— Wątpię w to.
•••
Luhan powolnymi krokami z
szokiem przemierza duże pomieszczenia opuszczonej, seulskiej willi.
Patrzy na swoje ukochane, niegdyś piękne ściany, które teraz pokrywa
pleśń, pajęczyny i brud. Podłoga, którą kochał, teraz przykrywają
pojedyncze liście, puszki po piwie i gruz ze ścian. Nie wierzy w to, co
stało się z jego domem w tak niedługim czasie. Co obcy ludzie zrobili z
tym pięknym miejscem, chcąc się w nim bawić.
— Dlaczego... dlaczego oni mu to zrobili...? —
Wchodzi do kuchni, ale odwraca się na chwilę w stronę Sehuna, który
stoi przy szklanych drzwiach od tarasu, opierając się o framugę. Patrzy
on na czerwone oczy Luhana, który wciąż nie dowierza, że to, co widzi,
jest prawdziwe.
— Dla zabawy.
Gdybyśmy nawet chcieli tu wrócić i to odremontować, i tak ten dom znany
będzie jako nawiedzony dom. Będziesz się budzić, słysząc krzyki, że
jesteś mordercą a twoja ofiara wciąż tu straszy. Chcesz tego, zamiast
spokoju?
Luhan odwraca się w
stronę kuchni i lustruje popękane płytki podłogowe i rozkruszone cegły
ze ścian. Przełyka ślinę. Do łazienki nawet nie planuje wchodzić.
— Mimo twoich słów... i tak boję się tam wrócić.
— Wiem. Ale ja tam z tobą będę. Jeśli coś się stanie, to wyjedziemy. Obiecuję. — Sehun w końcu rusza się z miejsca i obejmuje Lu od tyłu. — Daj mi tę jedną szansę. Chyba mi jeszcze ufasz?
— Ufam ci —
odpowiada bez zastanowienia i dopiero potem gryzie się w język.
Jednakże zdaje sobie sprawę, że jeżeli odpowiedział na to odruchowo
właśnie w taki sposób, to rzeczywiście musi tak być. — Mam nadzieję, że mnie to nie zwiedzie.
— Wątpię. Uwierz mi, że... — Sehun lustruje zmęczonym wzrokiem ich stary dom. — nasz nowy dom jest lepszy. Jeszcze będziemy tam szczęśliwi.
— Wierzę ci. Naprawdę ci wierzę.
•••
Sehun nie kłamał.
Kolejne tygodnie upływały bardzo spokojnie, a Luhan mimo początkowych
trudności, zdołał zaakceptować ich obecne miejsce zamieszkania. Nic się
nie działo. Samael nie pokazuje mu się na oczy, a młoda dziewczyna nie
budzi go w nocy stukotem swoich obcasików na dębowej podłodze.
Teraz jednak stoi na
górze schodów prowadzących do piwnicy, wyciągając powoli drżącą rękę w
stronę włącznika światła. Musi czuć się bezpiecznie w całym domu, ale
spokoju nie daje mu myśl o piwnicy, do której nie wszedł od czasu, gdy
został tam znaleziony martwy mężczyzna, który pragnął obrabować ten
piękny dom.
Musi jednak w końcu się
przełamać. Ten dom nie jest nawiedzony. Na pewno tam nie ma żadnego
nieboszczyka. Sehun ma rację. To wszystko było w jego głowie i zniknęło,
odkąd jego mąż pilnuje go ze wszystkimi lekami. Regularne wizyty u
psychiatry również dały swoje, ale najbardziej i tak pomaga mu wsparcie i
ciepłe ramiona miłości jego życia. To dla niej codziennie znajduje w
sobie nowe pokłady energii i odwagi, jak właśnie w tej chwili.
Dlatego też zaciska zęby
i szybko włącza oświetlenie, przez co w końcu widzi całą długość
schodów i pojedyncze przedmioty i meble znajdujące się na dole.
Powolnymi krokami schodzi po krzywych schodkach i staje na ostatnim z
nich, wykończonym półokrągłym kształtem. Rozgląda się dookoła i dla
pewności wychyla głowę za dużą szafę, aby szybko upewnić się, że w
miejscu, gdzie kilka tygodni temu dostrzegł zwłoki, teraz jest pusto. Na
szczęście tak właśnie jest, dzięki czemu oddycha z ulgą i uśmiecha się
kącikiem ust. Czuje się nieco spokojniej.
Podchodzi do pięknego
lustra, w którym zakochał się już w pierwszych dniach po przeprowadzce.
Teraz w końcu ma czas je odrestaurować. Zajmie mu to sporo czasu, ale w
głowie widzi już efekt swojej pracy. Uśmiecha się ponownie, gdy w
odbiciu widzi jedynie swoje ciemne oczy, jasną skórę. Nie widzi
nieboszczyka z tyłu. Nie widzi Samaela, Hanrim.
Jest tu sam. Jest bezpieczny.
Odwraca się w stronę
komody, której wcześniej tu nie dostrzegał. Widzi, że jest uchylona,
więc z ciekawością otwiera ją do końca i patrzy zaskoczony na albumy i
luźno wrzucone fotografie, które się tu znajdują. Chwyta jedną z nich i
otwiera szeroko oczy. Szybko sprawdza kolejne, a jego zdziwienie
sprawia, że cofa się o dwa kroki i siada na drugim schodku. To dziecko
jest tak podobne do Hanrim...
Dopiero teraz dostrzega,
że na podłodze przy schodach leży pojedynczy, skórzany album, który od
razu chwyta w dłonie. Jest wypełniony zdjęciami ciemnowłosej piękności,
której oczy pięknie błyszczą, a usta właściwie na każdym zdjęciu
układają się w subtelny, ciepły uśmiech. Taką ją zapamiętał.
— Co robisz? —
Lu wzdryga się, gdy słyszy Sehuna, który już po chwili znajduje się
koło niego. Najwyraźniej wrócił dziś z pracy wyjątkowo wcześniej i
wszedł na tyle cicho, że Chińczyk nawet tego nie zarejestrował. — Ah...
— Wiedziałeś o tym...? Ona... —
Luhan patrzy na zdjęcie, które wyraźnie zostało zrobione w ich
sypialni, co widać po układzie pomieszczenia. Na fotografii Hanrim
siedzi na swoim łóżku w otoczeniu stosu poduszek i wielkiego, jasnego
psa. Na ścianie powieszone jest długie, złote lustro o pięknych
wykończeniach. Lu odwraca wzrok i patrzy na takie samo, tyle że
zniszczone już szkło, oparte o ceglaną ścianę. — To był jej rodzinny dom...?
— Tak. Dowiedziałem się tego, gdy zniknąłeś. — Sehun siada na wyższym schodku i głaszcze go po włosach. —
Nie chciałem cię denerwować, mówiąc ci o tym. Bałem się, że pomyślisz,
że to miejsce jednak może być nawiedzone, skoro to był jej dom, więc
jest z nią powiązany. Myślałem, że nie będziesz tu wchodzić i
zapomniałem schować te albumy. Wiem, że możesz być teraz zły, ale-
— Nie jestem.
Miałeś dobre intencje, ale... przyznaję, fakt, że zamieszkaliśmy akurat w
tym domu, jest dość... niepokojący, nie uważasz? — Lu wciąż wpatruje się w fotografię rozbawionej dziewczyny i czuje jak pojedyncza łza spływa mu po policzku. — Była śliczna, prawda?
— Nigdy tak o niej nie mówiłeś. — Dziwi się Sehun.
— Bo mimo
wszystko nawet jak była tylko gosposią, czułem w niej konkurencję, którą
starałem się z siebie wyprzeć, ale ona... ma naprawdę miłe spojrzenie.
Mogła być szczęśliwa w życiu. Była wesoła, ładna, zaradna, mimo ich
problemów finansowych. Była na tyle silną osobą, że prędzej czy później
by do czegoś doszła... tak myślę. Jest mi tak głupio. Tak źle. Taka
młoda osoba nie powinna była skończyć w taki sposób. Jestem tak
cholernie zły, że nigdy nie będę mógł jej przeprosić.
Sehun słyszy, jak głos Lu się załamuje, więc obejmuje go delikatnie.
— Wiesz, ja
jestem wierzący, więc... ja wiem, że będziesz mógł to kiedyś zrobić.
Więc... staraj się wierzyć w moją wiarę, dobra? — Uśmiecha się i
całuje go w policzek, ścierając kciukiem jego łzę. Następnie uśmiecha
się szerzej i całuje go szybko w usta, potem w nos, a na końcu w czoło.
Luhan uśmiecha się pod nosem i również przeciera swoje oczy.
— Wiem, że
płaczem niczego nie zmienię, ale nie wiem, jak inaczej mógłbym w życiu
okazać skruchę za to, co się wydarzyło. Przecież nie mogę nic dla niej
zrobić.
— Możesz ją
dobrze wspominać i dbać, aby nigdy o niej nie zapomnieć. Po prostu. Myśl
o niej i nigdy o niej nie zapomnij. Nikt nie chce być zapomniany.
Zwłaszcza ona, wiesz, że by nie chciała. Tupecik gwiazdki z liceum
trochę w niej został, prawda? — śmieje się Sehun, patrząc ciepło na nastolatkę z fotografii. — Ale to z czasem zaczęło mnie bawić, no nie?
— Oj, nawet nie wiesz, jak bardzo — wtóruje mu Luhan, oglądając kolejne zdjęcia. — Choć czasem dawała mi w kość. Samaelowi najwyraźniej też...
Sehun nie odpowiada na
to. Do tej pory nie powiedział i nie planuje powiedzieć Luhanowi, jak
dokładnie wyglądała jego rozmowa z Samaelem i co dokładnie z niej
wynikło. Lu nie musi o tym wiedzieć. Nie musi wiedzieć, że wewnętrznie
na tyle nienawidził tej młodej dziewczyny, że jakaś jego bariera pękła i
pozwoliła złu wydostać się z jego serca i umysłu, tworząc prawdziwego
potwora.
— Chciałeś chyba naprawić to lustro? — Sehun chce zakończyć tę rozmowę, więc wstaje i podchodzi do szkła, które z tego co pamięta, tak podobało się Lu.
— Tak... chciałbym je powiesić tam, gdzie wisiało kiedyś. Co ty na to? — Lu odrywa wzrok od zdjęć i patrzy na Sehuna, dotykającego niczym dziecko, każdego fragmentu ozdoby.
— Świetny pomysł, skarbie. Myślę, że Hanrim teraz powiedziałaby, że mamy dobry gust co do dodatków.
Lu śmieje się na te
słowa, odkłada albumy i pomaga Sehunowi wnieść ciężką ramę na piętro.
Zamyka drzwi od piwnicy na klucz, ówcześnie przemycając stamtąd
pojedyncze zdjęcie Hanrim. Chce mieć przy sobie jej mały skrawek w tej
postaci, ale nie potrzebuje całego życiorysu - albumów. Chce pamiętać ją
tylko taką, jaka jest na tym zdjęciu. Szczęśliwa. Taki i on pragnąłby
być. Przynajmniej będzie się starać, bo ma dla kogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz