W pokoju od tak dawna
panuje niezakłócona żadnym dźwiękiem cisza. Nie słychać nawet tego
irytującego komara, który mieszka w tej sypialni od dobrych kilku dni, a
jej właściciele nie są w stanie go zlokalizować.
Młode małżeństwo leży
drętwo pod miękką pierzyną, patrząc na przeciwległą ścianę. Ich twarze
oświetla jedynie lampka nocna, której żarówka daje miłe, ciepłe światło.
Co jednak z tego, jeżeli atmosfera jest zimna niczym lód?
Luhan spuszcza w końcu
wzrok i zaczyna bawić się palcami, nie chcąc zabrać pierwszy głosu. Wie
jednak, że w końcu musi to nastąpić, skoro w ich domu panuje cisza już
od dobrych kilku godzin. Odkąd tylko zostali sami.
W takich chwilach to Sehun zawsze zabierał głos jako pierwszy, ale tym razem Luhan wie, że nastąpił czas, kiedy to on powinien to zrobić. W końcu ta cała sytuacja, w której się znajdują, nie jest wynikiem działań Sehuna. Lu jednak wie też, że nie jego. Tak przynajmniej powiedział mu Samael, któremu wyjątkowo dziwnie wierzy. Albo może raczej pragnie wierzyć.
— Sehun... Ja wiem...
jak to musi wyglądać... — Luhan bierze głęboki oddech, nie zerkając
jednak na twarz męża. Chyba po prostu nie chce widzieć jego miny. Jego
zawiedzionych oczu. Nie chce widzieć tego samego smutku i strachu, jakie
widział w Seulu dwa lata temu. Boi się, że mógłby tego nie podźwignąć.
Nie mógłby już, wiedząc, że to wszystko znów dzieje się z jego winy.
Kolejne słowa nie mogą
przez kilka sekund paść z jego ust. Nie wie, jakie powinny rozbrzmieć w
tym pokoju. W jego głowie panuje mętlik przez wszystkie scenariusze
rozmowy, które wyobraża sobie jego przerażony umysł. Strachem napawa go
myśl, że być może Sehun zaraz po prostu wstanie, spakuje rzeczy i
wyjdzie z domu. Jakby nigdy go tu nie było, a jedynym znakiem, że kiedyś
ten dom zamieszkiwały dwie osoby, były wiszace na ścianach, oprawione w
piękne ramki fotografie.
— Ja nie wiem, co mam
teraz powiedzieć. — mówi w końcu łamiącym się głosem. Chowa oczy za
dłońmi, łokcie kładzie na swoich kolanach. — Nie wiem! Co chcesz ode
mnie usłyszeć? Po prostu powiedz, a ja to powtórzę, bo nie wiem, co
miałbym innego teraz ci powiedzieć. Że to nie ja? Że nigdy nie zrobiłbym
czegoś takiego? Że przecież mogę być pewien swoich słów? — Czuje gorące
łzy na swoich policzkach. Nagle cały ciężar jego życia jakby spadł mu
na kręgosłup, przez co musi się nieco pochylić. — Nigdy nie sądziłem, że
nasze życie się tak potoczy. Zawsze chciałem być tylko szczęśliwy.
Chciałem, abyś ty był szczęśliwy. Zawsze chciałem być nauczycielem.
Byłem taki spełniony, wiesz? Będąc nim i mając ciebie u boku. Co
zrobiłem nie tak, że to się skończyło? Że musisz teraz żyć w taki
sposób? Z osobą, którą się stałem? Przepraszam cię. Po prostu
przepraszam. Nigdy nie chciałem, aby spotkało cię takie życie.
Ku swojemu zaskoczeniu
czuje, jak ręce Sehuna mocno go do siebie przyciągają i obejmują. Jednak
nic nie mówi. Gładzi go tylko uspokajająco po plecach, a Luhan stara
się uspokoić, czując, jak przez swój monolog brakowało mu już oddechu.
— Nie chcę, żebyś ode
mnie odszedł, Hunnie — mówi cicho, aby następnie cicho zaszlochać. — Nie
chcę, abyś mnie kiedyś zostawił. Nie w tym domu. Nie w takim życiu jak
to, bo wiem, że sobie nie poradzę.
— Nigdy nie
powiedziałem, że cię zostawię — odpowiada od razu Sehun, całując Luhana
lekko w czoło. Czuje jednak, że sam drży podobnie jak on.
— Ale myślałeś o tym
kiedyś. Przyznaj. — Luhan w końcu unosi wzrok i patrzy prosto w oczy
ukochanego, którego twarz nie zdradza żadnych emocji. Chińczyk jednak
zna go na tyle dobrze, że wie, jak bardzo i on jest zdenerwowany tą
rozmową.
— Myślałem.
Luhan spuszcza wzrok i
zaciska lekko palce. Stara się ponownie nie rozpłakać. Czyli tak jak
myślał. Sehun kiedyś rozważał porzucenie go.
— Kiedy?
— Gdy zabiłeś Hanrim.
Luhan zaciska oczy, ale i
pod powiekami widzi twarz młodej dziewczyny, ubranej w ciemny
fartuszek. Jej włosy zawsze pięknie lśniły, a twarz pokrywały rumieńce,
choć praca gosposi nie była szczytem jej marzeń. Cieszyła się jednak
życiem. Kochała życie.
— Ale nie wyobrażałem
sobie tego, że mógłbym odejść i zacząć od nowa. Nie widziałem siebie w
domu bez ciebie. Zmieniłeś się. Nie jesteś Luhanem, którego poznałem w
liceum. Nie jesteś Luhanem, z którym kochałem się w składziku na sprzęt
sportowy w godzinach pracy. Jesteś kimś zupełnie innym, ale... kimś kogo
kocham równie mocno i... cholera chciałbym przestać, żyć normalnie, ale
nie umiem przestać cię kochać. Po prostu nie umiem. Nawet w tej chwili.
Luhan ponownie unosi
głowę i przeciera szybko oczy, bo przez łzy nie jest w stanie ujrzeć
twarzy ukochanego, który jest tak blisko niego. Obejmuje go mocno i
całuje delikatnie w usta, aby następnie znów po prostu go przytulić.
Podziwia go. Po prostu po ludzku go podziwia za odwagę i cierpliwość. Za
to, że jest w stanie przy nim być.
— Sehun... Samael mi
powiedział, że to nie my. Znaczy... to nie on go zabił. Wiem, że nie
powinienem, ale wierzę mu. Naprawdę mu wierzę. Nie wiem dlaczego. —
Wciąż trwają w uścisku, ale Lu czuje, jak przez jego słowa młodszy nieco
się spina.
— Ja mu nie wierzę.
Miałeś z nim nie rozmawiać. Miałeś brać leki. — Sehun stara się panować
nad głosem, ale to rzecz, która nie daje mu spokoju od dłuższego czasu. —
Czemu przestałeś je brać? Nie widzisz, czym to się kończy?
— O czym ty mówisz? — Luhan odsuwa się nieco i patrzy na niego pytająco. — Biorę leki. Codziennie.
— Słucham? Są prawie
nietknięte, a powinny już się kończyć. Luhan, kogo ty starasz się
oszukać w takiej sytuacji? Wiem, co widzę.
— Biorę je! Co do
tabletki! — Luhan wstaje momentalnie z łóżka, co robi i Sehun. Schodzą
na dół w akompaniamencie głośnych kroków zdenerwowanego Luhana.
Wchodzi on od razu do
salonu, ale jak skamieniały staje, gdy jego wzrok pada na kuchnię.
Ciemne oczy rozszerzają się coraz bardziej z każdą chwilą, gdy widzi,
jak Sehun podchodzi do szafki, gdzie trzymane są leki. Otwiera ją jak
gdyby nigdy nic i chwyta błękitne opakowanie, wyciągając z niego dwa
paski pełne tabletek. Pokazuje je Luhanowi, jednak on nawet na chwilę na
nie nie zerka. Jego wzrok skupia się jedynie na bladej kobiecie,
stojącej tuż za plecami Sehuna, który patrzy na niego z rozgoryczoną
miną.
— I ty mówisz, że bierzesz je codziennie?
Kobieta za jego plecami rozchyla sine usta w delikatnym uśmiechu. Krew z jej ciemnych włosów skapuje na czystą podłogę.
— Odpowiedz mi.
Kobieta unosi powoli dłoń, a Luhan cofa się o krok. Nie może zaczerpnąć oddechu.
— Widzę Hanrim — Z jego
gardła w końcu wydostają się dwa słowa, po których następuje głośny
krzyk, gdy kobieta szybko rusza w jego stronę, a on upada na ziemię,
chowając głowę za rękoma, nie wiedząc, jak inaczej mógłby się obronić.
Nie czuje jednak na
sobie jej zimnego dotyku, a jedynie ciepłe dłonie Sehuna, który patrzy
na jego czerwoną, zapłakaną twarz z przerażeniem. Lu szybko rozgląda się
dookoła siebie i ponownie zalewa się łzami, ale tym razem z powodu
braku kobiety, która jeszcze niedawno tu była. Znowu pojawiła się tylko
na moment, aby tuż po tym zniknąć, robiąc z niego wariata. Może właśnie
nim jest.
— Proszę, uwierz mi! Znowu tu była! Znowu była w tym domu! Nie kłamię, Sehun! Biorę leki! Widziałem ją!
— Luhan... nie bierzesz
leków. Wiem, co widzę. — Sehun wstaje z podłogi, będąc wcześniej na
klęczkach. — Nie okłamuj mnie chociaż z tym.
— W żadnej sprawie cię nie okłamuję do cholery!
Zdenerwowany Sehun ciska błękitnym pudełkiem o ziemię i zaciska pięści.
— To, że bierzesz je w
swojej głowie, nie znaczy, że bierzesz je naprawdę! To, że widzisz
Hanrim, to wynik twoich wyrzutów sumienia! Ten dom...
— Jest nawiedzony! Ona nie jest w mojej głowie!
— Luhan, jesteś chory!
Czemu nie możesz w końcu przyjąć tego do świadomości i dać sobie pomóc?!
— Sehun już naprawdę nie wie, co robić. Jest wściekły, załamany. Ma
dość.
Nie tylko Luhan jest zupełnie innym człowiekiem niż kilka lat temu. Sehun sam musiał się zmienić i stać się kimś, kim nigdy nie był. Musiał porzucić swoje stare nawyki, porzucić bujanie w obłokach i dojrzeć do życia z chorą psychicznie osobą. Nigdy nie sądził, że będzie musiał zrezygnować z ukochanej pracy nauczyciela koreańskiego, że będzie musiał porzucić rodzime miasto, aby uciec od przeszłości. Nigdy nie wyobrażał sobie, że jego idealne życie przemieni się w coś takiego, co coraz częściej porównywał do piekła przez setki nieprzespanych nocy i stresu, jakiego musiał nieraz doznać.
— Nie chcę pomocy od
osoby, która nie widzi już we mnie ani trochę rozsądku. Przecież ty
widzisz już we mnie tylko niezrównoważone dziecko, którym trzeba się
opiekować. Widzisz we mnie jeszcze normalnego człowieka?
— Staram się. Nawet nie
wiesz, ile mnie to kosztuje. — Odwraca się, czując, że dziś naprawdę nie
ma siły na dalszą rozmowę. Jest pewien, że i tak nie uda mu się
przemówić do Lu, który miał naprawdę ciężki dzień. On sam niestety też, a
jutro i tak musi jak przykładny mąż i obywatel iść do pracy. Ktoś
przecież musi zarabiać na dom, w którym Luhan i tak nie chce mieszkać.
Wchodzi po drewnianych
schodach, zostawiając Lu w salonie, wciąż siedzącego na ziemi. Nie ma
nawet siły, aby przekonać go do powrotu do łóżka. Domyśla się nawet, że
być może nie będzie on chciał dziś do niego wejść. Wyjątkowo stara się o
tym nie myśleć i po raz pierwszy od kilku lat myśleć głównie o sobie i o
swoim śnie.
Czuje się dziwnie, gdy
skupia myśli na sobie i swoich potrzebach. Enigmatyczne uczucie, którego
nie doznał szmat czasu. A dokładniej to od kiedy tylko pokochał Lu.
Ten przez dłuższy czas
siedzi na zimnych panelach, aby następnie poczuć dziwny chłód w sercu.
Łzy przestają ciec z jego oczu, a ciało podnosi się. Po prostu wychodzi
na zewnątrz, otulony zimnym wiatrem.
•••
Sehun budzi się równo z
dźwiękiem budzika. Mechanicznym ruchem wyłącza alarm i zerka na miejsce
obok siebie. Jest puste, zupełnie jak przypuszczał. Wie, że duma Lu i
jego zdenerwowanie nie pozwoliło mu dziś tutaj spać.
Wstaje, ubiera się i
jakkolwiek ratuje swoją twarz przed lustrem. Schodzi na dół, gdzie zjada
pierwszą rzecz z lodówki, która wpada mu w ręce, aby następnie założyć
na siebie cienki płaszcz i buty. Przez chwilę marszczy brwi, zauważając,
że nie widział jeszcze nigdzie na dole śpiącego Lu. Dostrzega jednak
jego wiszącą kurtkę i buty, dlatego domyśla się, że gdzieś na pewno musi
być. Jeśli nie na dole, to po prostu w którymś z pokoi na górze.
Dlatego właśnie niewzruszony chwyta klucze i wychodzi na świeże, poranne
powietrze, nie domyślając się nawet, że jego dom może być pusty.
Jedyne, co aktualnie zaprząta mu głowę to praca i fakt, że tuż po niej
musi stawić się na komisariacie w celu złożenia zeznań z tego, co według
niego wydarzyło się w tym domu w przeciągu kilku ostatnich dni, ale
przede wszystkim wczoraj.
•••
Nigdy nie lubił zimna.
Jest raczej typem osoby, która woli miłe wieczory przy kominku z
książką, aniżeli długie spacery po zaśnieżonych parkach, czy ulicach
pełnych pożółkłych liści. Dlatego tym bardziej nie rozumie, dlaczego
jego nogi wciąż poruszają się na przód, mimo chłodu, jaki czuje w
stopach, ale i całym ciele. Nie jest jednak w stanie powstrzymać ich
ruchu. Nie jest nawet pewny, czy myśli, które przelatują teraz przez
jego głowę, są prawdziwe i należą do niego. Czuje się jak w transie, ale
na tyle nierzeczywistym, że nie chce nawet przyjąć go za realną opcję.
Nie wie, gdzie idzie.
Nie wie, gdzie jest.
Nie widzi przed sobą
niczego, co byłoby wskazówką. W świecie, w którym się znajduje, nie ma
ludzi. Jest on sam, drzewa i chłód. I te okropne myśli, które rozsadzają
jego istnienie. Potęgują zagubienie i niepewność.
Jeszcze strach. Uczucie tak silne, ale jedyne, które napędza jego nogi, aby nie przestał iść przed siebie.
Przez chwilę czuje zawahanie i w głowie widzi tysiące obrazów przedstawiające jego upadek. Nie następuje on.
Czuje zimne dłonie na
swojej skórze, a wszystkie inne uczucia znikają. Gaśnie też latarnia,
wokół której zebrało się pełno owadów, które ruszyły we wszystkie
strony, chcąc znaleźć kolejne źródło światła, do którego mogłyby
przylgnąć.
Luhan podobnie jak one, nie może go znaleźć.
Przed nim jest tylko nieznana, ciemna ulica i samotność.
Za nim te zimne dłonie,
które usilnie nie chcą go puścić do domu, do którego tak bardzo pragnie
wrócić. Nie dziś, nie jutro. Kiedykolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz