wtorek, 30 października 2018

Rozdział 5

W pokoju od tak dawna panuje niezakłócona żadnym dźwiękiem cisza. Nie słychać nawet tego irytującego komara, który mieszka w tej sypialni od dobrych kilku dni, a jej właściciele nie są w stanie go zlokalizować.

Młode małżeństwo leży drętwo pod miękką pierzyną, patrząc na przeciwległą ścianę. Ich twarze oświetla jedynie lampka nocna, której żarówka daje miłe, ciepłe światło. Co jednak z tego, jeżeli atmosfera jest zimna niczym lód?

Luhan spuszcza w końcu wzrok i zaczyna bawić się palcami, nie chcąc zabrać pierwszy głosu. Wie jednak, że w końcu musi to nastąpić, skoro w ich domu panuje cisza już od dobrych kilku godzin. Odkąd tylko zostali sami.

W takich chwilach to Sehun zawsze zabierał głos jako pierwszy, ale tym razem Luhan wie, że nastąpił czas, kiedy to on powinien to zrobić. W końcu ta cała sytuacja, w której się znajdują, nie jest wynikiem działań Sehuna. Lu jednak wie też, że nie jego. Tak przynajmniej powiedział mu Samael, któremu wyjątkowo dziwnie wierzy. Albo może raczej pragnie wierzyć.

— Sehun... Ja wiem... jak to musi wyglądać... — Luhan bierze głęboki oddech, nie zerkając jednak na twarz męża. Chyba po prostu nie chce widzieć jego miny. Jego zawiedzionych oczu. Nie chce widzieć tego samego smutku i strachu, jakie widział w Seulu dwa lata temu. Boi się, że mógłby tego nie podźwignąć. Nie mógłby już, wiedząc, że to wszystko znów dzieje się z jego winy.

Kolejne słowa nie mogą przez kilka sekund paść z jego ust. Nie wie, jakie powinny rozbrzmieć w tym pokoju. W jego głowie panuje mętlik przez wszystkie scenariusze rozmowy, które wyobraża sobie jego przerażony umysł. Strachem napawa go myśl, że być może Sehun zaraz po prostu wstanie, spakuje rzeczy i wyjdzie z domu. Jakby nigdy go tu nie było, a jedynym znakiem, że kiedyś ten dom zamieszkiwały dwie osoby, były wiszace na ścianach, oprawione w piękne ramki fotografie.

— Ja nie wiem, co mam teraz powiedzieć. — mówi w końcu łamiącym się głosem. Chowa oczy za dłońmi, łokcie kładzie na swoich kolanach. — Nie wiem! Co chcesz ode mnie usłyszeć? Po prostu powiedz, a ja to powtórzę, bo nie wiem, co miałbym innego teraz ci powiedzieć. Że to nie ja? Że nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego? Że przecież mogę być pewien swoich słów? — Czuje gorące łzy na swoich policzkach. Nagle cały ciężar jego życia jakby spadł mu na kręgosłup, przez co musi się nieco pochylić. — Nigdy nie sądziłem, że nasze życie się tak potoczy. Zawsze chciałem być tylko szczęśliwy. Chciałem, abyś ty był szczęśliwy. Zawsze chciałem być nauczycielem. Byłem taki spełniony, wiesz? Będąc nim i mając ciebie u boku. Co zrobiłem nie tak, że to się skończyło? Że musisz teraz żyć w taki sposób? Z osobą, którą się stałem? Przepraszam cię. Po prostu przepraszam. Nigdy nie chciałem, aby spotkało cię takie życie.

Ku swojemu zaskoczeniu czuje, jak ręce Sehuna mocno go do siebie przyciągają i obejmują. Jednak nic nie mówi. Gładzi go tylko uspokajająco po plecach, a Luhan stara się uspokoić, czując, jak przez swój monolog brakowało mu już oddechu. 

— Nie chcę, żebyś ode mnie odszedł, Hunnie — mówi cicho, aby następnie cicho zaszlochać. — Nie chcę, abyś mnie kiedyś zostawił. Nie w tym domu. Nie w takim życiu jak to, bo wiem, że sobie nie poradzę.

— Nigdy nie powiedziałem, że cię zostawię — odpowiada od razu Sehun, całując Luhana lekko w czoło. Czuje jednak, że sam drży podobnie jak on.

— Ale myślałeś o tym kiedyś. Przyznaj. — Luhan w końcu unosi wzrok i patrzy prosto w oczy ukochanego, którego twarz nie zdradza żadnych emocji. Chińczyk jednak zna go na tyle dobrze, że wie, jak bardzo i on jest zdenerwowany tą rozmową.

— Myślałem.

Luhan spuszcza wzrok i zaciska lekko palce. Stara się ponownie nie rozpłakać. Czyli tak jak myślał. Sehun kiedyś rozważał porzucenie go.

— Kiedy?

— Gdy zabiłeś Hanrim.

Luhan zaciska oczy, ale i pod powiekami widzi twarz młodej dziewczyny, ubranej w ciemny fartuszek. Jej włosy zawsze pięknie lśniły, a twarz pokrywały rumieńce, choć praca gosposi nie była szczytem jej marzeń. Cieszyła się jednak życiem. Kochała życie.

— Ale nie wyobrażałem sobie tego, że mógłbym odejść i zacząć od nowa. Nie widziałem siebie w domu bez ciebie. Zmieniłeś się. Nie jesteś Luhanem, którego poznałem w liceum. Nie jesteś Luhanem, z którym kochałem się w składziku na sprzęt sportowy w godzinach pracy. Jesteś kimś zupełnie innym, ale... kimś kogo kocham równie mocno i... cholera chciałbym przestać, żyć normalnie, ale nie umiem przestać cię kochać. Po prostu nie umiem. Nawet w tej chwili. 

Luhan ponownie unosi głowę i przeciera szybko oczy, bo przez łzy nie jest w stanie ujrzeć twarzy ukochanego, który jest tak blisko niego. Obejmuje go mocno i całuje delikatnie w usta, aby następnie znów po prostu go przytulić. Podziwia go. Po prostu po ludzku go podziwia za odwagę i cierpliwość. Za to, że jest w stanie przy nim być. 

— Sehun... Samael mi powiedział, że to nie my. Znaczy... to nie on go zabił. Wiem, że nie powinienem, ale wierzę mu. Naprawdę mu wierzę. Nie wiem dlaczego. — Wciąż trwają w uścisku, ale Lu czuje, jak przez jego słowa młodszy nieco się spina.

— Ja mu nie wierzę. Miałeś z nim nie rozmawiać. Miałeś brać leki. — Sehun stara się panować nad głosem, ale to rzecz, która nie daje mu spokoju od dłuższego czasu. — Czemu przestałeś je brać? Nie widzisz, czym to się kończy? 

— O czym ty mówisz? — Luhan odsuwa się nieco i patrzy na niego pytająco. — Biorę leki. Codziennie.

— Słucham? Są prawie nietknięte, a powinny już się kończyć. Luhan, kogo ty starasz się oszukać w takiej sytuacji? Wiem, co widzę.

— Biorę je! Co do tabletki! — Luhan wstaje momentalnie z łóżka, co robi i Sehun. Schodzą na dół w akompaniamencie głośnych kroków zdenerwowanego Luhana. 

Wchodzi on od razu do salonu, ale jak skamieniały staje, gdy jego wzrok pada na kuchnię. Ciemne oczy rozszerzają się coraz bardziej z każdą chwilą, gdy widzi, jak Sehun podchodzi do szafki, gdzie trzymane są leki. Otwiera ją jak gdyby nigdy nic i chwyta błękitne opakowanie, wyciągając z niego dwa paski pełne tabletek. Pokazuje je Luhanowi, jednak on nawet na chwilę na nie nie zerka. Jego wzrok skupia się jedynie na bladej kobiecie, stojącej tuż za plecami Sehuna, który patrzy na niego z rozgoryczoną miną.

— I ty mówisz, że bierzesz je codziennie?

Kobieta za jego plecami rozchyla sine usta w delikatnym uśmiechu. Krew z jej ciemnych włosów skapuje na czystą podłogę.

— Odpowiedz mi.

Kobieta unosi powoli dłoń, a Luhan cofa się o krok. Nie może zaczerpnąć oddechu.

— Widzę Hanrim — Z jego gardła w końcu wydostają się dwa słowa, po których następuje głośny krzyk, gdy kobieta szybko rusza w jego stronę, a on upada na ziemię, chowając głowę za rękoma, nie wiedząc, jak inaczej mógłby się obronić.

Nie czuje jednak na sobie jej zimnego dotyku, a jedynie ciepłe dłonie Sehuna, który patrzy na jego czerwoną, zapłakaną twarz z przerażeniem. Lu szybko rozgląda się dookoła siebie i ponownie zalewa się łzami, ale tym razem z powodu braku kobiety, która jeszcze niedawno tu była. Znowu pojawiła się tylko na moment, aby tuż po tym zniknąć, robiąc z niego wariata. Może właśnie nim jest. 

— Proszę, uwierz mi! Znowu tu była! Znowu była w tym domu! Nie kłamię, Sehun! Biorę leki! Widziałem ją!

— Luhan... nie bierzesz leków. Wiem, co widzę. — Sehun wstaje z podłogi, będąc wcześniej na klęczkach. — Nie okłamuj mnie chociaż z tym.

— W żadnej sprawie cię nie okłamuję do cholery!

Zdenerwowany Sehun ciska błękitnym pudełkiem o ziemię i zaciska pięści.

— To, że bierzesz je w swojej głowie, nie znaczy, że bierzesz je naprawdę! To, że widzisz Hanrim, to wynik twoich wyrzutów sumienia! Ten dom...

— Jest nawiedzony! Ona nie jest w mojej głowie!

— Luhan, jesteś chory! Czemu nie możesz w końcu przyjąć tego do świadomości i dać sobie pomóc?! — Sehun już naprawdę nie wie, co robić. Jest wściekły, załamany. Ma dość.

Nie tylko Luhan jest zupełnie innym człowiekiem niż kilka lat temu. Sehun sam musiał się zmienić i stać się kimś, kim nigdy nie był. Musiał porzucić swoje stare nawyki, porzucić bujanie w obłokach i dojrzeć do życia z chorą psychicznie osobą. Nigdy nie sądził, że będzie musiał zrezygnować z ukochanej pracy nauczyciela koreańskiego, że będzie musiał porzucić rodzime miasto, aby uciec od przeszłości. Nigdy nie wyobrażał sobie, że jego idealne życie przemieni się w coś takiego, co coraz częściej porównywał do piekła przez setki nieprzespanych nocy i stresu, jakiego musiał nieraz doznać.

— Nie chcę pomocy od osoby, która nie widzi już we mnie ani trochę rozsądku. Przecież ty widzisz już we mnie tylko niezrównoważone dziecko, którym trzeba się opiekować. Widzisz we mnie jeszcze normalnego człowieka?

— Staram się. Nawet nie wiesz, ile mnie to kosztuje. — Odwraca się, czując, że dziś naprawdę nie ma siły na dalszą rozmowę. Jest pewien, że i tak nie uda mu się przemówić do Lu, który miał naprawdę ciężki dzień. On sam niestety też, a jutro i tak musi jak przykładny mąż i obywatel iść do pracy. Ktoś przecież musi zarabiać na dom, w którym Luhan i tak nie chce mieszkać.

Wchodzi po drewnianych schodach, zostawiając Lu w salonie, wciąż siedzącego na ziemi. Nie ma nawet siły, aby przekonać go do powrotu do łóżka. Domyśla się nawet, że być może nie będzie on chciał dziś do niego wejść. Wyjątkowo stara się o tym nie myśleć i po raz pierwszy od kilku lat myśleć głównie o sobie i o swoim śnie. 

Czuje się dziwnie, gdy skupia myśli na sobie i swoich potrzebach. Enigmatyczne uczucie, którego nie doznał szmat czasu. A dokładniej to od kiedy tylko pokochał Lu.
Ten przez dłuższy czas siedzi na zimnych panelach, aby następnie poczuć dziwny chłód w sercu. Łzy przestają ciec z jego oczu, a ciało podnosi się. Po prostu wychodzi na zewnątrz, otulony zimnym wiatrem.

•••

Sehun budzi się równo z dźwiękiem budzika. Mechanicznym ruchem wyłącza alarm i zerka na miejsce obok siebie. Jest puste, zupełnie jak przypuszczał. Wie, że duma Lu i jego zdenerwowanie nie pozwoliło mu dziś tutaj spać. 

Wstaje, ubiera się i jakkolwiek ratuje swoją twarz przed lustrem. Schodzi na dół, gdzie zjada pierwszą rzecz z lodówki, która wpada mu w ręce, aby następnie założyć na siebie cienki płaszcz i buty. Przez chwilę marszczy brwi, zauważając, że nie widział jeszcze nigdzie na dole śpiącego Lu. Dostrzega jednak jego wiszącą kurtkę i buty, dlatego domyśla się, że gdzieś na pewno musi być. Jeśli nie na dole, to po prostu w którymś z pokoi na górze. Dlatego właśnie niewzruszony chwyta klucze i wychodzi na świeże, poranne powietrze, nie domyślając się nawet, że jego dom może być pusty. Jedyne, co aktualnie zaprząta mu głowę to praca i fakt, że tuż po niej musi stawić się na komisariacie w celu złożenia zeznań z tego, co według niego wydarzyło się w tym domu w przeciągu kilku ostatnich dni, ale przede wszystkim wczoraj.

•••

Nigdy nie lubił zimna. Jest raczej typem osoby, która woli miłe wieczory przy kominku z książką, aniżeli długie spacery po zaśnieżonych parkach, czy ulicach pełnych pożółkłych liści. Dlatego tym bardziej nie rozumie, dlaczego jego nogi wciąż poruszają się na przód, mimo chłodu, jaki czuje w stopach, ale i całym ciele. Nie jest jednak w stanie powstrzymać ich ruchu. Nie jest nawet pewny, czy myśli, które przelatują teraz przez jego głowę, są prawdziwe i należą do niego. Czuje się jak w transie, ale na tyle nierzeczywistym, że nie chce nawet przyjąć go za realną opcję.

Nie wie, gdzie idzie.

Nie wie, gdzie jest. 

Nie widzi przed sobą niczego, co byłoby wskazówką. W świecie, w którym się znajduje, nie ma ludzi. Jest on sam, drzewa i chłód. I te okropne myśli, które rozsadzają jego istnienie. Potęgują zagubienie i niepewność.

Jeszcze strach. Uczucie tak silne, ale jedyne, które napędza jego nogi, aby nie przestał iść przed siebie.

Przez chwilę czuje zawahanie i w głowie widzi tysiące obrazów przedstawiające jego upadek. Nie następuje on.

Czuje zimne dłonie na swojej skórze, a wszystkie inne uczucia znikają. Gaśnie też latarnia, wokół której zebrało się pełno owadów, które ruszyły we wszystkie strony, chcąc znaleźć kolejne źródło światła, do którego mogłyby przylgnąć.

Luhan podobnie jak one, nie może go znaleźć. 

Przed nim jest tylko nieznana, ciemna ulica i samotność.

Za nim te zimne dłonie, które usilnie nie chcą go puścić do domu, do którego tak bardzo pragnie wrócić. Nie dziś, nie jutro. Kiedykolwiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz