wtorek, 30 października 2018

Rozdział 6

Sehun siedzi już którąś minutę na betonowym, krzywym schodku, który jest już jednym z ostatnich prowadzących do piwnicy tego domu. W tej zakurzonej, dużej przestrzeni cisza jest wręcz przytłaczająca, ale ten stara się dzielnie ją znosić. 

Zegarek na jego nadgarstku, będący starym prezentem od Lu, wybija właśnie północ, a on niestety czuje, jak przez to jego mięśnie błyskawicznie się spinają.

Czeka. Rozgląda się po zakurzonych meblach, ale i tych przykrytych białymi prześcieradłami.
Po chwili zaciska oczy, czując zawód. Podobno północ jest godziną duchów. Jednakże teraz czuje się strasznie głupio przez to, jak bezpodstawne są jego myśli. 

Czy on naprawdę wierzył, że zaraz naprawdę ukaże mu się duch Hanrim, który zdaniem Lu, nawiedza i tę posesję? Dokładnie tak samo, jak według Luhana, nawiedzała ich dom w Seulu?

— Hanrim! — Wstaje i krzyczy, nie mogąc już słuchać tykania swojego zegarka, który w takiej ciszy wydaje się nadwyraz głośny. — Czemu mi się nie pokażesz? Przecież to przeze mnie tak naprawdę zginęłaś! — Wie, że nie jest to do końca prawda, ale Samael za każdym razem musi mu wytykać jego winę w tym wszystkim, co zdarzyło się dwa lata temu. Zaciska pięści na samą myśl i o tym, i o człowieku, którego nienawidzi, jak nic innego na świecie. — Hanrim! 

Ponownie odpowiada mu tylko jego głos, odbijający się od ścian. Nie wie, co robić. 

Podchodzi do miejsca, gdzie jeszcze cztery dni temu leżał martwy mężczyzna, który - według ustaleń biegłych - zginął, niefortunnie potykając się i upadając na tyle silnie, że rozbił sobie czaszkę. Był zwyczajnym złodziejem, którego skusił bogaty, niedawno zakupiony dom. Fakt, że to właśnie w nim zginął, jest mimo wszystko dość przykry.

Sehun wciąż nie potrafi nie być na siebie wściekły, że nie sprawdził piwnicy tamtej nocy, gdy Luhan spanikowany sugerował, że w ich domu ktoś rzeczywiście jest. Wziął go wtedy za wariata. Znów.
Tak samo uznał go za mordercę, choć Luhan nie miał z tym nic wspólnego. W końcu. 

W dodatku nie jest w stanie go za to przeprosić. Luhan zaginął, a on od trzech dni nie może znaleźć sobie miejsca, umierając z niepokoju o niego.

— Hanrim! Proszę, pokaż mi się! — Przemierza całą piwnicę w wściekłości. Czuje się bezsilny. Chce Luhana obok siebie. Pragnie wiedzieć, że ten jest bezpieczny.

Podchodzi w końcu też do lustra, które tak bardzo podobało się Lu. Dotyka powierzchni szkła i przygląda się starej ramie. W głębi duszy liczy też, że może jak w tych wszystkich horrorach, w odbiciu za sobą ujrzy czyjąś twarz, a dla dokładności - twarz swojej dawnej uczennicy i gosposi.
Nie stało się tak jednak. Stoi wciąż samotnie w ciemnej piwnicy, nie słysząc żadnych dźwięków. Żadnego oddechu na skórze. Żadnego śladu po obecności kogoś jeszcze.
Ten dom nie jest nawiedzony.

Siada ponownie na jednym ze schodków, chowając twarz w dłoniach. Naprawdę. Czego on się właściwie spodziewał? Przecież nigdy nie wierzył w takie rzeczy. Przecież duchy nie istnieją.
Ale tak samo nigdy nie sądził, że będzie żyć pod jednym dachem z mordercą, którego w dodatku bardzo kocha.

Znów wstaje, ponieważ od trzech dni nie może usiedzieć długo w jednym miejscu. Ponownie zaczyna chodzić po zaciemnionej piwnicy, doszukując się może czegoś, na co wcześniej nie zwrócił większej uwagi.

Powoli odkrywa stare meble spod białych prześcieradeł, których czas nie zniszczył, jako że dom nie stał tak długo pusty. A przynajmniej tak im powiedziano.

W końcu jego oczom ukazuje się komoda, której czasy świetności akurat zdecydowanie minęły. W najwyższej szufladzie widzi malutki zamek, w którym już znajduje się srebrny kluczyk o finezyjnym wykończeniu. Przekręca go w lewo, a mechanizm gładko ustępuje. Unosi brwi i delikatnie pochyla drzwiczki, które opadają w dół, wydając ciche skrzypienie. Jego oczom ukazuje się mnóstwo szpargałów, przypominających pamiątki zebrane przez całe życie, które często dumnie stoją w gablotkach starszych pań.

Uśmiechnąłby się delikatnie, przypominając sobie dom swojej babci, ale aktualnie nie ma kompletnie nastroju na ten drobny wyraz twarzy. W jego głowie wciąż kłębi się myśl o Luhanie i tym, że musi go odnaleźć, skoro policja nie daje sobie rady. Jego głowa jest też wypełniona tym, że musi się dowiedzieć, czy z tym domem na pewno jest wszystko w porządku.

W tej chwili zdaje sobie sprawę, że sam nie wie, czy wolałby, aby to wszystko było wymysłem umysłu Lu, czy może, aby dom był naprawdę nawiedzony. Obydwie opcje są okropne, ale Sehun autentycznie nie jest w stanie ocenić, która bardziej.

Z tyłu, za szpargałami, a dokładniej to za sporej wielkości szklaną kulą, gdzie w środku znajduje się zameczek i złota rybka, Sehun dostrzega poniszczoną teczkę i gruby album. Przesuwa wszystkie przedmioty, aby ich nie uszkodzić i móc się dostać do ciekawego znaleziska. Chwyta to, co go zainteresowało i siada na schodkach, gdzie najlepiej sięgało światło pojedynczej żarówki.

W pierwszej kolejności otwiera brązowy, skórzany album i z ciekawością zaczyna przyglądać się zdjęciom. Początkowe były niewyraźne i czarnobiałe. W większości też wyraźnie poniszczone, przez co Sehun domyśla się, że fotografie w albumie ułożone są zapewne chronologicznie.

Pierwsze przedstawiają młodych ludzi w ubraniach z lat siedemdziesiątych. Sehun dostrzega fotografię z przyjęcia weselnego, następną z pierwszym pupilem. To zdjęcie jest już kolorowe, więc Sehun w głowie dopasowuje ją mniej więcej do czasów, kiedy według niego musiała powstać.
Para, którą wcześniej zobaczył na kilkunastu fotografiach, teraz uśmiecha się szeroko i obejmuje mocno malucha. 

Sehun przez chwilę stara się przypomnieć sobie rozmowę z sąsiadką. Mówiła, że kobieta, która tu mieszkała, miała zapracowanego męża i jedną córkę. Jeśli na następnych stronach nie pojawi się kolejne dziecko, zapewne album rzeczywiście należałby do poprzedniej właścicielki.

Przywraca następne strony, gdzie widzi już coraz więcej fotografii, przedstawiających jedynie kobietę z małą córką. Czy to wtedy jej mąż zaczął spędzać w pracy więcej czasu niż z rodziną?
Obecny właściciel domu coraz szybciej przewraca następne strony z kolorowymi wspomnieniami matki i córki. Przestaje gwałtownie, gdy widzi osobne zdjęcie dziewczynki na oko w wieku dziesięciu lat. Ma różową sukienkę, żółtą torbę i bukiecik polnych kwiatków w dłoniach. Szczerzy się szeroko w stronę obiektywu, ukazując swoje wybrakowane uzębienie. 

Sehun niemalże upuszcza album z wrażenia. Czuje, jak jego serce gwałtownie przyspiesza, a oczy zaczynają dziwnie boleć. 

Wciąż wpatruje się w uśmiechającą dziewczynkę, bojąc się przerzucić stronę.
To przecież niemożliwe...

Zaciska oczy, i chwyta skrawek kartki drżącą dłonią. Póki co, chce tylko wierzyć, że mu się wydaje. To po prostu cała sytuacja w jakiej się znalazł, sprawia, że jego mózg zaczyna płatać mu figle.
To przecież niemożliwe, aby ta dziewczyna...

Otwiera szybko oczy i w równie szybkim tempie przerzuca na następną stronę. 

Przerażony kamienieje, wpatrując się w nastoletnią Koreankę o długich, ciemnych włosach i szalenie pięknym uśmiechu. Jej policzki są uroczo zarumienione, a oczy błyszczące.

To przecież niemożliwe, aby ta dziewczyna była Hanrim...

Sehun jednak pamięta jej twarz zbyt dobrze. Napatrzył się na nią wystarczająco długo w szkole. Wystarczająco długo, gdy po kilku latach zapukała do ich drzwi, mówiąc, że potrzebuje pracy. Wystarczająco długo, gdy jako gosposia, była im wdzięczna za pomoc każdego dnia.

Sehun rzuca album pod swoje nogi, nie będąc w stanie trzymać go dłużej w swoich dłoniach. Nigdy nie sądził, że ujrzenie jej twarzy po tak długim czasie, będzie dla niego tak wielkim przeżyciem. Nigdy też nie przypuszczał, że zobaczy ją setki kilometrów od Seulu, gdzie pożegnała się z życiem.
Nagle otwiera szeroko oczy, przypominając sobie ponownie słowa sąsiadki.

— Nikt tam nie mieszkał, od kiedy wdowa popełniła tam samobójstwo po śmierci swojej córki.

Jej głos niemalże rozbrzmiewa w jego głowie, co jest wręcz bolesne. Ale zgadza się. Teraz tak bardzo to wszystko się zgadza.

Dlaczego los sprawił, że musieli zamieszkać akurat w rodzinnym domu Hanrim? Ze wszystkich domów w Korei, dlaczego fatum postanowiło sprawić, że sprowadzą się właśnie tu?
I czy w takim razie w tym domu rzeczywiście może znajdować się nie tylko duch starej samobójczyni, ale i jej córki, która zwyczajnie postanowiła wrócić do domu...?

Sehun spina się momentalnie, gdy słyszy ciche kroki. Powoli wstaje ze schodków i rozgląda się dookoła, zachowując idealną ciszę. Wie jednak, że nie mogło mu się to przesłyszeć. Słyszy je ponownie.

•••

Otwiera powoli oczy, ale od razu po zrobieniu tego, ponownie je zamyka. Ostre, jasne światło słońca nie jest miłym przywitaniem dla przyzwyczajonych do ciemności oczu. Dlatego też mimo braku sił, unosi rękę nieco do góry, aby się jakkolwiek osłonić. Gdy to robi, w końcu może rozejrzeć się wokoło. Ku swojemu zdziwieniu, znajduje się na na nieco wilgotnej trawie. Widzi długie łąki, mnóstwo drzew. Tuż przed nim rozpościera się kilkupasmowa ulica, gdzie tylko co jakiś czas przejeżdża pojedyncza ciężarówka. Domyśla się, że musi być wczesna godzina. Nad wszystkimi trawami unosi się poranna mgła, a trawa rzeczywiście skąpana jest w rosy. Jest chłodno.

Luhan spogląda w dół. Ma na sobie ubrania, których wcześniej nie widział. To nie jego buty, spodnie, dziwna, granatowa kurtka. Jedyne co tu się zgadza, to jego czerwony, ulubiony szalik, który dostał od Sehuna jeszcze na studiach.

Miejsce, w którym się znajduje, to też nie jego okolica. Jak więc się tu znalazł?

Powoli wstaje, ale od razu kręci mu się w głowie, przez co przytrzymuje się wysokiego słupa, o który wcześniej się opierał. Dopiero teraz postanawia spojrzeć w górę, aby zobaczyć, czy to może nie drogowskaz. Nie pomylił się. 

Seul 153 km.

Otwiera szeroko oczy ze zdziwienia. Przez chwilę wręcz zastanawia się, czy może nie śni. Bo jak inaczej może wytłumaczyć to, że jest tutaj, przy jakiejś autostradzie w ubraniach, które zdecydowanie nie należą do niego, a w dodatku jest setki kilometrów od swojego domu?

Czuje zbliżający się napad paniki, spowodowany tym odkryciem. Jego oddech przyspiesza, a Luhan, starając się zachować choć trochę trzeźwości umysłu, przeszukuje ubrania, aby znaleźć chociaż swój telefon. Chce zadzwonić do Sehuna. Czuje straszny niepokój.

Nie znajduje niczego, co mogłoby mu jakoś pomóc. Nie ma telefonu, portfela, dokumentów.

Może go napadnięto, dlatego niczego nie ma? Może to Samael maczał w tym palce?

— A może Sehun postanowił pozbyć się w końcu problemu? — Słyszy tuż za sobą głos, przez który od razu się wzdryga. Odwraca się i patrzy na ledwie widocznego Samaela, który siedzi na dużym kamieniu tuż przy szosie. Uśmiecha się w typowy dla siebie sposób i opiera twarz na dłoni, a łokieć na kolanie.

— Słucham? — Luhan doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinien z nim rozmawiać, ale musi przyznać przed samym sobą, że słowa, które powiedział znienawidzony przez niego osobnik, i jemu przeszły przez myśl. Właściwie to jako pierwsze.

— Przecież dobrze usłyszałeś, Lulu — Jego głos zawsze jest tak samo irytujący. Zawsze taki pełny pogardy. — Nie uważasz, że jego życie bez ciebie byłoby takie łatwe? Pomyśl! Może znaleźć sobie jakąś piękną kobietę, albo faceta. Nie będzie musiał się przejmować, że nagle zostanie uderzony w twarz, albo znów obudzi go krzyk. Nie będzie musiał pilnować, aby jego nowa partnerka brała zawsze leki! Nie będzie się bać, że prędzej czy później znów znajdzie kolejnego trupa w piwnicy...
— Przecież ty sam mówiłeś, że to nie ty zabiłeś tego mężczyznę — Luhan zaciska pięści, starając się, aby żadne z jego słów nie zagnieździło się w jego umyśle na dłużej. — O co ci do cholery chodzi?! Najpierw przychodzisz do mnie i mówisz, że to nie my, a teraz nagle chcesz zmienić swoje zdanie?! Czemu ty to robisz?!

— Uspokój się, księżniczko i lepiej spójrz, gdzie jesteśmy. 

Luhan ponownie unosi wzrok na drogowskaz, następnie patrzy na Samaela pytająco.

— I co?
 
— Patrz, jak blisko domu jesteśmy.

— Seul nie jest już moim domem. Byłby dalej, gdyby nie ty, wiesz? Gdybyś jej nie zabił, wciąż byśmy tam mieszkali. Czego więc chcesz? Nieważne, co zrobisz, nie zamieszkam tam ponownie.

— Oj Luhan, Luhan... — Samael wstaje, ale z wyraźnym trudem, co nie uchodzi uwadze Chińczyka. — Nie rozumiesz, że im dalej od domu, tym silniejszy jestem? A wiesz dlaczego? Bo chcąc wyprać swoją idealną duszę, to właśnie we mnie umieściłeś swoje wyrzuty sumienia. 

— Nic nie rozumiem... — Luhan cofa się o krok, gdy Samael zbliża się do niego nazbyt blisko. — Nie możesz mówić wszystkiego wprost, ty-

— Zawsze byłeś taki głupi, Luhan. Ale zapomniałem. Przecież tytuł profesora nie czyni człowieka od razu mądrzejszym, prawda? 

Samael znika tak szybko, jak się pojawił. Lu nie zdążył nawet odpowiedzieć. Nawet pomyśleć nad odpowiedzią. Wszystko stało się tak szybko.

Zostaje sam w nieznanym miejscu, bez pieniędzy i czegokolwiek, co pomogłoby mu przetrwać. Drży też co chwilę, gdy akurat uderza w niego silniejszy podmuch wiatru. Nie ma pojęcia co robić.
Przygryza lekko wargę.

Jego wzrok ponownie pada na nieco wyblakły od słońca drogowskaz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz