Sehun siedzi już którąś
minutę na betonowym, krzywym schodku, który jest już jednym z ostatnich
prowadzących do piwnicy tego domu. W tej zakurzonej, dużej przestrzeni
cisza jest wręcz przytłaczająca, ale ten stara się dzielnie ją znosić.
Zegarek na jego nadgarstku, będący starym prezentem od Lu, wybija właśnie północ, a on niestety czuje, jak przez to jego mięśnie błyskawicznie się spinają.
Czeka. Rozgląda się po zakurzonych meblach, ale i tych przykrytych białymi prześcieradłami.
Po chwili zaciska oczy,
czując zawód. Podobno północ jest godziną duchów. Jednakże teraz czuje
się strasznie głupio przez to, jak bezpodstawne są jego myśli.
Czy on naprawdę wierzył, że zaraz naprawdę ukaże mu się duch Hanrim, który zdaniem Lu, nawiedza i tę posesję? Dokładnie tak samo, jak według Luhana, nawiedzała ich dom w Seulu?
— Hanrim! — Wstaje i
krzyczy, nie mogąc już słuchać tykania swojego zegarka, który w takiej
ciszy wydaje się nadwyraz głośny. — Czemu mi się nie pokażesz? Przecież
to przeze mnie tak naprawdę zginęłaś! — Wie, że nie jest to do końca
prawda, ale Samael za każdym razem musi mu wytykać jego winę w tym
wszystkim, co zdarzyło się dwa lata temu. Zaciska pięści na samą myśl i o
tym, i o człowieku, którego nienawidzi, jak nic innego na świecie. —
Hanrim!
Ponownie odpowiada mu tylko jego głos, odbijający się od ścian. Nie wie, co robić.
Podchodzi do miejsca,
gdzie jeszcze cztery dni temu leżał martwy mężczyzna, który - według
ustaleń biegłych - zginął, niefortunnie potykając się i upadając na tyle
silnie, że rozbił sobie czaszkę. Był zwyczajnym złodziejem, którego
skusił bogaty, niedawno zakupiony dom. Fakt, że to właśnie w nim zginął,
jest mimo wszystko dość przykry.
Sehun wciąż nie potrafi
nie być na siebie wściekły, że nie sprawdził piwnicy tamtej nocy, gdy
Luhan spanikowany sugerował, że w ich domu ktoś rzeczywiście jest. Wziął
go wtedy za wariata. Znów.
Tak samo uznał go za mordercę, choć Luhan nie miał z tym nic wspólnego. W końcu.
Tak samo uznał go za mordercę, choć Luhan nie miał z tym nic wspólnego. W końcu.
W dodatku nie jest w
stanie go za to przeprosić. Luhan zaginął, a on od trzech dni nie może
znaleźć sobie miejsca, umierając z niepokoju o niego.
— Hanrim! Proszę, pokaż
mi się! — Przemierza całą piwnicę w wściekłości. Czuje się bezsilny.
Chce Luhana obok siebie. Pragnie wiedzieć, że ten jest bezpieczny.
Podchodzi w końcu też do
lustra, które tak bardzo podobało się Lu. Dotyka powierzchni szkła i
przygląda się starej ramie. W głębi duszy liczy też, że może jak w tych
wszystkich horrorach, w odbiciu za sobą ujrzy czyjąś twarz, a dla
dokładności - twarz swojej dawnej uczennicy i gosposi.
Nie stało się tak
jednak. Stoi wciąż samotnie w ciemnej piwnicy, nie słysząc żadnych
dźwięków. Żadnego oddechu na skórze. Żadnego śladu po obecności kogoś
jeszcze.
Ten dom nie jest nawiedzony.
Siada ponownie na jednym
ze schodków, chowając twarz w dłoniach. Naprawdę. Czego on się
właściwie spodziewał? Przecież nigdy nie wierzył w takie rzeczy.
Przecież duchy nie istnieją.
Ale tak samo nigdy nie sądził, że będzie żyć pod jednym dachem z mordercą, którego w dodatku bardzo kocha.
Znów wstaje, ponieważ od
trzech dni nie może usiedzieć długo w jednym miejscu. Ponownie zaczyna
chodzić po zaciemnionej piwnicy, doszukując się może czegoś, na co
wcześniej nie zwrócił większej uwagi.
Powoli odkrywa stare meble spod białych prześcieradeł, których czas nie zniszczył, jako że dom nie stał tak długo pusty. A przynajmniej tak im powiedziano.
W końcu jego oczom
ukazuje się komoda, której czasy świetności akurat zdecydowanie minęły. W
najwyższej szufladzie widzi malutki zamek, w którym już znajduje się
srebrny kluczyk o finezyjnym wykończeniu. Przekręca go w lewo, a
mechanizm gładko ustępuje. Unosi brwi i delikatnie pochyla drzwiczki,
które opadają w dół, wydając ciche skrzypienie. Jego oczom ukazuje się
mnóstwo szpargałów, przypominających pamiątki zebrane przez całe życie,
które często dumnie stoją w gablotkach starszych pań.
Uśmiechnąłby się
delikatnie, przypominając sobie dom swojej babci, ale aktualnie nie ma
kompletnie nastroju na ten drobny wyraz twarzy. W jego głowie wciąż
kłębi się myśl o Luhanie i tym, że musi go odnaleźć, skoro policja nie
daje sobie rady. Jego głowa jest też wypełniona tym, że musi się
dowiedzieć, czy z tym domem na pewno jest wszystko w porządku.
W tej chwili zdaje sobie
sprawę, że sam nie wie, czy wolałby, aby to wszystko było wymysłem
umysłu Lu, czy może, aby dom był naprawdę nawiedzony. Obydwie opcje są
okropne, ale Sehun autentycznie nie jest w stanie ocenić, która
bardziej.
Z tyłu, za szpargałami, a
dokładniej to za sporej wielkości szklaną kulą, gdzie w środku znajduje
się zameczek i złota rybka, Sehun dostrzega poniszczoną teczkę i gruby
album. Przesuwa wszystkie przedmioty, aby ich nie uszkodzić i móc się
dostać do ciekawego znaleziska. Chwyta to, co go zainteresowało i siada
na schodkach, gdzie najlepiej sięgało światło pojedynczej żarówki.
W pierwszej kolejności
otwiera brązowy, skórzany album i z ciekawością zaczyna przyglądać się
zdjęciom. Początkowe były niewyraźne i czarnobiałe. W większości też
wyraźnie poniszczone, przez co Sehun domyśla się, że fotografie w
albumie ułożone są zapewne chronologicznie.
Pierwsze przedstawiają
młodych ludzi w ubraniach z lat siedemdziesiątych. Sehun dostrzega
fotografię z przyjęcia weselnego, następną z pierwszym pupilem. To
zdjęcie jest już kolorowe, więc Sehun w głowie dopasowuje ją mniej
więcej do czasów, kiedy według niego musiała powstać.
Para, którą wcześniej zobaczył na kilkunastu fotografiach, teraz uśmiecha się szeroko i obejmuje mocno malucha.
Para, którą wcześniej zobaczył na kilkunastu fotografiach, teraz uśmiecha się szeroko i obejmuje mocno malucha.
Sehun przez chwilę stara
się przypomnieć sobie rozmowę z sąsiadką. Mówiła, że kobieta, która tu
mieszkała, miała zapracowanego męża i jedną córkę. Jeśli na następnych
stronach nie pojawi się kolejne dziecko, zapewne album rzeczywiście
należałby do poprzedniej właścicielki.
Przywraca następne
strony, gdzie widzi już coraz więcej fotografii, przedstawiających
jedynie kobietę z małą córką. Czy to wtedy jej mąż zaczął spędzać w
pracy więcej czasu niż z rodziną?
Obecny właściciel domu
coraz szybciej przewraca następne strony z kolorowymi wspomnieniami
matki i córki. Przestaje gwałtownie, gdy widzi osobne zdjęcie
dziewczynki na oko w wieku dziesięciu lat. Ma różową sukienkę, żółtą
torbę i bukiecik polnych kwiatków w dłoniach. Szczerzy się szeroko w
stronę obiektywu, ukazując swoje wybrakowane uzębienie.
Sehun niemalże upuszcza album z wrażenia. Czuje, jak jego serce gwałtownie przyspiesza, a oczy zaczynają dziwnie boleć.
Wciąż wpatruje się w uśmiechającą dziewczynkę, bojąc się przerzucić stronę.
To przecież niemożliwe...
Zaciska oczy, i chwyta
skrawek kartki drżącą dłonią. Póki co, chce tylko wierzyć, że mu się
wydaje. To po prostu cała sytuacja w jakiej się znalazł, sprawia, że
jego mózg zaczyna płatać mu figle.
To przecież niemożliwe, aby ta dziewczyna...
Otwiera szybko oczy i w równie szybkim tempie przerzuca na następną stronę.
Przerażony kamienieje, wpatrując się w nastoletnią Koreankę o długich, ciemnych włosach i szalenie pięknym uśmiechu. Jej policzki są uroczo zarumienione, a oczy błyszczące.
To przecież niemożliwe, aby ta dziewczyna była Hanrim...
Sehun jednak pamięta jej
twarz zbyt dobrze. Napatrzył się na nią wystarczająco długo w szkole.
Wystarczająco długo, gdy po kilku latach zapukała do ich drzwi, mówiąc,
że potrzebuje pracy. Wystarczająco długo, gdy jako gosposia, była im
wdzięczna za pomoc każdego dnia.
Sehun rzuca album pod
swoje nogi, nie będąc w stanie trzymać go dłużej w swoich dłoniach.
Nigdy nie sądził, że ujrzenie jej twarzy po tak długim czasie, będzie
dla niego tak wielkim przeżyciem. Nigdy też nie przypuszczał, że zobaczy
ją setki kilometrów od Seulu, gdzie pożegnała się z życiem.
Nagle otwiera szeroko oczy, przypominając sobie ponownie słowa sąsiadki.
— Nikt tam nie mieszkał, od kiedy wdowa popełniła tam samobójstwo po śmierci swojej córki.
Jej głos niemalże rozbrzmiewa w jego głowie, co jest wręcz bolesne. Ale zgadza się. Teraz tak bardzo to wszystko się zgadza.
Dlaczego los sprawił, że
musieli zamieszkać akurat w rodzinnym domu Hanrim? Ze wszystkich domów w
Korei, dlaczego fatum postanowiło sprawić, że sprowadzą się właśnie tu?
I czy w takim razie w
tym domu rzeczywiście może znajdować się nie tylko duch starej
samobójczyni, ale i jej córki, która zwyczajnie postanowiła wrócić do
domu...?
Sehun spina się
momentalnie, gdy słyszy ciche kroki. Powoli wstaje ze schodków i
rozgląda się dookoła, zachowując idealną ciszę. Wie jednak, że nie mogło
mu się to przesłyszeć. Słyszy je ponownie.
•••
Otwiera powoli oczy, ale
od razu po zrobieniu tego, ponownie je zamyka. Ostre, jasne światło
słońca nie jest miłym przywitaniem dla przyzwyczajonych do ciemności
oczu. Dlatego też mimo braku sił, unosi rękę nieco do góry, aby się
jakkolwiek osłonić. Gdy to robi, w końcu może rozejrzeć się wokoło. Ku
swojemu zdziwieniu, znajduje się na na nieco wilgotnej trawie. Widzi
długie łąki, mnóstwo drzew. Tuż przed nim rozpościera się kilkupasmowa
ulica, gdzie tylko co jakiś czas przejeżdża pojedyncza ciężarówka.
Domyśla się, że musi być wczesna godzina. Nad wszystkimi trawami unosi
się poranna mgła, a trawa rzeczywiście skąpana jest w rosy. Jest
chłodno.
Luhan spogląda w dół. Ma
na sobie ubrania, których wcześniej nie widział. To nie jego buty,
spodnie, dziwna, granatowa kurtka. Jedyne co tu się zgadza, to jego
czerwony, ulubiony szalik, który dostał od Sehuna jeszcze na studiach.
Miejsce, w którym się znajduje, to też nie jego okolica. Jak więc się tu znalazł?
Powoli wstaje, ale od
razu kręci mu się w głowie, przez co przytrzymuje się wysokiego słupa, o
który wcześniej się opierał. Dopiero teraz postanawia spojrzeć w górę,
aby zobaczyć, czy to może nie drogowskaz. Nie pomylił się.
Seul 153 km.
Otwiera szeroko oczy ze
zdziwienia. Przez chwilę wręcz zastanawia się, czy może nie śni. Bo jak
inaczej może wytłumaczyć to, że jest tutaj, przy jakiejś autostradzie w
ubraniach, które zdecydowanie nie należą do niego, a w dodatku jest
setki kilometrów od swojego domu?
Czuje zbliżający się
napad paniki, spowodowany tym odkryciem. Jego oddech przyspiesza, a
Luhan, starając się zachować choć trochę trzeźwości umysłu, przeszukuje
ubrania, aby znaleźć chociaż swój telefon. Chce zadzwonić do Sehuna.
Czuje straszny niepokój.
Nie znajduje niczego, co mogłoby mu jakoś pomóc. Nie ma telefonu, portfela, dokumentów.
Może go napadnięto, dlatego niczego nie ma? Może to Samael maczał w tym palce?
— A może Sehun
postanowił pozbyć się w końcu problemu? — Słyszy tuż za sobą głos, przez
który od razu się wzdryga. Odwraca się i patrzy na ledwie widocznego
Samaela, który siedzi na dużym kamieniu tuż przy szosie. Uśmiecha się w
typowy dla siebie sposób i opiera twarz na dłoni, a łokieć na kolanie.
— Słucham? — Luhan
doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinien z nim rozmawiać,
ale musi przyznać przed samym sobą, że słowa, które powiedział
znienawidzony przez niego osobnik, i jemu przeszły przez myśl. Właściwie
to jako pierwsze.
— Przecież dobrze
usłyszałeś, Lulu — Jego głos zawsze jest tak samo irytujący. Zawsze taki
pełny pogardy. — Nie uważasz, że jego życie bez ciebie byłoby takie
łatwe? Pomyśl! Może znaleźć sobie jakąś piękną kobietę, albo faceta. Nie
będzie musiał się przejmować, że nagle zostanie uderzony w twarz, albo
znów obudzi go krzyk. Nie będzie musiał pilnować, aby jego nowa
partnerka brała zawsze leki! Nie będzie się bać, że prędzej czy później
znów znajdzie kolejnego trupa w piwnicy...
— Przecież ty sam
mówiłeś, że to nie ty zabiłeś tego mężczyznę — Luhan zaciska pięści,
starając się, aby żadne z jego słów nie zagnieździło się w jego umyśle
na dłużej. — O co ci do cholery chodzi?! Najpierw przychodzisz do mnie i
mówisz, że to nie my, a teraz nagle chcesz zmienić swoje zdanie?! Czemu
ty to robisz?!
— Uspokój się, księżniczko i lepiej spójrz, gdzie jesteśmy.
Luhan ponownie unosi wzrok na drogowskaz, następnie patrzy na Samaela pytająco.
— I co?
— Patrz, jak blisko domu jesteśmy.
— Seul nie jest już moim
domem. Byłby dalej, gdyby nie ty, wiesz? Gdybyś jej nie zabił, wciąż
byśmy tam mieszkali. Czego więc chcesz? Nieważne, co zrobisz, nie
zamieszkam tam ponownie.
— Oj Luhan, Luhan... —
Samael wstaje, ale z wyraźnym trudem, co nie uchodzi uwadze Chińczyka. —
Nie rozumiesz, że im dalej od domu, tym silniejszy jestem? A wiesz
dlaczego? Bo chcąc wyprać swoją idealną duszę, to właśnie we mnie
umieściłeś swoje wyrzuty sumienia.
— Nic nie rozumiem... —
Luhan cofa się o krok, gdy Samael zbliża się do niego nazbyt blisko. —
Nie możesz mówić wszystkiego wprost, ty-
— Zawsze byłeś taki głupi, Luhan. Ale zapomniałem. Przecież tytuł profesora nie czyni człowieka od razu mądrzejszym, prawda?
Samael znika tak szybko,
jak się pojawił. Lu nie zdążył nawet odpowiedzieć. Nawet pomyśleć nad
odpowiedzią. Wszystko stało się tak szybko.
Zostaje sam w nieznanym
miejscu, bez pieniędzy i czegokolwiek, co pomogłoby mu przetrwać. Drży
też co chwilę, gdy akurat uderza w niego silniejszy podmuch wiatru. Nie
ma pojęcia co robić.
Przygryza lekko wargę.
Przygryza lekko wargę.
Jego wzrok ponownie pada na nieco wyblakły od słońca drogowskaz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz