niedziela, 13 maja 2018

Rozdział 2

Drzwi skrzypią w regularnym tempie, niczym pchane równomiernie delikatnym wiatrem, który jednak nie ma jak dostać się do spowitej przez mrok sypialni przez zamknięte i szczelne okna.
Luhan przypatruje się temu zjawisku już od dobrej chwili, opierając plecy o balustradę ogromnego łoża. Po jego prawej stronie spokojnie śpi jego mąż, nieświadomy dziwnego uczucia, jakie teraz odczuwa jego partner. Lu jest niemalże sparaliżowany, jego usta nie mogą wydusić z siebie nawet jednego słowa, a palce nie są w stanie dotknąć Sehuna, aby go zbudzić.
Drzwi zamykają się gwałtownie, a Luhan przerażony zamyka oczy. Słyszy wyraźny odgłos stukania obcasu o panele podłogowe. Czuje wyraźną obecność kogoś jeszcze. Kogoś, kogo nie powinno tu być.
Teraz każde uderzenie wysokich pantofelków o podłogę powoduje kolejne dreszcze na jego skórze i palpitacje serca. Szczerze się boi.
Kroki ustają, a Luhan wyraźnie czuje na sobie czyjś wzrok. Wie, że ktoś stoi przy jego łóżku. Wie, że ten ktoś czeka, aż on otworzy oczy i wie, że nie odejdzie, póki on tego nie zrobi.
Zbiera się na odwagę, licząc w głowie już setną sekundę. Nie chce robić tego dłużej. Nie może dłużej pozostawać sam na sam z ciemnością.
Powoli uchyla jedną powiekę, a za nią dołącza kolejna. 
W pokoju od dłuższego czasu czuć zapach stęchlizny, padliny, lecz gdy Lu otwiera oczy, zapach staje się bardziej intensywny, niemalże duszący.
Kobieta wpatruje się w młodego Chińczyka czarnymi ślepiami, wyraźnie kontrastującymi z bladą skórą. Jej usta są sine, a fartuszek i czarne włosy wskazują na usilną obronę. Są brudne, zniszczone.
Luhan przełyka ślinę i wpatruje się w kobietę, starając się hamować przerażony szloch. Boi się jej. Jest bardzo zimna i przede wszystkim martwa. Nie powinno jej tu być. Nie powinna zjawiać się w jego sypialni, ale sunąć się po korytarzach jednej z seulskich willi. Powinna tam płakać przez wieczność na swój los i utrudniać życie tamtejszym mieszkańcom.
Nie może tu być.
— Luhan...? — Chińczyk słyszy głos Sehuna, jednak wydaje się on być bardziej odległy niż zimno duszy, która powoli pochyla się nad nim, wprawiając go w jeszcze większy napad paniki. — Luhan? Co ci jest?
— Sehun... widzisz ją? — Lu czuje, że z jego gardła w końcu wydobywa się jakikolwiek dźwięk.
Sehun unosi lekko brwi i patrzy zdezorientowany na trzęsącego się Lu, który usilnie wpatruje się w jakiś punkt przed sobą. Podąża za jego spojrzeniem, natrafiając jedynie na szafę, stojącą po drugiej stronie pokoju. Zaskoczony wzdryga się, gdy ciemnowłosy nagle krzyczy i chowa się pod kołdrę. Natychmiastowo zapala więc lampkę nocną, która mocno rozświetla niewielkie pomieszczenie. Z szybko bijącym sercem rozgląda się wokoło, nie zauważając niczego wyjątkowego. Odkrywa kołdrę i bierze w swoje objęcia drobniejsze ciało zalane potem i falą drgawek.
— Ciii... spokojnie... jestem tutaj, Lulu... Nic ci nie jest... — Całuje go w czubek głowy, a następnie jedną ręką zapala drugą lampkę, aby w pokoju było jeszcze jaśniej. Póki co, jest jeszcze spokojny, będąc pewnym, że to po prostu jeden z napadów. Lu dawno ich nie miał, a nowe otoczenie może na nie wpłynąć.
— Hanrim... była tu Hanrim... — szepce Lu po kilku minutach, podczas których zdołał się nieco uspokoić. Zaciska pięści na koszulce Sehuna i przygryza lekko wargę. — Jestem pewien... dokładnie tak, jak wtedy...
— Wydawało ci się, Lu... Nie możesz się przyzwyczaić do nowego miejsca... — Sehun bierze twarz starszego w swoje dłonie i uśmiecha się delikatnie, chcąc go uspokoić. — Wszystko jest w porządku, wiesz? Jesteśmy tu sami. Nikt cię nie skrzywdzi. Nie ma tu Hanrim i nigdy nie będzie.
— Boję się, Hunnie...
Sehun lekko wzdycha i całuje starszego w czoło. Doskonale zna Luhana i wie, że cokolwiek, nawet zwykły szmer firanek może wzbudzić w nim napad paniki. Był przecież tego świadkiem wiele razy.
— Obiecuję, że nie pozwolę, aby coś ci się stało, tak? W tym domu jesteś bezpieczny. Skarbie, spójrz na mnie — Chwyta podbródek Chińczyka i całuje go w nos, tym razem uśmiechając się szeroko. — Kocham cię, wiesz?
Luhan patrzy dłuższą chwilę w jego oczy i jak zawsze nie widzi nawet cienia niepewności. Mimo tego, że życie z nim musi być chaosem. Mimo tego, że jest pełne nieprzespanych nocy i krzyku. Nawet bólu fizycznego. Sehun mimo tego wszystkiego wciąż patrzy na niego ze szczerą miłością.
— Kocham cię — odpowiada Luhan, ocierając szybko wilgotne oko. Wtula się w ciepłe ciało ukochanego i zaciska zęby, aby się nie rozpłakać. — Dziękuję, że jesteś.
— Zawsze przecież będę.
Luhan kiwa głową, ufając mu całkowicie, choć nie zdołał dokończyć swojego zdania, tak jak brzmiało ono w jego głowie.
— Dziękujęże jesteś... mimo mordercy we mnie.
•••
Kolejne dni wypełnia praca związana z odnowieniem korytarza. Luhan jednak przez swoje doświadczenie uwinął się z tym szybko, aby już w czwartkowy wieczór móc dotknąć beżowej tapety i uśmiechnąć się. Jest idealna i sprawia, że dom wydaje się jeszcze cieplejszy. Wydaje się jeszcze bardziej jego, zwłaszcza po tym, jak zawiesił na ścianie przy schodach kilka fotografii w drewnianych ramach, przedstawiających jego i Sehuna, zarówno z dzieciństwa, jak i z okresu, gdy już byli parą.
— Pięknie to wygląda. Naprawdę jesteś w tym najlepszy, Lulu. — Mężczyzna lekko się wzdryga, gdy długie ramiona obejmują go w pasie, a czyjaś głowa spoczywa na jego ramieniu.
— Wystraszyłeś mnie — mruknął Lu i zmarszczył lekko brwi, odwracając się. Z początku razi go światło żółtych kinkietów, ale już po chwili jego wzrok skupia się na twarzy ciemnowłosego mężczyzny. Uśmiecha się lekko. — Jesteś bardzo cichy.
— Nie jestem cichy, to ty bujasz w obłokach. — Sehun kręci głową i czochra delikatnie jego włosy. Następnie pochyla się lekko i całuje niższego w usta. Ten uśmiecha się słodko i odwzajemnia pieszczotę, jednak bardzo krótko, bo słyszy dziwny dźwięk z kuchni. Unosi brwi i szybko zerka w stronę wejścia do salonu, zaciskając palce mocniej na koszuli męża.
— Słyszałeś to? — pyta póki co jeszcze jedynie zaniepokojony. Możliwe, że naczynia przesunęły się nieco na suszarce, bo ułożone były w duży stosik.
— Nie — odpowiada krótko Sehun i tylko wzrusza ramionami. Cofa się trochę i ze spokojem odkłada swoją teczkę pod ścianę, aby szybko rozebrać się z cienkiego płaszcza. Po zdjęciu butów wchodzi za Lu do salonu. Ten kieruje się w stronę kuchni, aby sprawdzić co mogło wydać jakiś dźwięk. Sehun natomiast zmęczony po pierwszych dniach pracy, sięga po pierwszą lepszą książkę z półki i pada na kanapę, od razu zamykając jednak oczy. Póki co skupia się jedynie na odgłosach wydawanych przez Lu, który otwiera po kolei wszystkie szafki. Ciche westchnięcie utwierdza go jednak w tym, że Chińczykowi po prostu się przesłyszało. Nie jest to nic dziwnego.
Nagle słyszy dźwięk tłuczonego szkła, na co momentalnie się unosi, aby zobaczyć wystraszonego Luhana, który wpatruje się na podłogę na przeciwko siebie. Sehun nawet z tej odległości widzi rozbity na podłodze kubek i wystraszonego Lu.
— Zawsze musisz coś zbić, Lulu? — śmieje się Sehun, kręcąc z rozbawieniem głową. — Nie wiem, czy poznam kiedyś większą niezdarę. A to niby ja jestem taki nieuważny i gapię się tylko na książki?
— Nie stłukłem tego — wydukał Lu, który cofnął się o jeden krok, aby teraz czuć za swoimi plecami kafelkową ścianę. — Naprawdę... nawet go nie dotykałem. Stałem dwa metry od niego.
Sehun patrzy na niego pobłażliwie. Nie rozumie, po co Lu udaje niewiniątko, ale nie chce się z nim o to wykłócać. To przecież tylko kubek, który można odkupić.
— Chyba musimy kupić jakieś zwierzątko, abyś mógł na nie zwalać winę w takich sytuacjach, nie sądzisz? — Sehun ponownie rzuca się na miękkie poduszki, jako że wcześniej nieco się podniósł. Wzdycha cicho. Jest bardzo zmęczony.
— Nie śmiej się ze mnie! — warczy Luhan. Zirytowany chwyta szufelkę i szybko zbiera porcelanę z podłogi. — Ale moglibyśmy mieć jakiegoś kotka... zawsze chciałem mieć.
Sehun wzdycha cicho.
— Nie wiem, czy z tobą kot to będzie dobry pomysł, Lulu... — Mężczyzna po chwili walki z samym sobą, wstaje z wygodnej sofy i podchodzi do Luhana, którego mina wyraźnie pokazuje zawód. On sam jednak wie, że Sehun ma rację. — Przepraszam...
— Nie masz za co. — Luhan daje się pocałować w skroń, starając się zachować spokój. — Nie chcemy przecież, aby coś mu się stało. A przecież ze mną pewnie od razu zdechnie, tak?! — krzyczy nagle, odpychając ukochanego z całej siły. — Wszyscy ze mną zdechną, tak?! No powiedz to! Prosto w twarz!
Sehun zaciska lekko zęby. Przysuwa się do ukochanego jeszcze bliżej i zamyka go w silnym uścisku, ignorując jego kolejne krzyki i próby wydostania się. Jego wrzaski stają się coraz bardziej dzikie a ruchy pozbawione kontroli. Obelgi wciąż wydobywają się z jego ust, mimo tego, że braknie mu już powoli oddechu.
— Lulu, spokojnie. Oddech. Nie daj się ponieść. Jesteś od tego silniejszy. Pamiętasz? Myśl o mnie. Myśl o tym, jak szczęśliwi jesteśmy. — Sehun zaciska oczy i obejmuje drobnego mężczyznę jeszcze mocniej, co jakiś czas całując go lekko w czubek głowy. Czuje gorąco na policzku, w który został uderzony. — Oddychaj spokojnie, nikt przy tobie nie zdechnie. Jesteś szczęśliwy, prawda? Jesteś dobrym człowiekiem. Nikomu byś nic nie zrobił.
Luhan wierzga się jeszcze chwilę, aby następnie jedynie znieruchomieć. Bierze oddech. Jeden, drugi, kolejny. Czuje, jak jego złość po kilku minutach krzyków mija. Ciepły uścisk rozgrzewa jego nieco zmarznięte ciało. Unosi wzrok na Sehuna, który posyła mu ciepły uśmiech. Luhan spuszcza zawstydzony wzrok i opiera czoło o jego klatkę piersiową. Stara się nie płakać. To przecież już nie pierwszy raz. I to nie pierwszy raz kiedy uderzył Sehuna, a na jego twarzy widać teraz wyraźny wypiek na lewym policzku. Luhanowi jest głupio.
— Przepraszam, skarbie...
— Nie przejmuj się. — Sehun całuje go jeszcze raz w czubek głowy, aby następnie poczochrać go po włosach. Sam wewnątrz siebie stara się zachować spokój, ale nieważne ile razy już był w takiej sytuacji - zawsze czuje się zdenerwowany, nawet jeżeli wie, że wszystkie obelgi rzucane przez Lu nie są szczere.
Uwalnia go z uścisku i idzie w stronę kominka, chcąc go rozpalić. Wyczuł, jak zmarznięty jest jego mąż.
— Znalazłem ostatnio w piwnicy piękne, stare lustro. Pomyślałem, aby je naprawić i powiesić gdzieś w domu... — Zaczął po dłuższej chwili Lu, siadając na sofie. Patrzy na plecy Sehuna, który wciąż stara się rozpalić ogień w marmurowym kominku.
— Jeśli ci się podoba, czemu nie? W piwnicy jest jeszcze coś ciekawego?
Luhan przypomina sobie jedyną wizytę tam i zaciska lekko usta.
— Nie wiem, póki co byłem tam tylko raz. Nie lubię piwnic. Wolałbym z tobą to wszystko tam ogarnąć.
Sehun odwraca się na chwilę i posyła mężczyźnie ciepły uśmiech. Serce Luhana zaczyna bić zdecydowanie zbyt szybko, mimo kilku lat, które już spędził z tym ciemnowłosym mężczyzną. Jak on kocha tego człowieka, który jest nieprzerwanie z nim mimo tego wszystkiego, co im się przytrafiło.
— Możemy się tym zająć w weekend, gdy tylko będę w domu, dobrze? Dwa dni chyba poczekasz?
— Jasne.
•••
Kroki.
Tym razem budzą go kroki, ale ciche. To zdecydowanie nie są pantofelki, które zazwyczaj wkładała młoda kobieta.
Ktoś się skrada, a to sprawia, że Lu momentalnie zrywa się z łóżka. 
Zza okna pada na niego światło wschodzącego słońca, które jednak nie dość dobrze oświetla jasną boazerię.
— Sehun! — Łapie swojego męża za ramię i potrząsa nim. — Obudź się! Ktoś jest w domu!
Sehun powoli otwiera zaspane oczy i ze zdziwieniem wsłuchuje się w niezakłóconą żadnymi dźwiękami ciszę.
— Słyszałeś coś? — pyta głupio, patrząc na Luhana, który powolnymi ruchami zbliża się do drzwi, aby następnie szybko je otworzyć, aby te nie zaskrzypiały. Sehun właśnie wtedy momentalnie się rozbudza i szybko wyprzedza Luhana, niepokojąc się o niego. Wychodzi na korytarz i nasłuchuje jakichkolwiek dźwięków. Nie słyszy niczego, więc odwraca się w stronę Lu, którego oczy wydają się jeszcze większe niż zazwyczaj.
— Co dokładnie słyszałeś? — szepce cicho, trzymając go cały czas w razie czego za swoimi plecami.
— Kroki. Ktoś się skradał. Jestem pewien.
Sehun kiwa lekko głową i powoli schodzi po schodach.
— Sehun... zadzwońmy na policję... — Luhan powstrzymuje go gestem dłoni i patrzy mu w oczy. — Proszę nie schodźmy na dół...
Sehun marszczy lekko brwi i wzdycha. Nie odpowiada Luhanowi, tylko powoli zaczyna schodzić po stopniach. Lu przełyka ślinę i zaciska zęby.
— Nie wezwiesz policji, bo wiesz, że mi się przewidziało, tak? Właśnie tak myślisz? — Jego głos się załamuje wbrew jego woli, a Sehun zatrzymuje się na te słowa. Odwraca się i patrzy w zawiedzione oczy Chińczyka, który stara się nie rozpłakać. — Jestem przecież szalony, tak? Wydaje mi się? Jak zawsze zresztą?
Sehun zaciska na chwilę oczy i wchodzi na górę, aby objąć drżącego mężczyznę.
— Przecież jestem wariatem. Wszystko mi się wydaje.
— Nie mów tak. — Przerywa mu Sehun, wiedząc, że Luhan powoli zaczyna się nakręcać. — Ale spróbuj mnie zrozumieć. Jesteś chory, Lu. Nieraz coś słyszałeś i widziałeś. Nie będę co drugi dzień wzywać tu policji. Wierzę ci, ze mogłeś coś słyszeć, ale to nie musiało być prawdziwe. To mogło być...
— W mojej głowie. — Kończy za niego Luhan i odpycha go, aby następnie szybko wejść do ich sypialni i trzasnąć za sobą drzwiami.
Sehun opiera potylicę o ścianę i oddycha kilka razy głęboko. Zerka na zegar wiszący naprzeciwko niego i zaciska zęby. Znów będzie niewyspany do pracy.
Mimo tego schodzi na dół i uważnie przemierza wszystkie pomieszczenia i kryjówki, gdzie ktoś mógłby się schować. Jednak tak, jak myślał - w ich domu znajdują się tylko dwie osoby.
Nie zauważył jedynie lekko uchylonych drzwi od piwnicy, więc zmęczony ponownie wchodzi na górę, aby zaznać jeszcze dwóch godzin snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz