niedziela, 13 maja 2018

Rozdział 25

 Boję się... Czy to na pewno się uda?  Luhan niepewnie patrzył na niewielki kawałek drewna w dłoni Sehuna. Drewienko kształtem przypominało małego człowieczka i wyglądało na amatorską zabawkę jakiegoś dziecka. Przedmiot ten był jednak bardzo ważny, a na jego przodzie widniał staranie wykaligrafowany napis 'Kim Daejin'.
 Będę to robić dopiero drugi raz, więc... istnieje prawdopodobieństwo, że nie  odpowiedział Sehun, który silił się na spokój.  Też się boję.
 Zachowujcie się jak mężczyźni  odezwał się Baekhyun, który pojawił się tuż za dwójką mężczyzn. Przełożył swoje ręce przez ich szyje i uśmiechnął się lekko, wpatrując się w małą lalkę.  Ja jestem dobrej myśli. Ważna jest wiara, panowie.
Chanyeol pokiwał lekko głową na słowa księdza, aby następnie zlustrować z ciekawością wysokie, stare drzewo, u którego pnia stali.
 Dlaczego chcemy to zrobić właśnie tu?  odezwał się chłodnym głosem, wkładając swoje zmarznięte dłonie do kieszeni.
 Myślę, że przywołanie go nie powinno być trudne w miejscu, w którym najprawdopodobniej został pochowany  odpowiedział Sehun, który jako pierwszy usiadł na lekko wilgotnej trawie. Spojrzał wyczekująco na pozostałą trójkę, która z większym lub mniejszym entuzjazmem powoli siadała koło niego. Powoli podali sobie ręce, aby następnie zamknąć oczy. Baekhyun położył na środku okręgu srebrny medalion, który tak wiele znaczył dla Dyo, a który nie wiedzieć czemu, ponownie pojawił się w jego domu wczorajszego wieczora.
 Nie odsuwajcie się, dopóki tego nie powiem, rozumiemy się?  zapytał Baekhyun wyjątkowo poważnym jak na siebie głosem.
Wszyscy pokiwali głowami i odetchnęli głęboko, skupiając się na silnym szumie wiatru i szepcie Baekhyuna, który w tej chwili mówił szeptem w nieznanym im języku.
Po dłuższej chwili, w której Luhan zdążył w myślach już kilkanaście razy skrytykować fakt, że jest mu zimno, poczuł wyjątkowo silny podmuch na twarzy, przez co w końcu uchylił powieki, aby następnie niemalże wyrwać ze strachu ręce z mocnych uścisków dłoni Sehuna i Chanyeola. Ci jednak momentalnie zareagowali i ścisnęli jego drobne dłonie jeszcze mocniej.
W niewielkim okręgu, który uformowali, pojawił się powoli zarys ciemnej sylwetki, która w końcu zamieniła się w niewysokiego mężczyznę o nieco okrągłej twarzy, z której zwisały grube płaty skóry. Z prawej strony jego głowy sączyła się krew, która brudziła jego niegdyś białą koszulę. Jego oczy jak zawsze były ciemne i straszne. Były puste.
 Nie znajdziecie ze mną waszego plugawego przyjaciela, jeśli o to wam chodzi.  Dyo uśmiechnął się szyderczo, odsłaniając swoje zepsute, żółte zęby i krwawiące dziąsła. Luhan na ten widok odsunął się nieznacznie do tyłu, przegryzając wargę w przerażeniu. Spojrzał panicznie na Sehuna, który starał się go cały czas uspokoić, głaszcząc delikatnie kciukiem po wierzchu zimnej dłoni.
 Przybyłeś tu, ponieważ w głębi wyczułeś nasze dobre zamiary, mylę się?  Baekhyun spojrzał zjawie prosto w ciemne oczodoły. W przeciwieństwie do reszty towarzyszy, młody ksiądz był spokojny. Wiara pomagała mu zachować spokój.
 Albo było mi nudno, ty pieprzony sługusie Boga.  Na ustach Dyo pojawiło się zniesmaczenie, a on sam wyglądał, jakby patrzył na robaki pod sobą.
 Możemy dać ci wieczny spokój, jednak ty też musisz tego chcieć.  Baekhyun zadrżał pod wpływem silnego wiatru. Sama sceneria dookoła nich nie powodowała, aby wszyscy czuli się wyjątkowo bezpiecznie. Świece, które niedawno zapalili, zgasły mimo szklanych osłon, a gałęzie drzewa wydawały przerażające dźwięki, kołysząc się pod nocnym niebem.
 Wieczny spokój?  Dyo wybuchnął szaleńczym śmiechem, aby pod jego wpływem aż zgiąć się w pół. Jego palce dziwnie się wyginały z każdym jego ruchem.  Zabiłem czwórkę ludzi, a ty mi mówisz o wiecznym spokoju? Kto mi go ma zapewnić?
 Czwórkę...  Luhan otworzył szeroko oczy, aby następnie zadrżeć z powodu mocnego ścisku w brzuchu. Po jego policzkach pociekły ciepłe łzy, które dostały się do jego ust, gdy wykrzywił usta w szerokim uśmiechu.  To znaczy, że Jongin żyje! Jest cały!
Dyo spojrzał w jego stronę, a mocny podmuch uderzył Luhana w twarz. Szczęście, które emanowało teraz z ciała drobnego blondyna, było jednak silniejsze od strachu spowodowanego obecnością gościa z zaświatów.
 Twój głos jest irytujący, robaku.  Na czole ducha pojawiły się grube, sine żyły, które wywołały u Luhana obrzydzenie. Mężczyzna stojący przed nim przerażał go. Wyglądał jak kreatura z horrorów, które oglądał z ojcem, gdy był dzieckiem i koniecznie chciał robić coś, czego nie powinny robić małe dzieci.
Sehun w tym czasie drżącymi dłońmi wyrzucił w powietrze drewnianą laleczkę, na której od razu spoczął zaskoczony wzrok ducha. Łowca duchów zamknął oczy z niemą nadzieją, że wszystko się uda. To była ich jedyna szansa. Nie mógł zawalić.
Otworzył szybko oczy, gdy nad nimi zrobiło się nagle jasno. Wszyscy szybko rozdzielili swoje dłonie i odsunęli się od źródła światła i samej zjawy. Sehun pociągnął Luhana szybko w swoją stronę, aby następnie zasłonić go za swoimi plecami, chcąc w razie porażki go ochronić. Blask, który emanował z malutkiej kukiełki, szybko zniżył się ku ziemi, aby następnie zmienić swój kształt. Świetlista kula przybrała ludzki, wysoki kształt. Z każdą sekundą dało się dostrzec w blasku coraz więcej szczegółów takich jak duży nos, ciemną kamizelkę i męskie, silne dłonie.
 Daejin...?  Dyo cofnął się o krok, gdy tuż przed nim pojawił się ktoś, za kim tęsknił i o kim rozmyślał od wieku.
Luhan otworzył szeroko usta, z zaskoczeniem obserwując, jak krew ściekająca powoli z głowy Dyo, zaczyna płynąć ku górze, aby w końcu całkowicie zniknąć w ranie. Jego wybrakowana skóra powoli odrastała, sprawiając, że jego twarz wydała się delikatna i miękka. Oczy zmieniły się w duże i niewinne, wpatrzone prosto w ukochanego. Dyo stał teraz przed o wiele wyższym mężczyzną, zaciskając małe dłonie na śnieżnobiałej koszuli. Po jego twarzy zaczęły ściekać drobne łzy, które Daejin zmazał jednym ruchem dłoni.
 Czekałem na ciebie. Wiem, co się wtedy stało i biorę winę na siebie. Pójdziemy razem do miejsca, gdzie oczekują cię od dawna, prawda?  zapytał z delikatnym uśmiechem, na co Kyungsoo, dusząc w sobie głośny płacz, pokiwał głową.  W końcu obydwoje nie zasługujemy na rozgrzeszenie.
 Myślę, że Bóg postąpi, jak powinien, a dla każdej duszy, która żałuje złych czynów, jest możliwe odkupienie grzechów. Nawet tak ciężkich.  Baekhyun zrobił krok do przodu, uśmiechając się lekko. Jego sutanna delikatnie powiewała na wietrze, a jego policzki były czerwone od zimna. Wyciągnął dłoń w stronę Dyo, który spojrzał na niego zza czerwonych oczu.  Wierzę, że wszystko było po coś.
Ciemnowłosy spuścił wzrok, chwytając niepewnie dłoń swojego ukochanego, który niezmiennie się do niego uśmiechał.
 Pójdźcie proszę do mojej piwnicy, zanim będzie za późno.
Baekhyun osłonił oczy rękawem, gdy postacie przed nim rozbłysły niesamowicie silnym światłem, aby następnie tak po prostu zniknąć. Sehun szybko podbiegł do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał Daejin, a właściwie jego papierowa podobizna, w którą miał uwierzyć zgorzkniały Dyo.
 Udało się...  Sehun uśmiechnął się szeroko i objął z całych sił Luhana, który od razu rzucił mu się na szyję po usłyszeniu tych słów.  Już po wszystkim, wiesz, Żelek?
 Już po wszystkim...  powtórzył po nim Lu, który wpatrywał się w połamany na pół kawałek drewna u ich stóp. Dyo uwierzył, że zobaczył Daejina. Zobaczył w końcu kogoś, kto wybaczył mu rzekomą zdradę sprzed tylu lat. Nie miał już po co zostać na Ziemi. Jego dusza nie była już dłużej trzymana tu przez poczucie winy.
👻👻👻
Luhan leżał pod kocem na miękkiej kanapie przed kominkiem. Głowę ułożoną miał na torsie swojego przyjaciela, który spał już od dobrych kilku godzin. Han zerkał co chwila w górę, aby następnie znów spuszczać wzrok przez widok ust mężczyzny, na których widać było jeszcze małe ranki. Był to jednak najmniejszy problem, z jakim musiał się borykać Kim. Zawsze już pozostanie jeden, który pozostanie z nim na całe życie.
Luhan poczuł nagle delikatny uścisk, przez co ponownie uniósł głowę, napotykając tym razem ciemne oczy i lekki uśmiech. Odwzajemnił go, aby następnie usiąść, nie chcąc gnieść brzucha Jongina swoim ciałem. Ten po chwili również się podniósł, z pomocą przyjaciela, jako że był jeszcze słaby. Dwa dni w ciemnej, wilgotnej i zimnej piwnicy zrobiły swoje z jego ciałem, które teraz wyraźnie potrzebowało regeneracji i pożywienia.
 Potrzebujesz czegoś?  zapytał Luhan ciepłym głosem, głaszcząc młodszego po policzku.  Przyniosę ci wszystko, czego chcesz...
Jongin pokręcił głową i spuścił wzrok na swoje dłonie. Nie mógł mu przecież odpowiedzieć.
 Zawsze przy tobie będę, będziesz o tym pamiętać?  zapytał Luhan, jednak potrzebował chwili, aby jego głos się nie załamał w połowie zdania.  Z językiem czy bez, zawsze będziesz moim przyjacielem, który będzie mnie opierdalać, ale od teraz pisząc jakieś durne karteczki, prawda? Prawda?
Jongin zaśmiał się lekko, wydając z siebie pojedynczy jęk, jednak z jego oczu i tak pociekło kilka łez. W dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w to, co go spotkało. Spotkało go jedno z największych utrapień, z którym będzie musiał nauczyć się żyć.
 Już nigdy na mnie nie krzykniesz za spóźnianie się.  Do salonu z uśmiechem wszedł Sehun, który właśnie wrócił z Seulu, gdzie odwiózł księdza i jego pomocnika, obiecując, że Ghost Crush najprawdopodobniej zawiąże z nimi stałą współpracę.
Jongin zmarszczył brwi, aby następnie szybko wyciągnąć swoją komórkę, aby szybko coś w niej wpisać. Sehun poczuł wibrację w kieszeni.
Od: Kim Kai Jongin aka Szef
Ale umiem pisać jeszcze smsy i wymówienia pracy, gnojku :)))
Luhan przez ramię zobaczył, co napisał Jongin, przez co parsknął śmiechem i przytulił go raz jeszcze.
Sehun uśmiechnął się wrednie, po czym napisał kolejnego smsa, na co Jongin musiał mu oczywiście odpowiedzieć. Luhan z rozbawieniem oglądał ich długą wymianę zdań. W końcu, gdy już go to znudziło, oparł łokieć o zagłówek kanapy i po prostu zapatrzył się na dwójkę najważniejszych mężczyzn w jego życiu. Kochał Jongina jak brata. Był dla niego cholernie ważny i codziennie rano dziękował światu, że wśród takiej ilości ludzi na świecie, to właśnie jemu udało się zdobyć tak wspaniałego przyjaciela. Był pewien, że będzie już z nim zawsze, bo nie pozwoliłby mu odejść.
Następnie przeniósł wzrok na Sehuna. Wypuścił głośno powietrze, nie wiedząc nawet, co o nim myśleć. Był po prostu wrednym dupkiem, w którym zdążył zakochać się do szaleństwa w przeciągu kilku dni. Idiotyzm. Wpadł w tej miłości po uszy, podobnie jak Dyo. Jego miłość jednak najprawdopodobniej nie będzie miała tragicznego końca. Przynajmniej on na pewno o to zadba.
Spojrzał Sehunowi w oczy i uśmiechnął się lekko, gdy ten posłał mu szeroki uśmiech. Jego uśmiech był naprawdę brzydki, ale jeśli Luhanowi nawet on się podobał... to oznaczało, że naprawdę wpadł po uszy.

Rozdział 24

— Dlaczego nie będziemy razem na zawsze...? Dlaczego nie będziemy... Chcę, aby był tu na zawsze... Dlaczego ty nie chcesz być ze mną na zawsze...? Dlaczego jesteś taki sam jak on? Dlaczego ty też chcesz mnie zostawić? Dlaczego wszyscy muszą mnie zostawić...? — Młody mężczyzna siedział w rogu ciemnej piwnicy, przeraźliwie się trzęsąc. W pomieszczeniu było zimno, jednak chłód mógł odczuć jedynie Koreańczyk, który siedział po drugiej stronie pomieszczenia, obejmując swoje ciało ramionami. Z powodu przeraźliwego chłodu, nie czuł już palców, a jego nogi bezwładnie leżały na zimnym betonie. Na jego czole widoczna była zaschnięta krew, która również wcześniej pobrudziła jego jasną koszulę. Kości w dalszym ciągu bolały, a kostka w lewej nodze wyraźnie była opuchnięta, podobnie jak jeden z policzków mężczyzny. Wyglądał w tej chwili żałośnie. Jeszcze bardziej żałośnie od mężczyzny, który od dłuższego czasu wpatrywał się w niego pustymi oczodołami, szepcząc raz za razem pytania, na które odpowiedzi nie oczekiwał.
— To ty ich zabiłeś. Chciałeś to samo zrobić ze mną, dlaczego? — Jongin w końcu zdołał wydobyć coś ze swoich zsiniałych ust. Patrzył na ducha nienawistnym wzrokiem, zaciskając skostniałe palce na materiale koszuli. — To ty wywołałeś wypadek moich rodziców! Dlaczego to zrobiłeś?!
Dyo zaprzestał rozmowy z samym sobą i zamknął usta. Wpatrywał się w Jongina długo bez jakiegokolwiek słowa, po czym zmarszczył brwi i momentalnie, zanim ten zdążył mrugnąć, znalazł się przy nim.
— Wszyscy chcieliście mi go odebrać. Złych ludzi powinna spotkać bardzo zła kara.
👻👻👻
— To... to niemożliwe... To się nie dzieje... — szepnął Lu, stojąc na środku dębowego, poniszczonego parkietu. Rozglądał się dookoła, czując, jak panika powoli zaczyna odbierać mu zdrowy rozsądek. — To nie może się dziać...
— Jesteś pewien, że to ten dom? — zapytał Baekhyun, patrząc uważnie na zagrzybiałą i poniszczoną tapetę, gruz pod ścianami i dziury w szkielecie domu. Gdzieniegdzie znajdowały się resztki drewnianych mebli, jednak trudno byłoby nawet stwierdzić, jakie poszczególne funkcje miały pełnić, bo ich stan był agonalny.
— Tak, Jongin mówił, że to w tym domu z nią rozmawiał... Jestem pewien... — Lu chodził szybkim krokiem po wszystkich pomieszczeniach, panikując w duchu coraz bardziej. — Gdzie indziej ta kobieta niby ma mieszkać?
— Myślę, że ona wcale nie potrzebuje domu... — Sehun powiedział na głos to, co wszystkim krążyło po głowach, odkąd przekroczyli mury poniszczonej chatki, w której najpewniej od dawna nie było już żywej duszy. — bo ona również jest martwa.
— Dlaczego i ta babka miałaby zostać uwięziona na Ziemi? — zapytał Chanyeol, pochylając się nad czymś, co kiedyś najpewniej było kredensem.
— Może nie mogła zaznać spokoju przez to, co się stało? — zapytał głośno Baekhyun, bo wszyscy zdążyli się rozejść po pomieszczeniach. — Teraz go zaznała, bo wyjaśniła komuś to, co nie dawało jej spokoju?
— Ale jakim cudem ten dom... on jest w takim stanie? Dlaczego ona była stara?
— Jakby zachowała swój młody wygląd, nie uwierzylibyśmy jej. Gdyby Jongin przyszedł z nią tu porozmawiać, a dom wyglądałby właśnie tak... To byłoby dość... Sam wiesz. — odpowiedział Byun.
— Duchy potrafią więcej, niż sobie możesz wyobrazić. — dopowiedział Sehun, który znalazł się tuż za Luhanem w czymś, co wcześniej najprawdopodobniej było sypialnią. Objął on Hana od tyłu i położył brodę na czubku jego głowy. — Jonginowi na pewno nic nie jest, znajdziemy go.
— Jeśli ta kobieta zaznała spokoju, to wszystko, co mówiła, musiało być prawdą... — Luhan zignorował komentarz dotyczący przyjaciela, bo poczuł przez niego jedynie ból w piersi. — Czyli to naprawdę pan Daejin zabił Dyo... Dlaczego on się mści na Jonginie? Przecież... On nic mu nie zrobił.
— Teoretycznie... Jakby spojrzeć na to bardzo pokrętną logiką... — Luhan odwrócił się i wlepił zaciekawiony wzrok w młodszego. — Dyo był wściekły na Daejina, który miał mieć dziecko z inną, prawda?
Luhan po lekkim wahaniu pokiwał głową, ciągle rozglądając się ukradkowo po upiornym pokoju, do którego po chwili wszedł również ksiądz ze swoim pomocnikiem.
— Dyo na pewno nienawidził ojca Jongina za to, że ten w ogóle się urodził, tak? Tak. Z tego, co pamiętam, rodzice hyunga zginęli w wypadku samochodowym. Co jeśli...  śmierć jego rodziców nie byłaby zwykłym zbiegiem okoliczności, podobnie jak dzisiejszy wypadek? Jeśli Kyungsoo nienawidził syna Daejina, to mógł też nienawidzić jego wnuka...
Luhan skamieniał, patrząc z przerażeniem na Sehuna, który spojrzał pytająco na księdza, który z uznaniem pokiwał głową.
— Sehun, przecież to było ponad dwadzieścia lat temu! — Luhan pokręcił głową, nie będąc przekonanym tą teorią. — Myślisz, że to wszystko zaczęło się już tak dawno temu?
— Dla ducha czas nie ma znaczenia. Jest martwy, Lulu.
Han wyjątkowo zignorował zdrobnienie, choć przez chwilę przeszły go przyjemne dreszcze. To zdanie, które wypowiedział Sehun, nie wiedzieć czemu, ale zabolało go i to bardzo. Rzeczywiście tak jest. Dla duchów czas nie gra żadnej roli. Dla nich liczy się tylko to, że pozostają samym sobie. Osamotnieni, zmagając się z czymś, czego sami nie są w stanie rozwiązać. Dyo nie widział innego sposobu, dzięki któremu mógłby się wydostać z tego świata. Dla niego jedynym rozwiązaniem mogła być zemsta lub śmierć ukochanego. Jedno nie dało rezultatu. Drugie też nie uwolniło go od tego świata.
— On miał nadzieję, że być może to jeszcze Jongin go tu trzyma... że przez Jongina nie może odejść... — Luhan spojrzał na ciemnowłosego szeroko otwartymi oczami. Zaciskał wbrew sobie zęby, przerażony tą perspektywą. — Przecież to ostatni potomek...
— To nie ma sensu. — Baekhyun pokręcił lekko głową, ale sam nie umiał wymyślić czegoś bardziej złożonego i logicznego.
— Dla niego to ma sens, bo nie widzi innego wyjścia. To wszystko nagle składa się w całość. Rodzice Kaia zginęli w tych okolicach, pamiętam, jak mi o tym mówił, gdy się tu wprowadzałem. Wracali wtedy z długiej podróży służbowej... Co możemy zrobić w takiej sytuacji, Baekhyun? Jak możemy go odesłać na drugą stronę? Wtedy to wszystko się skończy. Znajdziemy Jongina i... i już wszystko będzie dobrze...
— Ale ja nie mam pojęcia, jak możemy to zrobić... Wiesz, jak długo zbierał się w nim cały żal? Odesłanie go to nie jest bułeczka z masełkiem i szynka na to. To będzie... to będzie trudne, Lu.
— Nie jestem głupi. — Luhan oparł się o ścianę i pomasował swoje skronie. — Ale nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie da się nic zrobić?
— Na pewno się da, ale... muszę nad tym pomyśleć.
— Super.
Baekhyun pokręcił głową na zaciśnięte w niezadowoleniu usta Chińczyka i powolnym krokiem opuścił budynek, ciągnąc za sobą swojego pomocnika. Ten milcząc, z ciekawością w dalszym ciągu oglądał budynek. Takie zjawisko było dla niego niesamowite i bardzo żałował, że nie mógł zobaczyć tego domu w takim stanie, w jakim zastał go kilka dni temu zaginiony Kim.
W tym samym czasie Luhan nie zważając na bród, znajdujący się na podłodze, usiadł na ciemnych deskach i schował twarz w dłoniach. Sehun zaniepokojony jego wyglądem przyklęknął przy nim i cicho westchnął.
— Żelek? Wszystko w porządku? — zapytał cicho, chcąc trochę rozluźnić blondyna swoim lekko rozbawionym głosem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak głupie to było pytanie. — Dobra, nie było tego.
— Jestem po prostu zmęczony — odpowiedział od razu Lu, unosząc przekrwione od braku snu oczy. — Ale jestem pewien, że Jonginowi nic nie jest. Nie wiem, czuję to... jakbyśmy byli braćmi. Jest dla mnie zbyt ważny, bym mógł go stracić, rozumiesz mnie, Sehun? Nie chciałbym... nie mogę nawet myśleć o tym, że mógłbym jakimś cudem stracić was obu...
Sehun uniósł brwi na te słowa i nie kontrolując swoich mięśni, uśmiechnął się lekko.
— Cholera, znam cię tak krótko, Oh — Luhan kontynuował po chwili swój monolog, tym razem przenosząc wzrok na ścianę. Nie wiedział dlaczego, ale czuł w tej chwili po prostu silną potrzebę bycia ze sobą szczerym. Właściwie szczery nie tylko ze sobą, ale i Sehunem, który kucał naprzeciwko niego. — I jesteś dupkiem. Miłym dupkiem.
— To miłe.
— Wiem. I... cieszę się, że to właśnie taki dupek przyszedł mnie wtedy uratować. Gdy byłem sam w tym domu... Nie chciałbym być już w nim nigdy bez ciebie. Czułbym się bezpiecznie, gdybyś... gdybyś to właśnie ty, a nie ktoś inny zawsze był w nim ze mną...
Sehun skamieniał na te słowa i zmarszczył brwi, starając się przyswoić informację, która powoli starała się dotrzeć do jego mózgu. Po chwili, gdy zrozumiał sens słów ubranego w różową bluzę blondyna i zaskoczony chciał cokolwiek na nie odpowiedzieć, jego głos chyba pierwszy raz w życiu ugrzązł mu w gardle i nie był w stanie się wydostać. Widząc zawód na twarzy starszego z powodu braku jakiejkolwiek odpowiedzi, po prostu się nad nim nachylił i dotykając dłonią jego ciepłego policzka, pocałował lekko suche usta, których pożądał cały czas. Od razu odsunął się od swojego pracodawcy i posłał niepewnemu blondynowi szeroki uśmiech.
— Nie wierzę, że dałem się tak omamić w kilka dni, panie Xi.
— Vice versa, panie Oh.
👻👻👻
Był sam. W końcu był sam, nie licząc towarzyszącego mu chłodu, który sprawiał, że jego ręce były już niemalże sine. Nie było tu koca, ani żadnego okrycia. Jego nadgarstki obdarte były przez grubą linę, przymocowaną do rury. Bolały, podobnie jak cała jego szczęka.
Nie było stąd wyjścia. Nie było wyjścia z ciemności. Strach, że zostanie tu na zawsze, paraliżował jego ruchy.
Spojrzał po raz kolejny w lewą stronę, gdzie pod dużą, białą płachtą, widniała sylwetka starego pianina. 
Jego wzrok skupił się jednak na tym, co wystawało spod płachty i było dla niego dobrze widoczne w blasku pojedynczej świeczki. Zamknął szybko oczy nie mogąc dłużej patrzeć na dwie czaszki, które towarzyszyły mu od tak długiego czasu. Na pewno były stare.
Przez cały ten czas Koreańczyk słyszał głosy nad sobą. Słyszał Luhana. Słyszał księdza i Sehuna. Słyszał ich wszystkich, ale oni nie mogli usłyszeć jego.
Po policzkach Jongina spłynęły lodowate łzy, które naznaczyły wilgotną ścieżkę na jego policzkach. Nikt go tu nie znajdzie.
On przecież już nigdy nie będzie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku.

Rozdział 23

— Wierzymy jej? — zapytał Baekhyun, stojąc przy oknie. Z uwagą obserwował niewysoką sylwetkę staruszki, która wolnym krokiem szła w kierunku bramy. — Dlaczego miałby zostawić ją przy życiu, skoro widziała to wszystko?
— Właśnie dlatego trudno mi jej zaufać. Coś mi w niej nie pasuje, no nie? Też to czujesz. — odpowiedział Sehun, marszcząc brwi. Stanął obok księdza i również zaczął śledzić wzrokiem niską sylwetkę.
— Zimno się tu zrobiło. Napalisz w kominku? — Baekhyun zmienił temat, pocierając zmarznięte ramiona. Po chwili uśmiechnął się lekko pod nosem. — Luhanowi, który siedzi od jakiegoś czasu na schodach, też jest zimno.
Sehun uniósł jedną brew i przeszedł kilka kroków, aby wychylić się na korytarz, gdzie jego wzrok natrafił na niskiego blondyna, siedzącego na starych schodach.
— Skąd wiedziałeś, że tu jestem? —  zwrócił się do księdza, którego widział w przejściu do salonu.
— Odbijasz się w lustrze.
— Słyszałem część rozmowy — powiedział cicho Chińczyk, spuszczając wzrok. — To wszystko smutne i... oskarżyłem Jongina o coś takiego... to na pewno nie był on, prawda?
— To był jego dziadek. Zmarł dziś w nocy, Lu... — odpowiedział Sehun, pomagając starszemu wstać. Luhan na jego słowa wyraźnie się spiął i spojrzał na wyższego w wyraźnym szoku.
— Pan Daejin zmarł...? — wyszeptał Han, nie dowierzając w słowa bruneta. Czuł, jak jego oczy robią się wilgotne na myśl o miłym staruszku, do którego niegdyś często przyjeżdżał wraz z przyjacielem. — Przecież... Jongin się załamie...
— Rozmawiałem z nim, na razie zostaje w Seulu. Nie chce zostawiać swojej babci.
Luhan pokiwał lekko głową i powoli wkroczył do salonu, gdzie od razu usiadł na kanapie przed kominkiem. Baekhyun zdążył sam rozpalić ogień i teraz stał ze spokojem naprzeciwko, wpatrując się w płomienie.
Przez dłuższy czas nikt się nie odzywał, pogrążając się w swoich myślach. Każdy w różnym stopniu starał się wyobrazić sobie to, co miało miejsce tyle lat temu właśnie w tym pomieszczeniu. Luhan spojrzał na ścianę przy drzwiach. Przez chwilę niemalże mógł tam dostrzec piękną, młodą dziewczynę, która z bólem w oczach osuwała się po ścianie, brudząc ją swoją krwią. Następnie przeniósł wzrok na wyrwę w ścianie po drugiej stronie pokoju. Z tej odległości mógł ujrzeć jedynie kilka pierwszych schodków, prowadzących do miejsca, gdzie Dyo zakończył żywot swoich rodziców. Duch nawiedzający ten dom - zdaniem Luhana - wcale nie był niewinną ofiarą. I on był grzesznikiem, który miał na swoich dłoniach krew.
— Na ścianie w sypialni musi być wyryte 'Nini' — odezwał się nagle Han, swoim poważnym głosem wyrywając pozostałą dwójkę z zamyślenia. — Jongin gadał tu nieraz z dziadkami przez telefon. Zawsze był z nimi w kontakcie. Obydwoje mówią do niego zawsze 'Nini'... Dyo, gdy tylko zobaczył Jongina, musiał skojarzyć kim on jest...
— Napisał na ścianie 'Nini', aby Jongin skojarzył, że to wszystko musi mieć związek z nimi... A dokładniej to z Daejinem — Sehun dokończył myśl Lu, która i jemu przemknęła w ciągu ostatnich minut przez głowę. — Wszystko jest logiczne i oczywiste.
— Oprócz tego, co powinniśmy teraz zrobić. Jeśli oczywiście ta kobieta mówiła prawdę. — Wtrącił się Baekhyun, patrząc z zastanowieniem na sufit. — Idę obudzić mojego śpiocha.
Sehun i Luhan odprowadzili wzrokiem księdza, który z uśmiechem na twarzy, co było dla niego jak najbardziej typowe, wchodził po schodach, aby obudzić swojego pomocnika.
— Zostawiłem Kaia w takiej chwili... — Luhan okrył się szczelniej kocem, w który był zawinięty z powodu zimna, panującego w całym domu. — Fajny ze mnie przyjaciel...
— Nie mogłeś wiedzieć, że jego dziadek umrze. Kłótnie w przyjaźni są normalną rzeczą. — Sehun wzruszył ramionami i usiadł obok drobniejszego mężczyzny, odruchowo obejmując jego kark swoim ramieniem.
— Oskarżanie o morderstwo też jest normalne w przyjaźni? — Luhan spojrzał na niego ciężko i oplótł swoje ręce wokół kolan, na których opierał brodę. — Mogłem zostać w mieście. Wtedy to wszystko by się nie stało.
— Ale skoro się tu przeprowadziłeś, dzięki tobie duch w końcu będzie mógł zaznać spokoju — odpowiedział Sehun, uśmiechając się lekko. Lu spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem, przez co Sehun objął go jeszcze mocniej i po prostu postanowił trzymać go w ramionach choć krótką chwilę. — Dzięki temu, że tu zamieszkałeś, mogłem cię poznać. To kolejny plus. Cieszę się.
Luhan przełknął ślinę, czując, jak jego poliki robią się gorące i to nie z powodu ciepła wydzielanego od kominka.
— To chyba jedyny plus tego wszystkiego... Dla mnie. — Han przegryzł wargę i powoli uniósł swój wzrok na bladą twarz Sehuna. Ten uśmiechnął się do niego promiennie, a Luhan chyba po raz pierwszy widział u niego tak szczery, szeroki uśmiech, od którego jego serce zaczęło bić nieco szybciej. Po chwili wahania obydwaj przysunęli swoje twarze bliżej siebie, aby następnie złączyć swoje usta w delikatnym, spokojnym i czułym pocałunku. Luhan bardzo tego potrzebował w tej chwili. Potrzebował bliskości mężczyzny, który zauroczył go swoją osobą i sprawiał, że myślał o nim zbyt często. Myślał o nim, jak o nikim innym od dłuższego czasu.
— Ekhem — Baekhyun wesołym krokiem wszedł do pomieszczenia, które z każdą chwilą stawało się coraz jaśniejsze przez wpadające przez szyby pierwsze promienie słońca. Po burzy w końcu pojawiło się słońce, dzięki któremu ten straszny dom wydawał się choć trochę przytulniejszy. — Kaszel, kaszel, kaszel.
— Darowałbyś sobie — Tuż za księdzem pojawił się wysoki, czarnowłosy pomocnik, który patrzył spokojnie na rozbawionego szatyna. Przez głowę Chanyeola już nieraz przemknęła myśl, czy on na pewno jest starszy od niego i czy ze swoim charakterem powinien być w ogóle nazwany księdzem.
— Ja tylko kaszlnąłem, aby nie poczuli się skrępowani, gdy nagle wejdę do pokoju — Obruszył się Baekhyun, kręcąc głową. — Nic nie wiesz o życiu, Chanyeol.
Młodszy przewrócił oczami i skierował się w stronę kuchni, aby następnie szybko z niej wyjść.
— Wy zrobiliście tam taki burdel? — zapytał zaniepokojony, patrząc pytająco na zebranych w salonie.
— Burdel? — Luhan wstał z kanapy i powoli skierował się w stronę kuchni, która w tej chwili oświetlona była jedynie pojedynczym kinkietem. Stół przewrócony był na podłogę, przez co część starych płytek pękła. Żyrandol również leżał potłuczony na podłodze, tuż obok porozrzucanych sztućców i potłuczonych naczyń.
— To niemożliwe, żebyśmy tego nie słyszeli... nawet podczas snu... — Sehun jako pierwszy wszedł do niewielkiej przestrzeni, rozglądając się po umazanych w ich wczorajszej kolacji ścianach i poniszczonych blatach. — Nie wiem. Mam przeczucie, że to się mogło stać przed chwilą.
— Zwariowałeś? Byliśmy cały czas obok. Twoja intuicja ci tak mówi? — Zdenerwowanie Luhana widać było zarówno po jego mimice twarzy, jak i ostrym głosie. — Przecież Dyo chciał, abyśmy poznali jego historię! Dlaczego miałby to zrobić, skoro właśnie już wszystko wiemy?!
— Może ta kobieta rzeczywiście nie powiedziała nam całej prawdy? — Baekhyun potarł swoją brodę, wchodząc do pokoju tuż za Sehunem. — Albo wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
— Po co miałaby to robić? — zapytał Chanyeol, który wszystkiego dowiedział się od Byuna, który go zbudził. — Albo... Dyo wcale nie chciał, abyśmy wiedzieli o wszystkim?
Wzdrygnęli się, a Luhan odruchowo pochylił się do dołu, gdy usłyszeli potężny huk. Byli pewni, że jest on z daleka, ale nawet tu było słychać głośny pisk opon i zgrzyt metalu.
Luhan otworzył szeroko oczy, gdy prędko odsłonił firankę i zobaczył przez okno kłąb dymu.
Wyminął szybko Sehuna i wybiegł na mróz, niemalże potykając się o nierówny chodnik. Biegł ile sił w nogach, aby w końcu dopaść do bramy, łkając cicho mimo bólu w płucach.
Rzucił się z przerażeniem w stronę ciemnego samochodu przyjaciela, który chwilę wcześniej dachował. Maska samochodu wgnieciona była w bramę, a z silnika wydobywał się kłąb ciemnego dymu, który palił Luhana w płuca. Blondyn ignorując pieczenie w oczach, uklęknął w błocie i nachylił się nad przywróconym samochodem, aby móc zobaczyć jego wypełnione dymem wnętrze.
— Jongin? Jongin! — krzyczał płaczliwie, gdy nie widział przyjaciela w środku. Szybko wstał z ziemi i rozejrzał się dookoła, aby następnie obiec pojazd ze wszystkich stron.
Od razu przy nim znalazł się Sehun, za którym przebiegł Byun i Chanyeol. I oni zaczęli rozglądać się na boki w poszukiwaniu rannego, równocześnie wyciągając Hana z kłębów dymu.
— Sehun! Sehun, nie ma go! — krzyczał Lu, szaleńczo rozglądając się dookoła. — Nie ma go! Gdzie on, kurwa, może być?!
Baekhyun w pewnym momencie powoli wskazał palcem na polanę, znajdującą się kilkanaście metrów stąd. Wszyscy podążyli spojrzeniem w tamtą stronę, aby następnie wstrzymać oddech.
Dyo uśmiechał się do nich kącikiem ust i mrużył oczy w wyraźnym rozbawieniu. Wstał spod starej, rozłożystej topoli i uśmiechnął się raz jeszcze, rozkładając na boki swoje blade ręce.
— Ups.

Rozdział 22

Chmury dziś wyjątkowo szybko płynęły po błękitnym niebie, a ciepły wiatr coraz bardziej się wzmagał, przewracając mężczyźnie z każdą chwilą coraz więcej kartek z jego grubego notesu. Po chwili, pod wpływem silniejszego podmuchu jego kałamaż, który stał na niestabilnym podłożu, upadł, a tusz rozlał się na soczyście zielonej trawie, barwiąc ją na ciemny kolor.
— Cudownie... — mruknął ciemnowłosy, stawiając przedmiot ponownie w pionie. Odsunął się kawałek dalej od ciemnej plamy, aby przypadkiem się nią nie pobrudzić.
Oparł ponownie potylicę na niegrubym pniu młodej topoli i uniósł wzrok na niebo, z którego z każdą sekundą powoli za horyzontem znikało słońce.
Jego ręka odruchowo chwyciła mocniej pióro, które nieśmiało zaczęło muskać papier, tworząc kolejne wersy poezji. Poezji, która pozwalała mu uciec myślami od jednej osoby, przez którą jego usta zaciskały się, a ręce lekko drżały z frustracji.
— Witaj, oppa. — Usłyszał przed sobą miły, delikatny głosik. Zasłonił lekko oczy ręką z powodu zachodzącego, lecz ostrego słońca, aby móc zobaczyć stojącą przed nim niewysoką, szczupłą dziewczynę, której ciemne włosy splecione były w długi, ciemny warkocz. Uśmiechała się pogodnie, ignorując letnie słońce, które mimo późnej pory, dość mocno parzyło ją w plecy. — Mogę się przysiąść?
— Twoje towarzystwo jest zawsze przyjemne. Przysiądź. — odpowiedział mężczyzna i zlustrował dziewczynę raz jeszcze. Jej kwiecista sukienka falowała z każdym podmuchem wiatru, podobnie jak włosy, które chciały uwolnić się z ucisku spinki. Ich kolor kontrastował z bladą skórą, która pozostawała tak jasna, mimo tego, że dziewczyna całe dnie spędzała na słońcu.
— Napisałeś coś nowego, Dyo oppa? — zapytała wesoło, wpatrując się w starszego z fascynacją. Była jeszcze młoda, niedoświadczona, a jej młode serce już od dawna biło szybko dla młodego pisarza, którego codziennie obserwowała, gdy ten przychodził tu pisać. Wiedziała, że najpłodniej tworzyło mu się wtedy, gdy jego nieszczęśliwe myśli ponownie nie dawały mu spać, a smutek wciskał mu na siłę kolejne łzy do oczu. Jednak dzięki temu zarabiał. Zarabiał, pisząc piękne rzeczy, dzięki którym ludzie mogli poczuć to, co on czuje.
— Niezbyt — odparł po chwili, wpatrując się w niemalże pustą stronę dziennika. — Wena opuściła mnie przeszło tydzień temu i nie wraca.
— Cóż to się stało, że twoje ręce pisać już nie mogą? — Dziewczyna przybliżyła się lekko do starszego od siebie mężczyzny i starała się spojrzeć mu w oczy. Ten jednak wzrok opuszczony miał na swoje dłonie. Następnie przeniósł go na zboże, czyniące pola niemalże złotymi.
— Samotność umie napędzić twórczość, ale i zniszczyć ją zupełnie — odparł cicho. Dziewczyna o długim warkoczu już otwierała usta, aby odpowiedzieć, jednak przerwał jej krzyk matki, która machała do niej z odległości kilku metrów. Trzymała w dłoni kosz pełen soczystych malin i truskawek. Najpewniej chciała, aby córka pomogła jej zanieść pozostałe dwa kosze stojące u jej stóp, do domu, który znajdował się kawałek stąd.
— Iść już muszę. Jestem przy wielkiej nadziei, że znów Bóg ci poświeci i twórczy będziesz... — Uśmiechnęła się lekko, a Dyo odpowiedział jej tym samym, choć w jego oczach dalej tkwił smutek. Dziewczyna wybiegła z cienia topoli i skierowała się wraz z matką do domu, gdzie czekało na nią młodsze rodzeństwo.
Dyo zamknął oczy. Wsłuchał się w szum wiatru i śpiew ptaków siedzących na gałęzi nad nim. Dumając tak, nie spostrzegł się nawet, że od dłuższego czasu na jego ciele utkwiony był wzrok wysokiego mężczyzny, który stał kilka kroków dalej z nikłym uśmiechem na ustach.
— Nie wiedziałem, że w twej wiosce ostały tak piękne damy. Większość zapewne wyjechała już do miasta za zarobkiem. — Kyungsoo zadrżał, gdy poczuł, jak obok niego ponownie ktoś siada. Jednak była to osoba, przez którą serce mężczyzny na chwilę stanęło, aby następnie uderzyć o żebra zdecydowanie zbyt mocno. Ciemnowłosy otworzył szybko swoje oczy i spojrzał na miejsce obok siebie, gdzie siedział wysoki, dobrze zbydowany i bardzo przystojny mężczyzna, który uśmiechał się do niego delikatnie. W przeciwieństwie do Kyungsoo, który ubrany był w brudne łachmany, ten mężczyzna mimo ciepła nosił dopasowaną kamizelkę i piękną, flanelową koszulę. Daejin od zawsze był piękny, tak samo jak jego ubrania.
— Jednak powróciłeś... — odezwał się po dłuższej chwili niższy, nie spuszczając dużych oczu z przystojnej, męskiej twarzy towarzysza.
— Zawsze do ciebie wracam — odpowiedział krótko.
Kyungsoo westchnął i zamknął swój notes, aby następnie odłożyć go na bok. Zacisnął lekko dłonie w pięści, starając się kontrolować gniew, który przez to jedno zdanie go ogarnął. Umiał jednak panować nad swoimi uczuciami. Nauczył się tego już dawno, kiedy ten bezczelny mężczyzna postanowił wtargnąć do jego życia.
— Jednak zmęczony już jestem twoimi powrotami i miałem szczerą nadzieję, że twoja osoba już tu nie powróci.
— Nie w ten sposób o tym myślisz — Mężczyzna siedzący obok niego, pokręcił głową i dotknął delikatnie dłoni młodszego. — Wiesz, że gdybym mógł, byłbym tu cały czas.
— Jeśli nie możesz, nie powinno cię tu być w ogóle — odpowiedział niższy i odsunął swoją dłoń od tej drugiej, większej. — Nie chcę być jednym z dwójki, którą kochasz.
Nastała między nimi cisza, która zaniepokoiła młodego pisarza. Znał doskonale człowieka, którego kochał i wiedział, że ten właśnie powinien odpowiedzieć mu jak zawsze czymś, co sprawiłoby, że Dyo ponownie straciłby głowę i zignorował fakt, że nie może mieć ukochanego tylko dla siebie. Znowu by się poddał. Powinien to zrobić. Zawsze tak było.
— Spodziewamy się dziecka. — Kyungsoo poczuł, jak coś mocno ścisnęło jego żołądek i tajemnicza siła skradła mu oddech, gdy w końcu wyższy otworzył usta.
To jedno zdanie sprawiło, że cichutka nadzieja na to, aby małżeństwo ukochanego wkrótce zostało zakończone, tak po prostu zniknęła.
On jej już nie zostawi. Jego serce w końcu nigdy nie biło tylko dla jednej osoby. Biło dla dwóch, z czego tylko jedna mogła mieć go u swojego boku i tym kimś nie był Dyo, tylko nieznana mu kobieta, której szczerze Kyungsoo nienawidził. Nieznana kobieta, która miała już teraz wydać na świat potomka Daejina. Bo ona może to zrobić. W ten sposób pokonała Dyo w tej niemej wojnie, o której nawet nie miała pojęcia. I wygrała najcenniejszą dla Dyo nagrodę.
Ma go już w garści, a Dyo nie mógł nic zrobić. Mógł jedynie przepłakać kolejną noc i kolejne dni patrzeć pusto w słońce, które mogłoby mu po prostu wypalić ciało, z którego właśnie w tej chwili ulatywał duch.
— Przyjechałeś, aby się pożegnać? — zapytał Kyungsoo, starając się kontrolować swój łamiący się głos. Nie chciał mówić nawet tego. Chciał milczeć już na zawsze i nie znać odpowiedzi na to pytanie. Chciał żyć w niewiedzy, która była absurdalna.
Niewiedza była zbyt przejrzysta.
W głowie w tym samym czasie przypomniał sobie każde lato spędzone z siedzącym obok mężczyzną. Wszystkie cztery najgorętsze pory roku, w które jego ukochany przyjeżdżał właśnie tu, aby następnie pozostawiać samotnego Dyo na długich, dziesięć miesięcy. — Mogłeś po prostu nie wracać. To wystarczyłoby mi za pożegnanie.
— Wiesz, że moje uczucia do ciebie są zbyt głębokie, by cię porzucić.
— Nie będę jednym z dwójki, a nie mogę cię już mieć dla siebie. Ty mnie zresztą też już nie.
— Chciałbym.
— Ale nie możesz.
— Nie potrafię powstrzymać tego, że kocham was oboje. Chcę mieć was tak bardzo...
— Gdyby można było mieć wszystko, nie uważasz, że życie byłoby zbyt piękne? — Kyungsoo chwycił szybkim ruchem swój dziennik i pióro, aby następnie wstać, gdy czuł już, że nie będzie w stanie powstrzymać łez. — Jesteś wolnym ptakiem, który po prostu ku mojemu nieszczęściu postanowił w końcu zbudować własne gniazdo. Jest ono za małe na cztery osoby.
Naprawdę nie chciał mu ukazywać swoich gorących łez. Nie chciał, by ukochany cierpiał. Żeby widział go w takim stanie. Dyo po tym wszystkim nie chciał go ranić jeszcze bardziej, bo w tym wszystkim nie tylko on cierpiał. Daejin umierał w środku tak samo jak on.
👻 👻 👻
Koreańczyk o ciemnych włosach i dużych oczach stał właśnie na środku salonu. Jego bose stopy stykały się z chłodnym drewnem, sprawiając, że po całym ciele przeszedł go dreszcz. Zacisnął palce na grubym sznurze, który naprawdę go przerażał. Bolał go jego dotyk. Lina była bardzo chropowata, nieprzyjemna. Na szyi będzie jeszcze gorsza.
— Oppa...? — Usłyszał za sobą szept, a tuż po tym deski lekko zaskrzypiały pod stopami dziewczyny, która postanowiła jak zwykle wejść do jego domu nieproszona. Patrzyła na starszego z przerażeniem i niepewnością, przesuwając się powoli naprzód. — Co... co to za lina, oppa...?
Dyo nie odpowiedział. Zacisnął na niej palce jeszcze mocniej, jakby chciał poczuć jej nieprzyjemną fakturę jeszcze mocniej na suchych dłoniach. Chciał tym samym jakimś sposobem zniechęcić się do jedynego wyjścia, jakie według niego pozostało. Miał dość życia pełnego płaczu i samotności.
Miał dość oddychania na tym świecie, w którym nie mógł być dla kogoś najważniejszy. Zawsze tak było. Jego rodzice również tacy byli. Nie kochali go w pełni, często zapominając o jego istnieniu. Dlatego właśnie i on zapomniał o nich, gdy pewnego dnia drzwi od piwnicy się za nimi zatrzasnęły i nie zostały już nigdy ponownie otwarte.
Odkąd pamiętał, był sam, a w tej chwili czuł, że jest to jego przekleństwo, którego można się pozbyć tylko w jeden sposób.
Był zbyt słaby, by dać sobie już radę.
Był zbyt słaby, by spróbować żyć inaczej i starać się zmienić. 
Był zbyt słaby, by żyć sam.
— Proszę, wyjdź, Ji... — odpowiedział po chwili, siląc się na beznamiętny ton.
— Nie! Dyo, proszę, powiedz mi... — Podbiegła do niego i stanowczym ruchem wyrwała mu z dłoni, jego zdaniem, ostatnią deskę ratunku. — Proszę wyjaśnij mi, dlaczego planujesz zrobić coś tak okropnego?! Oppa, błagam! Nie bądź sam z twoim cierpieniem, jestem tu, wesprę cię, tylko proszę nie rób głupstw!
— Ji, wyjdź... — Powtórzył domownik, patrząc na nią wściekłym spojrzeniem. Spróbował odebrać jej linę, jednak ta uparcie trzymała ją w delikatnych dłoniach. Z oczu młodej dziewczyny pociekło kilka łez, co zdziwiło Dyo.
— Proszę... proszę cię, oppa... — Cichy szloch przerodził się w głośny płacz. Dziewczyna zacisnęła palce na linie i pochyliła się do przodu, w lekkim ukłonie. — Błagam, oppa... Nie przeżyję twojej śmierci, nie mogę pozwolić ci umrzeć... Kocham cię, oppa i nie jestem w stanie pozwolić osobie, którą kocham, tak po prostu umrzeć, jakby nigdy nie miał dla nikogo znaczenia. Proszę, oppa! Nie rób mi tego! — Uniosła czerwone oczy i spojrzała prosto w te drugie, o wiele większe, patrzące na nią w niezrozumieniu. Podeszła więc szybkim krokiem do starszego od siebie mężczyzny i bez wahania wpiła się w jego usta. Objęła swoimi dłońmi jego szyję, a łzami moczyła mu chłodne policzki.
Podłoga za nimi skrzypnęła, a dziewczyna zdążyła tylko w przerażeniu odsunąć się na bok, zanim nieprzytomne ciało Dyo zwaliło się przed nią na podłogę. Przerażona krzyknęła, widząc przed sobą wysokiego mężczyznę, którego oczy przysłonięte były zarówno łzami, jak i wściekłością.
— Pocieszenie szybko dla niego nadeszło? — zapytał nieznajomy, zaciskając palce na kamiennej popielniczce, którą miał w dłoni. Dziewczyna dostrzegła na niej szkarłatną krew, przez którą spojrzała w przerażeniu na ciało u swoich nóg.
Szybko rzuciła się do ucieczki, jednak poczuła, jak elegancki mężczyzna popycha ją na ścianę, przez co boleśnie upadła na chłodną posadzkę. Spojrzała z przerażeniem w ciemne oczy starszego, od którego bił okropny smutek, ale jego szaleńcze ruchy  wskazywały na gniew.
— Proszę, ja... ja tylko... — Było to jedyne, co zdążyła wyszeptać, zanim poczuła przeszywający ból w skroni, a widok przed nią rozmazał się. Zsunęła się powoli po ścianie, nie czując żadnej władzy w swoim drobnym ciele. Z każdą chwilą czuła coraz większy ból, rozchodzący się po całym ciele. Cierpienie zwiększyło się diametralnie, gdy przez kilka kolejnych sekund, leżąc niemalże bez życia, słyszała głośny płacz i zawodzenie nieznajomego, który jednak już nie znajdował się w salonie, bo jego głos był wyraźnie przytłumiony.
— Dyo... Dyo, skarbie? Dlaczego nie wstajesz? Skarbie, dlaczego nie wstajesz...? Nie chciałem, Dyo, ja nie chciałem... Ja tylko... Kochanie...?

Rozdział 21

Jongin wpatrywał się jeszcze przez jakiś czas w bladą twarz nieboszczyka, zanim szybkim krokiem opuścił pokój.
Zrobiło mu się niedobrze i sam właściwie nie był pewien, co było tego powodem. Wiedział jednak, że zdecydowanie potrzebuje w tej chwili świeżego powietrza.
Zerknął szybko do pokoju babci, aby przekonać się, że ta śpi, a następnie założył swoje buty i narzucił na siebie kurtkę. Wyszedł na balkon i wyciągnął z wewnętrznej kieszonki pojedynczego papierosa, którego od razu podpalił ulubioną zapalniczką. Już od kilku lat ukrywał przed Lu, że wrócił do nałogu, z którego starszy kiedyś go wyciągnął. Jednak jego praca sprawiała, że często wbrew sobie sięgał po tytoń, bo ten po prostu potrafił go doskonale uspokoić.
— Zajebiście... — mruknął do siebie, opierając łokcie na mokrej barierce. Nie patrzył na nic konkretnego, bo światła miasta i tak mieszały się ze sobą, ginąc w strugach deszczu. Mężczyzna po kilku minutach, podczas których zdążył wypalić trzy papierosy, sięgnął po swoją komórkę i bez wahania wybrał numer z listy kontaktów.
— Jest obok ciebie Lu? — zapytał od razu, gdy usłyszał, że jego podwładny odebrał. — Jeśli tak, przejdź do jakiegoś innego pokoju.
— Śpi już, poczekaj chwilę, hyung... — odpowiedział młodszy, a Jongin usłyszał jak ten wstaje i najprawdopodobniej wychodzi z sypialni, gdzie spał wraz z blondynem. Kai przez ułamek sekundy uśmiechnął się z tego powodu, ale po chwili od razu spoważniał i nasłuchiwał jakiegokolwiek odzewu Sehuna.
— Wszystko w porządku? Jesteś w Seulu? — Sehun mówił dość cicho, a szum deszczu nie ułatwiał Jonginowi zrozumienie jego słów.
— Tak. Sehun, wiem, że to mój dziadek zabił Dyo. — powiedział bez ogródek, przez co po drugiej stronie połączenia zapanowała cisza, którą Hun przerwał dopiero po kilku sekundach, które dał mu Jongin.
— Jak to twój dziadek?
— To długa historia, ale...
— To by się zgadzało. — Przerwał mu Sehun, na co starszy uniósł brwi i ze skupieniem słuchał dalszych słów chłopaka. — Na tym zdjęciu musiał być twój dziadek, prawda? Dlatego mógł być do ciebie tak podobny. I jeszcze... Nie miałem okazji ci powiedzieć, hyung... Zresztą, Lu prosił, żeby ci tego nie mówić. Myślał, że to ty zabiłeś Dyo, prawda? Kyungsoo pokazał mu we śnie, jak ty go zabijasz. Jeśli to nie byłbyś ty, to twój dziadek. Teraz to jest logiczne.
— To dlatego tak się zachowywał... — Mężczyzna usiadł na zimnych kafelkach i zapatrzył się na barierki. — Teraz nawet nie wiem, co z tym faktem zrobić. Nawet jeśli wiemy, że to mój dziadek, za dużo nam to nie dało.
— Dlaczego? Wiem, że to twoja rodzina, ale Dyo pewnie chce, aby dosięgła go sprawiedliwość... To dość częsty motyw. Powinniśmy więc coś z tym zrobić.
— Zmarł dziś wieczorem. Mój dziadek nie żyje, a Dyo pokazał mi się w samochodzie, gdy... powiedzmy, że gdy wracałem. Raczej dziadek nie doczeka się osądu za morderstwo. Przynajmniej nie w świecie żywych.
— Aha... — Sehun wydał się zbity z tropu. Zapanowała między nimi cisza. — Trzymasz się jakoś, hyung?
— Tak — skłamał — ale na razie zostanę tu trochę. Nie chcę zostawiać babci.
— Rozumiem. Będziemy w ciągłym kontakcie. Będę dbał o Lu.
— Wiem.
👻👻👻
Sehun zdążył się rozłączyć, kiedy do jego uszu dobiegł dźwięk z dołu. Poczuł, jak jego mięśnie momentalnie się spinają, a zęby odruchowo zaciskają. Czy w tym domu ciągle musi się coś dziać?
Na palcach przeszedł przez fragment korytarza, po czym szybko sprawdził, czy Luhan na pewno leży spokojnie w łóżku. Gdy już się upewnił, że wszystko z nim w porządku, powoli doszedł na wysokość schodów i wychylił się delikatnie za barierkę,aby zobaczyć, co mogło się dziać na dole. Nie zobaczył nic, ale zacisnął mocno palce na drewnie, gdy usłyszał ciche szuranie gdzieś w okolicy drzwi, których nie było widać za załomem korytarza.
— Co tak stoisz? — Sehun niemal wypadł przez barierkę, gdy usłyszał za sobą spokojny głos. Ów osoba, która przeszkodziła mu w obserwacji, pomogła też, chichocząc cicho, złapać mężczyźnie równowagę, aby ten nie spadł. — Jesteś prawie jak drugi Luhan.
Sehun zmarszczył zirytowany brwi i położył swoją dłoń na usta młodego księdza, który wyglądał na rozbawionego całą sytuacją.
— Słyszę jakieś dźwięki z dołu — wyszeptał, a Baekhyun uniósł lekko brwi. Zdjął dłoń Sehuna ze swojej twarzy i zajął dokładnie tę samą pozycję, co Hun kilkanaście sekund temu. W ciszy nasłuchiwał czegokolwiek, aby dopiero po chwili usłyszeć jakby ciche... skrobanie?
— Luhan na pewno jest u siebie?
— Tak. A Chanyeol?
— Też.
— Czyli w skrócie albo mamy nieproszonego gościa, albo... nieproszone myszy. W sumie wychodzi na to samo — Uśmiechnął się lekko Baekhyun i powoli stanął na pierwszym stopniu, który od razu dość głośno zaskrzypiał. Byun prychnął na to lekko. — Schody, mówiące, kiedy powinno się schudnąć... świetnie.
Sehun mimo powagi sytuacji zaśmiał się cicho na słowa księdza. Cieszył się, że w tej chwili trafił właśnie na niego, bo lekki charakter księdza potrafił dziwnie rozluźnić napięcie.
Oh zszedł na dół tuż za egzorcystą i bez zbędnych podchodów wkroczył z nim do części korytarza, w której znajdowały się drzwi wejściowe. 
Stanęli tuż obok siebie i powoli rozejrzeli się dookoła.
— Pali się lampa na zewnątrz. — Zauważył po chwili Baekhyun, którego wzrok spoczął na małym okienku przy drzwiach.
— I co z tego? — Sehun również spojrzał na okno, za którym faktycznie było widać lampę oddaloną od domu o kilka metrów.
— Pamiętam, jak Luhan wspominał jakiś czas temu, że dobrze zrobił, wymieniając stare lampy na takie z wykrywaczem ruchu. Wiesz, że jest bardziej oszczędnie i w ogóle... Trochę się tym jarał, więc jakoś to zapamiętałem.
— Czyli ktoś jest w ogrodzie — Sehun zmarszczył brwi, zastanawiając się, dlaczego ktoś z nielicznych sąsiadów miałby tu wchodzić o drugiej nad ranem. — I to musi być ktoś materialny, skoro lampa wyczuła ruch.
Byun pokiwał głową i szybko włożył na siebie swoje ciepłe buty i kurtkę. Sehun postąpił tak samo, dzięki czemu już po chwili stali przed drzwiami, nie będąc do końca przekonanym czy to, co robią, jest rozsądne.
Zapewne nie.
— To ja otwieram drzwi, a ty gadasz, heh — Baekhyun chciał rozluźnić nieprzyjemną atmosferę żartem, który Sehun skwitował jedynie ciężkim spojrzeniem. — Dobra, nieważne...
Młodszy pokręcił głową, otworzył drzwi i wyszedł powoli na niewielki taras. Dookoła było dość ciemno. Oświetlenie przed wejściem nie działało, a jedyne światło zapewniała wysoka lampa, stojąca mniej więcej w połowie drogi z domu do bramy, a była to dość spora odległość.
— Tam ktoś idzie — Starszy zmrużył oczy i wskazał dłonią na alejkę, która prowadziła właśnie do wyjścia. Sehun również wytężył wzrok i już po chwili mógł zobaczyć niewysoką, zgarbioną postać, która lekko kulała.
— Niscy ludzie zawsze wydają się jacyś tacy straszniejsi — powiedział po chwili Baekhyun i ruszył za Sehunem, który szybkim krokiem chciał dogonić ów osobę. W pewnej chwili nieproszony gość chyba wyczuł, ewentualnie po prostu usłyszał, że nie jest sam, przez co przystanął i odwrócił się. Stojąc kilka metrów dalej, Sehun mógł dostrzec starcze rysy twarzy i siwe włosy, które wystawały spod czarnej, grubej chusty. Staruszka patrzyła na niego przez chwilę zaszklonymi z zimna oczami, aby następnie przenieść wzrok na swoje czerwone od chłodu dłonie.
— Kim pani jest? Co pani tu robi? - Sehun uniósł głos, aby ta na pewno go usłyszała. Póki co, wolał zachować ostrożność i do niej nie podchodzić.
Kobieta milczała i w dalszym ciągu nerwowo bawiła się swoimi palcami. W końcu uniosła ponownie swoje ciemne oczy na dwójkę mężczyzn, wpatrujących się w nią nieufnie.
— Możemy wejść do środka? — zapytała cicho, podchodząc kilka kroków. — Chcę wam pomóc. Męczą mnie nocne mary od dnia, w którym ten młody chłopak do mnie przyszedł. Gdy powiedział mi, że duch Dyo jest tu od tylu lat... Męczy się już stulecie...
Sehun i Baekhyun spojrzeli po sobie niepewnie, aby w końcu skinąć na staruszkę, aby ta poszła wraz z nimi.
— Nie mogła pani przyjść w dzień... jak normalny człowiek? — Sehun obejrzał się przez ramię na starszą panią, która szła zdecydowanie wolniej od nich, choć i tak starali się co chwila zwalniać swoje tempo.
— Waham się już od kilku dni. Za każdym razem w końcu rezygnowałam, kiedy byłam już pod domem... To nie jest dla mnie łatwe... — Jej głos był lekko ochrypły i cichy, a mężczyźni nie wiedzieli, czy jest to wina zimna, czy miała taki zawsze.
— Czyli już wiemy, kto wcześniej, wieczorem stał pod bramą... — Sehun cmoknął zirytowany ustami, a Baekhyun pokiwał głową, przypominając sobie chwile, kiedy rozmawiał z Dyo sam na sam. To właśnie wtedy zobaczył staruszkę przed bramą, a Chanyeol i Sehun poszli szukać tajemniczej postaci.
Otrzepali buty i wpuścili gościa do ciepłego domostwa, gdzie kobieta rozglądała się niepewnie. 
Wprowadzili ją do salonu. Babcia zajęła jedno z miejsc przy starym stole.
— Niewiele się tu zmieniło przez sto lat... — Zauważyła z lekkim uśmiechem, aby po chwili ponownie przybrać dość smutny wyraz twarzy.
— Więc... Jak chce nam pani pomóc? — zapytał Sehun, siadając naprzeciwko kobiety na skrzypiącym, jednak bardzo wygodnym krześle.
Starsza pani przez chwilę wpatrywała mu się w oczy, aby w końcu ponownie rozejrzeć się po ciemnym pokoju.
— Mogę opowiedzieć wam o tym, co zaszło w tym domu sto lat temu.