Kai
Ja nie jestem zazdrosny.
Nie jestem, jak większość ludzi. Zazdrość to domena populacji, która ma problemy z pewnością siebie, a ja takich kompleksów nie mam.
Mnie po prostu bierze kurwica, gdy stoję przed restauracją w centrum Pusan, zza której okna widzę Dyo z jakąś laską, która co chwila niby przypadkiem dotyka jego dłoni i uśmiecha się zalotnie.
Nie, ja naprawdę nie jestem zazdrosny.
Ja po prostu czuję, jak w mojej krwi płynie coraz więcej adrenaliny, która stara się mnie zmusić do przejścia przez drzwi lokalu i zrobienia czegoś bardzo głupiego.
Nie jestem zazdrosny.
Posyłam im jeszcze ostatnie spojrzenie, zanim odchodzę sprzed niewielkiego budynku, kopiąc jakiś kamień. Niech poczuje mój ból. Mógłbym urodzić się jako kamień. Wiem, że to niemożliwe, skoro i tak nie dostanę nigdy drugiego życia, ale to nie zmienia faktu, że ta perspektywa byłaby dla mnie jak najbardziej przyjazna, bo jestem niestety leniwy. Poza tym, nie zapominajmy o powiedzeniu 'spokojny jak głaz'. Przydałby mi się właśnie w tej chwili spokój.
Zanim się zorientowałem, byłem już przed akademikiem, w którym mieszkałem niemalże od roku, wraz z przyjaciółmi, których tu poznałem. Sehuna i Luhana jednak póki co tu nie było, jako że wyjechali tuż po zaliczeniach do rodziców Chińczyka, z którymi zdążyli się pogodzić w święta. Widać było, że Luhan bardzo przeżył ich pogodzenie się, bo teraz jeździ do nich, kiedy tylko się da.
Ja sam w Seulu byłem tylko dwa razy w ciągu letniej przerwy, nie czując potrzeby zostawania tam dłużej, bo swoją miłość miałem tu, nad morzem.
Miłość... właśnie. To bardzo zabawne uczucie. Naukowcy mówią, że trwa ledwie cztery lata, aby na końcu zostać zastąpione jedynie przez przywiązanie do drugiej osoby. Zastanawiałem się ostatnio, czy mi również po czterech latach minie to, co czuję do Dyo, a wbrew sobie i temu, co dziś zobaczyłem, wcale nie chciałem, aby to przeminęło. Chyba wpadłem tak samo jak Chanyeol. Właśnie, jakby się też nad tym zastanowić, to sam nie wiedziałem, czy naukowcy zawsze mają rację. Ogólnie nigdy nie wierzę czemuś, czego sam nie mogę sprawdzić, ale to w tej chwili nieważne. Ci fantastyczni naukowcy mogą się mylić, a ich wspaniałe badania może obalić jeden, trochę nieogarnięty Koreańczyk zwany Park Chanyeolem, który kocha się w jednej osobie od dziesięciu lat. Przynajmniej dziesięciu, bo w sumie to nie wiem, co w tym jego łbie siedziało, gdy jeszcze Baekhyun się nim opiekował.
— Ej! Murzyn! — Usłyszałem krzyk z odległości około trzynastu metrów ode mnie i zaskoczony uniosłem brwi, rozpoznając właściciela głosu, jeszcze zanim zobaczyłem jego szczerzącą się twarz, za którą niestety często tęskniłem.
— Hej, idioto — odpowiedziałem, przytulając się z nim po bratersku. Spojrzałem na jego koszulkę i nie musiałem już nawet pytać, jak właściwie jest między nim, a Baekhyunem. — Widzę, że Star Wars wróciło do łask.
— Trochę — odpowiedział i uśmiechnął się do mnie znacząco, na co pokiwałem głową. Wyglądał na szczęśliwego. W końcu.
— Co tu w ogóle robisz? — zapytałem, wchodząc po kilku stopniach, aby wejść do budynku, w którym było zdecydowanie chłodniej, niż na zewnątrz. — Jakoś trudno mi uwierzyć, że wbiłeś tylko po to, aby mnie odwiedzić.
— Wracam tu na stałe — odpowiedział, a ja zatrzymałem się i odwróciłem w jego stronę. Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby przed chwilą powiedział jedynie, że jest ładna pogoda. — No co? Znowu masz te swoje matematyczne olśnienie, Jonginie.jpg? Jesteś idealnie memiczny.
Wywróciłem oczami na jego uwagę o moich zawieszeniach się, gdy czasem najdzie mnie ochota na rozwiązywanie w głowie równań.
— Wracasz na stałe? Na studia? Do akademika? — zapytałem z nadzieją, chwilowo zapominając o Kyungsoo i tej lasce, którą pierwszy raz widziałem na oczy.
— Na studia tak, ale... przepraszam, zamieszkam u Baekhyuna — odpowiedział lekko zmieszany, a ja przez chwilę się poczułem, jakby dał mi w twarz. Dzięki, przyjacielu. — Ale to niczego nie zmienia. Kiedyś też mieszkaliśmy oddzielnie i widywaliśmy się cały czas. Ej, no... nie rób takiej miny...
— Luz, rozumiem — odpowiedziałem, starając się ignorować uczucie zazdrości, które aktualnie rozsadzało mnie od środka. Nie dość, że nie wiem, o co chodzi z tą blondyną, która stara mi się odbić mojego pingwinka, to jeszcze jestem zazdrosny o szczęście przyjaciela, zamiast się cieszyć tym, że w końcu osiągnął to, o czym marzył tyle czasu. Nie no, świetny ze mnie kumpel, nie ma co.
Doszliśmy do moich drzwi, które mozolnie otworzyłem, wpuszczając nas do środka.
— Ale syf — Ocenił Yeol, rzucając się na moje łóżko. Następnie stęknął boleśnie, gdy coś wbiło mu się w brzuch. Wyciągnął owe coś, a ja pokiwałem głową, że może gdzieś rzucić tę kamasutrę. Do czego zdolne jest ludzkie ciało, to nie uwierzycie. — Nie ma Sehuna i Lu?
Pokręciłem głową i westchnąłem, kładąc się obok niego. Poczułem na sobie jego zaciekawiony wzrok, więc kwestią kilku sekund było usłyszenie pytania z jego ust.
— Teraz możesz mówić, co ci leży na sercu i innych narządach, którymi myślisz. — Uniósł kilka razy brwi, przez co nie mogłem powstrzymać głośnego parsknięcia.
— Pamiętasz, jak mówiłeś mi... o przeszłości Kyungsoo? — zapytałem, obracając głowę w jego stronę. Leżeliśmy tuż obok siebie, przez co nasze twarze dzieliły milimetry, jednak nie czuliśmy żadnego dyskomfortu. Pokiwał lekko głową, że owszem, pamięta. — Mam wrażenie, że widziałem go dziś z jego byłą. Tak sądzę, że to była ona... nie wiem, przeczucie. Nie mogę tego poprzeć dowodem.
— Widziałeś ją z nim i... co? W sensie co robili?
Patrzyłem przez dłuższą chwilę tępo w sufit, przełykając co jakiś czas ślinę w całkowitej ciszy, jaka zapadła.
— Jongin... nie płacz, głupku. — Usłyszałem i dopiero wtedy poczułem, jak pojedyncza łza ścieka po moim policzku po raz pierwszy od dobrych kilku lat. Yeol starł ją szybko i spojrzał na mnie współczującym wzrokiem. Ponownie przełknąłem ślinę i przez chwilę oceniłem to, co się właśnie stało i to, jak okropnie się właśnie czułem w środku. Po raz pierwszy nie mogłem obiektywnie ocenić sytuacji i wmówić sobie, że między tą kobietą i Dyo nic nie ma. Choć widziałem tylko, jak trzymali się za ręce.
— Chyba po prostu boję się, że ona mi go zabierze. Nie chcę tego — powiedziałem w końcu, zerkając na starszego. —Nie rozumiem, w czym jest lepsza ode mnie.
— Próbowałeś o to zapytać Dyo? — Usiadł, aby móc na mnie spojrzeć z lepszej perspektywy. Pokręciłem głową na jego pytanie.
— Widziałem to dziś. Nie widziałem się z nim po tym.
— Skąd wiesz, że to coś więcej? W sensie... dalej mi nie powiedziałeś, co właściwie robili. — Oparł się na dłoniach, lustrując wnętrze pokoju, w którym już dawno nie był.
— Po prostu trzymali się za ręce, ale... nie wiem. Czuję, że coś jest nie tak. Nigdy nie ufałem przeczuciom, bo to głupie, ale... rozumiesz mnie? — zapytałem, unosząc wzrok w górę, aby móc spojrzeć na przyjaciela.
— Jongin przestaje myśleć logicznie... aż opowiem to dziś Baekowi. — Chanyeol starał się rozluźnić atmosferę słabym żartem, ale wyjątkowo mu to nie wyszło. Jednak powiedział jedno imię, dzięki któremu zaświeciła mi się nad głową przysłowiowa lampka, żarówka. Cokolwiek, może być nawet świetlik.
— Baek! — Uniosłem się i złapałem tego Yodę za ramiona. — Baekhyun nic ci nie napomknął... cokolwiek o Dyo? Przecież się przyjaźnią.
Chanyeol zmarszczył brwi i przez chwilę wyglądał nawet inteligentnie, myśląc najwidoczniej dość intensywnie. Po chwili pokręcił tylko głową i zrobił minę przepraszającego psa.
— Nie wydaje mi się, żeby coś ostatnio mówił o Dyo i jego relacjach międzyludzkich.
Zrezygnowany opadłem na miękkie poduszki i ponownie zagapiłem się na świeżo odmalowany sufit. Może powinienem zachować się jak mężczyzna? Przestać w końcu czekać na każdy, maleńki krok Dyo w moją stronę? Na nasz pierwszy pocałunek musiałem czekać dobre cztery miesiące, a o wspólnym spaniu w jednym łóżku nie ma mowy, gdy akurat u niego nocuję. Może powinienem przestać patrzeć na niego jak na zwierzę, które można spłoszyć? Mam pięćdziesiąt procent szans, że mnie znienawidzi jeśli się zmienię, a pięćdziesiąt, że coś między nami ruszy do przodu?
— Myślę, że powinieneś teraz do niego iść - odezwał się po dłuższej chwili mój uszasty przyjaciel, jedząc czekoladę, którą znalazł gdzieś między rupieciami na szafce nocnej. — W sensie wiesz, chyba jakoś teraz powinien kończyć pracę, jeśli dobrze pamiętam, więc...
— I co mam według ciebie powiedzieć? — Spojrzałem na niego ciężko i zabrałem mu resztkę słodyczy. Niech sobie nie pozwala na zbyt wiele.
— 'Elo, Dyo, o co chodzi z tą laską?'. Ja bym tak zrobił.
— Ty się obrażałeś na Baekhyuna, gdy tylko widziałeś go z Taeyeon, a nie rozmawiałeś.
— Zamknij się.
🌼🌼🌼
Według rady mojego przyjaciela, który niedawno wyszedł z mojego cudownego, jakże czystego lokum do swojego chłopaka, który ponoć obiecał mu 'małe co nieco' gdy wróci, postanowiłem faktycznie pójść po Kyungsoo do pracy. Tak na marginesie, zastanawiam się, czy Baekhyun miał na myśli swoje małe co nieco, czy Yeola. Nie wnikam.
Gdy wyszedłem ze swojego mieszkanka, słońce już powoli zachodziło, oślepiając mnie pomarańczowym, ciepłym blaskiem. Pusan o takiej porze było naprawdę piękne, a momentami dało się nawet poczuć nadmorską bryzę.
Kilka minut później wszedłem do budynku pokrytego w większości wielkimi, jasnymi szybami. W środku jak zawsze przez kilka pierwszych sekund oślepiała mnie biel hollu, którą jednak dało się przeżyć. Na początku, to była masakra. Nie wiem, kto projektował wystrój tego miejsca, ale wyglądało, jak poczekalnia u dentysty. Skierowałem się od razu w stronę wind, nie mogąc porozmawiać z sekretarką, którą lubiłem, a która wyjechała, a jej miejsce zajęła najbardziej zrzędliwa kobieta, jaką w życiu widziałem. Muszę zapytać Baekhyuna, w jaki sposób przeprowadzali tu rekrutację, bo to chore, wybrać kogoś takiego.
Gdy zbliżałem się do załomu korytarza, usłyszałem znajomy głos, który mieszał się z kobiecym, którego jednak moja pamięć nie rejestrowała. Stanąłem przed przejściem do wind i nie zastanawiając się, czy nie zachowuję się przypadkiem jak dzieciak, powoli wychyliłem głowę, aby móc zobaczyć, co się dzieje w drugim pomieszczeniu. Nie byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem tam mój obiekt kilkumiesięcznych westchnień wraz z blondwłosą kobietą, u której z bliska można było zauważyć już pierwsze zmarszczki. Ha, jestem przystojny i młody, 1:0 dla mnie.
— Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie możesz dać mi szansy? Mało dla ciebie robię? — Kobieta podniosła głos. — Czego ty ode mnie oczekujesz, co?
— Hyoyeon... — Czyli miałem rację, że to jego była. Zmarszczyłem brwi, z ciekawością obserwując całą akcję i ku mojej uldze, niezadowolenie na twarzy mojego Kyu. — Mówiłem ci już, że nieważne, co zrobisz, między nami koniec. Co, nagle sobie uświadomiłaś, że jestem miłością twojego życia? I mam ci tak po prostu uwierzyć? Żartujesz sobie ze mnie?
— Miłość nie potrzebuje dowodów. Nie rozumiem, czemu mi nie wierzysz. Poza tym, gdybyś o mnie zapomniał całkowicie, nie zgadzałbyś się na spotkania ze mną. — Ta laska zaczynała mnie drażnić coraz bardziej swoją pewną siebie postawą i kpiącym uśmiechem.
— Miłość właśnie potrzebuje dowodów, Hyoyeon. Nie bierz mnie więc na gadki z dram. Na spotkania zgadzałem się tylko dlatego, bo miałem nadzieję, że po nich dasz mi spokój. Nie sądziłem, że staniesz się bardziej upierdliwa. I tak, masz rację. — Zrobił krok ku niej, a ja zacisnąłem palce na ścianie, bo ich twarze znajdowały się dosłownie kilka centymetrów od siebie. — Nigdy o tobie nie zapomnę, bo byłaś zarówno moją pierwszą miłością, jak i największą życiową pomyłką. O takich rzeczach się nie zapomina.
— Zważaj na słowa, Dyo. Marnujesz właśnie największą szansę swojego życia. Spójrz na mnie. — Uniosła swoją brodę wysoko i lekko się nad nim nachyliła, przez co powstrzymywałem się, aby tam nie podejść i nie złapać ją za te tlenione pukle. — Myślisz, że kiedykolwiek, ktoś taki jak ja cię zechce? Spójrzmy prawdzie w oczy, co?
— Mam już kogoś kogo kocham, Hyoyeon i twoje słowa tego nie zmienią. — To był właśnie moment, w którym mógłbym spokojnie stwierdzić, że moje serce zatrzymało się na dłuższą chwilę, a w płucach brakuje mi tlenu. Przełknąłem ślinę i wgapiałem się jak zaczarowany w mężczyznę, który uśmiechnął się lekko do swojej byłej żony. — Jestem szczęśliwie zakochany i mimo wszystko tobie też życzę, abyś kiedyś skończyła dokładnie tak, jak ja. Prawda, Jongin?
Poczułem, jak moje policzki robią się dziwnie gorące, gdy na mnie spojrzał swoim spokojnym wzrokiem. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, patrzyłem tylko, jak blondynka wychodzi wściekła, stukając swoimi obcasami. Nie skomentowała jego słów. Wyszedłem zza ściany i podszedłem do Dyo, dalej będąc zażenowanym tym, że tak słabo ukryłem swoją obecność.
— Widziałem cię wtedy w oknie w restauracji — odezwał się pierwszy, a ja stwierdziłem, że mój poziom zażenowania z każdą chwilą wkracza na zupełnie nowy poziom. — Dlatego cieszę się, że usłyszałeś tę rozmowę i nie musisz snuć jakiś podejrzeń, jak to miał w zwyczaju chociażby Yeol — zaśmiał się, a ja nie mogąc się powstrzymać, zrobiłem to samo. — Myślę... myślę, że ona już odpuści.
Pokiwałem głową i mając w głowie to, o czym myślałem przed wyjściem z mojego lokum, nachyliłem się nad nim i połączyłem nasze usta na dłuższą chwilę, podczas której Kyungsoo objął moją szyję swoimi ramionami, stając lekko na palcach.
— Jeju... jak słodko. — Odsunęliśmy się od siebie gwałtownie, gdy tuż przy naszych twarzach pojawiła się twarz Baekhyuna, który promieniał szczęściem. Domyślam się, że z jego ojcem jest coraz lepiej z każdym dniem, odkąd wybudził się trzy dni temu, a to jest przyczyną jego dobrego samopoczucia.
— Co wy tu robicie? — zapytał jak zawsze spokojny Dyo, ocierając rękawem swoje usta. Spojrzeliśmy też na Chanyeola, który jadł frytki z rożka, więc odruchowo mu kilka zabrałem.
— Musimy przygotować dokumenty do rekrutacji Yeola. Wiecie, wypadałoby zachować jakieś pozory — odpowiedział Baekhyun, klepiąc swojego wyższego chłopaka po głowie, jakby był dzieckiem. Zauważyłem, że to chyba jego nawyk. Tak samo jak jedzenie lizaków, chociażby w tym momencie.
— Do zobaczenia, gołąbeczki — powiedział na odchodne Yeol, wchodząc do windy wiernie niczym piesek za swoim panem. Pokazałem mu środkowy palec i uśmiechnąłem się słodko.
— Urocza z nich para — Dyo skomentował naszych przyjaciół w czterech słowach, a ja tylko wzruszyłem ramionami.
— Z nas też jest.