poniedziałek, 28 stycznia 2019

7. Wierzmy w siebie

— Żartujesz sobie?

— Nie. Przysięgam, zrobił to.

— Jesteś pewien? Też wtedy piłeś i to sporo, więc...

— Czegoś takiego nie umiałbym sobie wyobrazić. To się stało. A ja od tamtej pory mam jeden wielki mętlik w głowie. On na co dzień jest... zupełnie inny. Nawet nie wiem, od czego miałbym zacząć.

— Od początku. Od samego początku.


🐬🐤🐬

— Jaja sobie robicie. — Jaemin niemalże wypluwa sok mandarynkowy, gdy słyszy, jaki projekt oddali jego przyjaciele.

— Przysięgam, to najpiękniejsze, co usłyszałem w tym miesiącu. — Donghyuck jest szczerze rozbawiony i przez chwilę nawet nie skupia się na swoim makaronie sojowym.

Cała reszta natomiast patrzy na Jisunga i Chenle, jakby ci zaraz mieli zacząć się śmiać z Jaemina, którego udało się nabrać. Ci jednak patrzą na nich pytająco, nie rozumiejąc, skąd ich szok.

— Co jest nie tak z naszym pomysłem? — pyta szczerze zaskoczony Chenle, jednak uśmiech nie opuszczał jego twarzy. — Mi się podoba.

— Chcecie nam powiedzieć, że gdy inni zrobili jakieś projekty o aplikacjach, globalnym ociepleniu i żywności modyfikowanej, wy postanowiliście napisać konspekt o zakładzie krawieckim, który będzie produkować stroje jak z The Sims 3? Nawet wy nie możecie być... tacy. — Jaemin nie potrafi znaleźć epitetu, który mógłby idealnie odzwierciedlić jego myśli.

— I co jest w tym złego? — Chenle wciąż nie rozumie, dlaczego to niby taki zły pomysł. Jisung również patrzy na nich niezadowolonym wzrokiem.

— To niepoważne — odpowiada Donghyuck, wzruszając ramionami. — Ale chociaż się wyróżnicie.

— Wyjątkowo zgadzam się z Hyuckiem — odzywa się Mark, jak zawsze prawie zasypiając na niewygodnym, stołówkowym krzesełku. Przynajmniej ich ulubiony stolik, stojący w rogu pomieszczenia, daje uczucie pewnego odizolowania od głośnych uczniów, spożywających obiad. — Może dostaniecie coś za oryginalność.

— Mi tam się ten pomysł podoba — mówi Renjun, pijąc swoje mleko truskawkowe. — Miał być dobry biznesplan i jest. Wiele dziewczyn pewnie chciałoby mieć ciuchy takie jak w tej grze.

— Ha, i co? — Chenle uśmiecha się wrednym uśmieszkiem do Jaemina, który tylko kręci głową, nie chcąc się kłócić z i tak wrogo nastawionym do niego Chińczykiem. Wciąż w końcu rywalizują o to, kto ma rację, jeśli chodzi o uczucia Jisunga, a kolejne nieudane próby Chenle tylko podsycają ogień i mini sprzeczki między nimi. To z każdym dniem coraz bardziej irytuje Jeno, który jak zwykle postanawia ich zignorować, grając w Clash Royale na telefonie.

— To dziś macie ten test z matmy? — pyta Renjun, zauważając, że blondyn jest jakoś dziwnie poddenerwowany. — Trzęsiesz się.

— Tak, na następnych zajęciach — odpowiada za niego Jisung, klepiąc swojego najlepszego przyjaciela po plecach, gdy ten rzuca się na stół, chowając twarz przed całym światem. — Ale Chenle naprawdę jest dobrze przygotowany, tylko w siebie wyjątkowo nie wierzy. Umie to wszystko.

— Bo to matma. — Słychać jego przytłumiony, przerażony głos. — I to funkcje kwadratowe.

— Umiesz to — powtórzył Jisung uspokajająco. Jednak matematyka to naprawdę jedna z niewielu rzeczy, która jest w stanie przygnieść psychicznie tego wiecznie roześmianego nastolatka. — I pamiętaj, że jak zaliczysz na przynajmniej 70%, to stawiam ci ramen.

— Na pewno? — Chenle unosi załamany wzrok, a Jisung kiwa głową z promiennym uśmiechem. Twarz blondyna na chwilę się nieco rozjaśnia, ale po chwili znów ląduje na blacie stołu przez kolejny napad paniki i stresu.

— Będzie dobrze. — Uśmiecha się najmłodszy z towarzystwa, gdy widzi niemrawe twarze reszty.

— Jak tego nie zaliczysz, to przysięgam, że wrzucę twój łeb do kibla za zmarnowanie mi czasu.  — Chenle słyszy przy swoim uchu cichutki szept, a na karku dłoń. Przechodzą go dreszcze przez groźbę Donghyucka. Sam nie wie, czy czuje się bardziej zmotywowany, by to zdać, czy może chce mu się jeszcze bardziej płakać.

🐬🐤🐬

Zegar tyka wyjątkowo głośno, odliczając czas do nieuchronnego końca egzaminu, który zawzięcie pisany jest przez wszystkich uczniów. Zadań jest sporo, czasu mało, a jednostki niezbyt wybitne matematycznie, starają się wykorzystać czas jak tylko się da, pisząc w pustych miejscach chociażby jakieś wzory, które wydają im się prawidłowe do tego zadania. Lepiej napisać chociażby największą głupotę na świecie, aniżeli zostawić kartkę pustą.

Podobne podejście ma Chenle, który rozwiązał już ponad połowę zadań, ale kolejne zaczęły być dla niego problemem. Od pięciu minut siedzi więc nad dwiema pustymi stronami, gdzie znajdują się zadania otwarte. Zerka na zegarek, a następnie rozgląda się po klasie. Wszyscy wyglądają na zapracowanych, co jeszcze bardziej go dobija.

Spogląda na Jisunga, który jakby od razu wyczuwa na sobie czyjś wzrok i patrzy na blondyna. Uśmiecha się do niego delikatnie, mrużąc oczy i kiwnięciem głowy każe mu wrócić wzrokiem do swojej kartki.

Chenle wystarcza ten jeden jego gest, aby uspokoić oddech i zamknąć oczy na kilka sekund, aby następnie z nową energią powrócić do rysowania wykresu. Po chwili skupienia nawet udaje mu się narysować poprawną - według niego - parabolę, co od razu poprawia mu humor i sprawia, że do następnego zadania podchodzi nieco spokojnej i też udaje mu się coś zapisać. Niestety czasu nie starcza mu na ostatnie, ale nie załamuje się. Zrobił naprawdę wiele i jest pewien, że to wystarczy mu do zaliczenia.

Gdy profesor zabiera jego kartkę, w końcu bierze głęboki oddech i uśmiecha się z ulgą. Znów zerka na Jisunga, który wpatruje się w niego i już wie, że dobrze mu poszło, więc posyła mu szeroki uśmiech i pełne dumy spojrzenie. Wtedy właśnie Chenle myśli, jak cholernie się cieszy, że to spojrzenie jest skierowane właśnie do niego, a nie kogokolwiek innego.

🐬🐤🐬

— Czemu jak mamy mieć jakieś poważne rozmowy, to spotykamy się akurat tu? — pyta Jeno, przekręcając wiadro na drugą stronę, dzięki czemu może na nim usiąść pomiędzy dwiema szafkami ze środkami czystości. — Nie dotykaj tej żarówki — dodaje od razu, widząc, że dłonie Jaemina już kierują się w stronę oświetlenia, chcąc dodać małemu, zagraconemu pomieszczeniu nieco więcej klimatu.

Patrzy na Jeno ciężko, ale pod wpływem jego zmęczonego spojrzenia odpuszcza i po prostu opiera się o ścianę, patrząc na drobnego chłopaka stojącego przed nim.

— Więc? O co chodzi? — Obydwaj wydają się być zainteresowani nagłą prośbą Renjuna o dyskretną rozmowę.

Ciemnowłosy wzdycha i drapie się nieco zakłopotany po głowie, co jest do niego dość niepodobne.

— Możecie mi wyjaśnić tę szopkę, jaką odwala Chenle od ponad miesiąca? Czy on myśli, że tego nie widzę? Następnej próby utopienia mogę już nie przeżyć. Takie dziwne sytuacje trwają już długo i to już trochę męczące. Nie chcę jednak od razu go zabijać.

— Nie siedzimy w głowie Chenle. A co on niby takiego robi? — Jeno udaje zdziwienie i aby je podkreślić, rozkłada bezradnie ręce. — Ja nic nie zauważyłem. Oczywiście poza topieniem cię, ale to mogło się zdarzyć każdemu.

— Czy wy mnie bierzecie za idiotę? — Renjun wybucha śmiechem i kręci głową, jakby patrzył na dwójkę dzieci przyłapanych na podkradaniu cukierków. — Dobrze wiem, że macie z tym coś wspólnego.

— My? Nie mam pojęcia, o czym ty-

— Na Jaemin, Lee Jeno. Nie chcecie, abym się wkurzył.

Para patrzy na siebie dłuższą chwilę, jakby ze swoich oczu mogła odczytać wspólną decyzję, którą w końcu ogłasza Jaemin.

— Powiemy, jeśli nie powiesz Chenle, że o tym wiesz.

— Nigdy nie zdradziłem żadnego sekretu - odpowiada zgodnie z prawdą, zakładając rękę na rękę. — Więc? Mogę wiedzieć, dlaczego ten głupek pcha mi ciągle Jisunga w ramiona?

— Bo myśli, że jest w tobie zakochany, a ty go odrzucasz, więc stara się w tobie rozbudzić jakieś uczucia. — Jeno nie lubi obijać w bawełnę, więc opowiada o próbach chłopaka najbardziej skrótowo i konkretnie jak się da. — Nie wiemy tylko, skąd mu się to wzięło, a on sam nie chce tego zdradzić.

Renjun stoi chwilę w bezruchu, przetwarzając w głowie informacje, jakie usłyszał. Ku zdziwieniu przyjaciół, wcale nie wygląda na wyjątkowo zaskoczonego.

— To by się zgadzało. Tak myślałem od dłuższego czasu.

— I tak na luzie to przyjmujesz? — Jaemin zastanawia się, czy chłopak na pewno jest normalny.

— Wydawało mi się tak od dawna, ale nie chciałem stawiać go kłopotliwej sytuacji, mówiąc mu to prosto w twarz. Jest wrażliwszy niż się wydaje. Czułby się zażenowany przez kolejny rok, gdyby się dowiedział, że ja o tym wiem.

— To dla nas jest oczywiste, ale pozwól, że zapytamy. — Jeno opiera twarz na dłoni i patrzy na ciemnowłosego z dołu. — To, w co wierzy Chenle, to totalna głupota? Wiesz, skąd mu się to mogło wziąć?

— To głupota, bo nie jestem gejem i... wiem, skąd się najprawdopodobniej wzięło.

— Hę? — Jeno aż podnosi się ze swojego prowizorycznego siedzenia, a Jaemin robi krok naprzód. — Jak to?

— Przepraszam, ale niestety nie mogę wam o tym opowiedzieć.

— Żartujesz sobie chyba.

— Nie. Obiecałem to pewnej osobie. Mówiłem, że nie łamię obietnic. — Renjun jest wyraźnie niezadowolony z zaistniałej sytuacji, ale jest w kropce. Nie zdradzi przebiegu rozmowy sprzed końca lata.

— Ale...

— Przepraszam. — Spuszcza wzrok i wzdycha cicho, masując się po karku. — Mogę wam powiedzieć jedno. Domyślam się, co wy robicie i... nie mam nic przeciwko — mówi niepewnie, ale aby to wszystko nie było zbyt oczywiste, dodaje szybko jeszcze jedno zdanie. — Po prostu nie chcę, aby swatać mnie z Jisungiem. Więc jeśli robicie coś odwrotnego to... macie moje wsparcie.

— Skąd wiesz, że my coś robimy? — Jaemin traci całą swoją pewność siebie przez wzrok niższego chłopaka, który uśmiecha się pod nosem. Mija go, klepiąc go po ramieniu i otwiera drzwi, aby wydostać się z klaustrofobicznego schowka.

— Oj chłopcy, ja naprawdę nie wiem, dlaczego wy wszyscy na starcie założyliście, że jestem ślepy.

Drzwi za nim zamykają się, a para pozostaje sama, wpatrując się w siebie nawzajem.

— W sumie ma rację.

— Wiem. Jesteśmy głupi.

— Nie bardziej niż Chenle.

Jaemin parska śmiechem i szybko całuje chłopaka w policzek, zanim w biegu wychodzą na korytarz przez dźwięk dzwonka ogłaszającego w ich wypadku kolejną lekcję biologii.

🐬🐤🐬

— Nie wierzę... — mówi Jaemin, stojąc wśród tłumu osób, który wpatruje się w pojedynczą, wiszącą na tablicy ogłoszeń kartkę, którą kilka minut temu wywiesił nauczyciel przedsiębiorczości. Przez chwilę zastanawia się nawet, czy to nie jest jakaś ukryta kamera albo czy życie po prostu go nie testuje.

— Co tam, Jaemin? — Czuje, jak Chenle przewiesza swoją rękę przez jego szyję, a gdy przenosi na niego swój niedowierzający wzrok, widzi jego cwaniacki uśmiech i dumę wypisaną niemalże na czole. Obok niego stoi szeroko uśmiechający się Jisung, który nie wygląda wcale na złośliwego jak jego partner biznesowy. — Spodziewałbyś się, że simsowe ciuszki zajmą 3 miejsce, panie od eko żywności?

— Chenle, przestań być wredny. — Jisung patrzy na niego karcąco. Następnie uśmiecha się do Jaemina. — Ja uważam, że wasze 13 miejsce też jest świetnym wynikiem!

— Jestem na 57. — Jaemin patrzy w bok na rozbawionego Marka, który absolutnie nie wygląda na załamanego swoim tragicznie słabym wynikiem. W końcu miejsc jest 64.

— No, Jaemin. Powiedz coś w końcu. — Chenle przybliża twarz jeszcze bliżej do tej należącej do wyższego chłopaka, chcąc w końcu usłyszeć od niego jakieś słowa uznania, jako że ten wyśmiał ich pomysł w dniu oddania prac.

Nastolatek odwraca się w stronę Chińczyka i uśmiecha się delikatnie. Wie, że Chenle jest dziecinny i naprawdę potrzebuje uznania.

— Gratulacje, świetny wynik. Nie wierzyłem w was, a mieliście naprawdę dobry pomysł - przyznaje, podając młodszemu dłoń. — Myliłem się.

— Ha! — To jest dokładnie to, czego oczekiwał, a jego zadarty nos staje się jakby jeszcze bardziej widoczny. Zmienia się to jednak w chwili, w której Jaemin kładzie mu dłoń na ramieniu i uśmiecha się w sposób, jakiego blondyn naprawdę nie lubi.

— Szkoda tylko, że zwolnieni od odpowiedzi są tylko zwycięzcy, czyli nie wy. Ale naprawdę 3 miejsce jest fajne! — Puszcza mu oczko i odwraca się na pięcie, przybijając sobie mentalnie piątkę. Musi koniecznie szybko znaleźć Jeno, aby opowiedzieć mu o cudownej, otępiałej minie Chenle, która jest warta każdych pieniędzy.

— Ej... cieszmy się z tego miejsca... — Jisung widzi, że słowa Jaemina sprawiły, że cała radość blondyna prysła jak za dotknięciem różdżki. Nie wie, co zrobić, więc tylko obejmuje go lekko ramieniem, bo doskonale rozumie jego ból. Nie ma nic gorszego niż odpowiedź u tego starego belfra, czego chcieli uniknąć.

Uderza z całej siły głową o dłoń, gdy całości ich porażki dopełnia głos Donghyucka, który w końcu przedostał się do kartki z wynikami i ujrzał swoje nazwisko na samym szczycie.

— O, chłopaki. Mam 1 miejsce. Dziwne, nawet się nie starałem.

— Nienawidzę świata.

— Ja chyba trochę też.

6. Nie myślmy za wiele o przyszłości


— Co to w ogóle za beznadziejny projekt? Jakbym miał na to czas! — Chenle kładzie głowę na długim stole, przy którym wszyscy siedzą, jedząc swój lunch. Niestety nie mogą już rozkoszować się posiłkiem na zewnątrz, bo od dwóch dni pogoda postanowiła się zbuntować i chyba w końcu zmienić swoje szaty na te ponure, jesienne.

— Jedyne, co musisz jeszcze zrobić , to poprawić matmę. Poza tym masz dużo wolnego czasu, a to wcale nie zajmie nam tak długo. — Jisung ze spokojem je swoją sałatkę, popijając ją wodą z cytryną.

— Przestań marudzić. Cały rocznik co roku przechodzi przez to samo — wtóruje mu Mark, niemalże zasypiając nad swoimi kanapkami. Sam jednak nie jest zadowolony z faktu, że musi pracować nad zadaniem z chłopakiem z klasy, którego za bardzo nie lubi. — Zawsze mogło być gorzej.

— Tak, można trafić do tego z Hyuckiem — odpowiada kąśliwie Chenle, posyłając wspomnianemu chłopakowi kwaśny uśmiech, na co ten uśmiecha się wrednie.

— Nigdy nie byłem dobry w myśleniu o takich rzeczach. — Chenle bawi się swoim widelcem, nie mając ochoty na jedzenie. Po chwili jednak podnosi się szybko ze stołu i uśmiecha szeroko. — Ale dobra, faktycznie myśl, że jestem z tobą — patrzy na Jisunga — a nie z jakimś innym idiotą, jest pocieszająca. Okej, kryzys mi minął. Wygramy to!

Jisung zaśmiał się pod nosem. Uwielbia to, jak szybko do Chenle może wrócić dobry humor. On naprawdę nie potrafi nie być szczęśliwym człowiekiem.

— Nie liczyłbym na wasze zwycięstwo, skoro konkurujecie z nami. — Jaemin uśmiecha się, będąc pewnym siebie, i wskazuje na Jeno. — Nikt nie ma takich pomysłów jak on. Ta twarz to tylko pozory.

— Co jest nie tak z moją twarzą? — Jeno unosi brwi i posyła mu pytający wzrok, mając usta pełne jedzenia.

— Jest tępa — mówi Donghyuck, wstając od stołu, aby odnieść swoje brudne naczynia, przedzierając się przez tłum, jaki jest na stołówce. — Bez urazy.

— Jeśli gotuje tak świetnie, jak wymyśla pomysły, to nie mamy się o co martwić — zaśmiał się Renjun, również wstając od stołu za Donghyuckiem.

— Co? — pyta Jeno, ale nie otrzymuje odpowiedzi, bo krytykująca go dwójka zdążyła już oddalić się na znaczną odległość. Przenosi więc wzrok na swojego chłopaka i jego prawie nietknięte śniadanie. — Nie smakuje ci?

— Nie! Jest pyszne! — odpowiada szybko Jaemin i chwyta za widelec, nakładając na nią sporą porcję... czegoś. Szybko pakuje ją sobie do ust i równie prędko ją przełyka, aby prawie nie poczuć smaku. — Po prostu rozmawiałem, dlatego tak wolno jadłem. Wiesz przecież, że kocham, jak dla mnie gotujesz.

Jeno uśmiecha się radośnie, przez co jego oczy prawie całkowicie się zamykają. Jaemin natomiast odwraca się w drugą stronę, aby ten nie widział jego odruchu wymiotnego i tego, że wypija prawie cały winogronowy sok, aby zakryć czymś ten ohydny posmak w ustach. Pod stołem kopie z całej siły Chenle, który już otwiera usta, aby to jakoś skomentować.

Jisung i Mark po prostu cicho chichoczą, zakrywając usta rękawami mundurków.

— Twój tata jest w Korei? — pyta Chenle po dłuższej chwili, podczas której wszyscy zajęli się jedzeniem. Jisung dopiero po chwili, wyrwany z myśli, orientuje się, że to pytanie skierowane było do niego. — Mógłby nam pomóc! Co jak co, ale on na pewno potrafi wymyślić dobry biznes, który zagwarantuje nam wygraną!

Jisung zaciska nieco mocniej palce na widelcu, ale kiwa lekko głową.

— Jest.

— Jaka jest właściwie nagroda za pierwsze miejsce, skoro tak wam na tym zależy? — Do stolika wracają Donghyuck wraz z Renjunem i siadają na wolnych krzesełkach.

— Zwolnienie z obowiązkowych odpowiedzi z przedsiębiorczości! — Chenle patrzy na sufit, jakby błagał niebiosa, aby to on okazał się wielkim zwycięzcą. Równocześnie przechodzą go dreszcze na myśl o nauczycielu tego przedmiotu i o tym, jak trudne są u niego przepytywania. Za każdym razem odpowiadający uczeń wygląda, jakby miał się zaraz rozpłakać albo rozsypać na drobne kawałeczki. Wyjątkiem jest podobno tylko Donghyuck, o którym krążą legendy po szkolnych korytarzach. Sami jednak nigdy nie mogli sprawdzić prawdziwości tych plotek przez bycie w innych klasach.

— To ja nie będę się starać. — Donghyuck opiera głowę na dłoni i uśmiecha się wesoło. — Nic mi to nie daje.

Mark prycha z zazdrością i uderza czołem o blat, rozmyślając nad swoją beznadziejną egzystencją. Pomogłaby mu w tej chwili chociaż świadomość, że nie jest w męskiej szkole, a wokół niego znajduje się mnóstwo dziewczyn, na których można by było zawiesić wzrok. Niestety rzeczywistość jest okrutna, a on jedyne, co może robić, to patrzeć na Jaemina jedzącego swoją paskudną breję.

Chenle pewnie w tej chwili zachowałby się podobnie, tyle że z nieco innego powodu, ale jego życiowy optymizm nie pozwala mu załamać się w takiej chwili. Będzie dobrze.

— Chenle, jak twoja matma?

— Zamknij się. Nienawidzę świata.



🐬🐤🐬


Dwójka przyjaciół wchodzi do ogromnego apartamentu i od razu ściąga kurtki i przemoknięte buty. Jak zawsze, tuż po wejściu zaglądają do lodówki i nie widząc tam nic zadowalającego, zamawiają kurczaka, którym planują się najeść. Następnie dają sobie krótki czas na odpoczynek przed wielką burzą mózgów. Bardzo zależy im, aby pokonać wszystkich innych uczniów klas drugich, tym samym wygrywając ze swoim idealnym projektem biznesowym. Niestety obydwaj jednak kompletnie nie wiedzą, jak mogą się do tego zabrać.

— O której twój tata może być w domu? — Chenle wyciąga się na miękkiej kanapie, stając się niemalże odruchowo śpiącym. Ten mebel jest wart swojej zapewne bardzo wysokiej ceny.

— Myślę, że nie wcześniej niż za dwie godziny — odpowiada Jisung, zerkając na swojego rolexa, którego dostał rok temu na urodziny od ojca. Nieważne, że dostał go miesiąc po tym niby ważnym dniu.

— Musimy przede wszystkim wymyślić sam zarys. Co chcemy robić? Elektronikę? Innowacyjny wynalazek? Lek na raka?

— Naprawdę? — Jisung patrzy na niego ciężko. Odwraca się jednak po chwili i nalewa do dwóch szklanek soku porzeczkowego, aby następnie zanieść je do stolika kawowego. — To nie jest biznes.

— Nie wiem no, serio staram się coś wymyślić. Nowa edukacyjna zabawka dla dzieci? Dyrekcja pewnie polubi słowo 'edukacja' w tytule.

Młodszy parska śmiechem i siada na fotelu, kładąc nogi na stoliku. Chwyta szklankę z sokiem i upija kilka łyków, intensywnie myśląc. Nie chce jednak tego robić. Tak naprawdę w środku siebie nie chce myśleć o czymś takim jak biznes czy przyszłość. To kojarzy mu się tylko z jedną osobą, która ostatnio znów zaczęła z nim rozmowy o tym, o czym nie chce słuchać.

Przeszkadza mu w myśleniu również głód i cisza, jaka panuje w mieszkaniu. Dlatego też zapuszcza jedną z piosenek Muse, podłączając ówcześnie telefon do dużych głośników, które stoją pod telewizorem.

— Ich piosenki mnie jeszcze bardziej usypiają... — mruczy Chenle, zamykając oczy. — Puść chociaż jakąś szybszą.

Jisung przewraca oczami i włącza losowy trot, przez co przyjaciel otwiera oczy i patrzy na niego z pretensją.

— No co? To jest szybsze. Myśl przy tym śmiało.

— Zniosę wszystko tylko nie trot. Czuję, jak mózg mi się rozpływa, zlituj się! — Blondyn rzuca w młodszego poduszką, której ten zręcznie unika, śmiejąc się donośnie i podgaśniając utwór.

Chenle nie wytrzymuje i rzuca się na chłopaka, aby odebrać mu telefon i zakończyć swoje tortury. Ten jednak zręcznie wybiega z pomieszczenia i nie wiedząc, gdzie mógłby pobiec, aby się schronić, szybko mija kilka par drzwi i dopada do swoich. Pospiesznie zamyka wrota od swojej dżungli, przytrzymując je swoimi plecami. Zdążył jeszcze tylko włączyć lampki wiszące na bocznej ścianie, dzięki czemu cokolwiek widać w pomieszczeniu. Nie lubi przebywać sam w ciemności.

Wie jednak, że niestety nie jest on przykładem wyjątkowej siły, przez co już po chwili Chenle udaje się otworzyć pokój. Z typowym dla siebie krzykiem wbiega do niego i rzuca się na przyjaciela, w związku z czym obydwaj kończą na miękkim, białym dywanie.

Chenle z wrednym uśmieszkiem przytrzymuje po bokach dłonie Jisunga i siada na nim, aby ten nie mógł się poruszyć.

— I co? Warto było? — Chińczyk patrzy z nieukrywaną dumą na swoją ofiarę, która bezbronna stara się wyrwać spod jego ciała. W końcu jednak się poddaje i również się uśmiecha, dysząc cicho przez tempo, w jakim to wszystko się działo. Policzki ich obydwu są mocno zaczerwienione, co jest widoczne mimo fatalnego, subtelnego oświetlenia.

— Kiedyś z tobą wygram — odpowiada Jisung, wciąż lekko dysząc.

Chenle pochyla się nad nim, ze swoim figlarnym uśmieszkiem.

— Śnisz.

Jisung nie odpowiada, tylko kręci niezadowolony głową.

Chenle natomiast wbrew sobie momentalnie przestaje myśleć o czymkolwiek innym, tylko skupia się na twarzy Jisunga, która nagle wydaje mu się dziwnie delikatna i naprawdę ładna. Nigdy tak o tym nie myślał i dopiero teraz dostrzega jego świecące w ciemności oczy, drobny nos i śmieszny kształt ust, który się mu podoba. Wygląda też całkiem uroczo z tymi zaróżowionymi policzkami.

Uroczo?

Szybko puszcza jego dłonie i wstaje, wyrywając mu telefon z dłoni, po czym wybiega z pokoju na miękkich nogach, starając się wytrącić z głowy wszystkie dziwne myśli, które momentalnie go zbombardowały. Stara się to jednak zwalić na to, jaką aurę roztacza wokół siebie piękny, zielony od roślin pokój młodszego, który oświetlony pojedynczymi lampkami wygląda jak z jakiejś bajki.

Tak, to na pewno tylko wina atmosfery. A nawet jeśli nie, to przecież może myśleć, że jego przyjaciel jest piękny. To przecież normalne stwierdzenie. To nic złego.

Dla nie pokazania, że coś jest z nim nie w porządku, śmieje się donośnie, tak aby Jisung i jego sąsiedzi z dołu to usłyszeli.

Jisung, tuż po tym jak blondyn wybiega z pokoju, aby szybko przełączyć piosenkę na inną, w końcu bierze oddech. Spuszcza wzrok, ściska delikatnie miękki dywan w palcach i przenosi się do pozycji siedzącej. Zaciska nieco zęby i stara się uspokoić drżące dłonie. Po minucie wstaje i kieruje się w stronę salonu, gdy dobiega do jego uszu dźwięk domofonu, głoszący wszem i wobec, że ich jedzenie w końcu dotarło. Jednak wyjątkowo nie ma na nie ochoty.

Odbiera pachnącego kurczaka i daje dostawcy napiwek. Przez jego wielkość zaskoczony młody chłopak niemalże kłania się klientowi i szczęśliwy wsiada do windy z uśmiechem, jakby co najmniej wygrał na loterii.

Chłopcy rozstawiają sobie naczynia na szklanym stole i w ciszy zaczynają pochłaniać kurczaka, którego smakowity zapach zdążył już roznieść się po całym pomieszczeniu.

— Że coś tak pysznego może w ogóle istnieć — zachwyca się Chenle po dobrych kilku minutach, gdy Jisung siedzi już przejedzony, nie mogąc zjeść więcej. Jego przyjaciel natomiast wciąż się nie poddaje, nie chcąc zostawić nawet kawałka mięsa na kościach.

Od strony drzwi wejściowych nagle słychać chrobot zamka, przez co obydwaj zerkają w tamtym kierunku. Chenle momentalnie wyciera sobie dłonie i usta serwetką i siada nieco bardziej prosto, natomiast Jisung tylko spuszcza wzrok i wstaje, aby zebrać ze stołu brudne naczynia, które mogą psuć wygląd tego miejsca.

Drzwi otwierają się i staje w nich wysoki, szczupły mężczyzna, którego czarne włosy są idealnie zaczesane na boki. Jego twarz, mimo już dość sędziwego wieku, przykrywa nieliczna sieć zmarszczek, co może być wynikiem drogich kremów spowalniających starzenie oraz, jak zawsze mówił Jisung , stonowanym dawkowaniem emocji. Mężczyzna po prostu stara się ograniczać swoją mimikę twarzy, dzięki czemu zmarszczki nie powstają tak szybko.

— Dzień dobry, tato — mówi Jisung, uśmiechając się delikatnie z kuchni.

— Dzień dobry — odpowiada jego ojciec, odwieszając swój płaszcz do rozsuwanej szafy. Ustawia swoje buty idealnie równo na półce. Dopiero po chwili zauważa siedzącego przy stole, uśmiechającego się blondyna.

— Dzień dobry panu!

Mężczyzna unosi swoje kąciki ust nieco do góry i podchodzi do nastolatka, aby podać mu rękę.

— Dzień dobry. Miło mi poznać kolegę Jisunga. Chodzicie razem do szkoły?

Chenle unosi wysoko brwi i odruchowo odwzajemnia uścisk dłoni, po raz pierwszy w życiu chyba nie wiedząc, co powiedzieć. Patrzy na mężczyznę, jakby czekał na puentę dowcipu, ale ta chyba raczej miała nie nadejść. Odwraca też głowę i patrzy pytająco na Jisunga, który stoi w kuchni, zakrywając twarz dłonią. Wiedząc, że i on chyba raczej nie wykrztusi z siebie żadnego słowa, odwraca się i marszczy brwi.

— Ale panie Park... widzieliśmy się kilka razy. To ja, Chenle...

Mężczyzna cofa się o krok i patrzy na chłopaka w zamyśleniu, odruchowo poprawiając nieco zbyt poluzowany krawat.

— Naprawdę? Przepraszam, ale nie pamiętam cię, to musiały być krótkie spotkania.

— Chodziłem z Jisungiem do podstawówki... gimnazjum... chodzę do liceum... nic to panu nie mówi? — pyta z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy aby na pewno nie jest to żartem. Czy to możliwe, że jego ojciec aż tak nie interesuje się swoim synem, że nie zna nawet jego najlepszego przyjaciela, którego widział już kilka razy?

— A, tak, tak... rzeczywiście. — Chłopcy są pewni, że nagłe olśnienie jest kłamstwem, ale nie kontynuują tematu. Wiedzą, że nie ma po co, bo to tylko rozgrzebie jeszcze bardziej smutek, jaki momentalnie zebrał się we wnętrzu Jisunga.

— Tato, potrzebujemy pomocy z pracą domową. W szkole kazano nam wymyślić plan biznesowy i przygotować do niego konspekt. Pomyśleliśmy, że nikt inny nie zna się na tym, jak ty.

— Przykro mi, ale nie mam czasu. Biorę tylko prysznic i wyjeżdżam. A to zadanie jest idealnie dla ciebie. Wykaż się, chętnie zobaczę efekty. To ci się przyda do twojej przyszłej pracy. — Pan Park rozkłada przepraszająco ręce i nie czekając na odpowiedź, kieruje się na korytarz, aby dojść do swojej sypialni.

Chenle przekręca się na krześle i patrzy na przyjaciela, który odwraca się od niego plecami, udając, że bardzo chce pozmywać brudne naczynia, pomimo tego, że obok stoi zmywarka. Nie chce chyba po prostu, aby Chińczyk widział, jak mocno zaciska palce, starając się nie rozpłakać.

— O co chodzi z tą pracą? — pyta blondyn, choć może domyślić się, o czym pan Park mówił. —Firma?

— Tak. Chce mnie zacząć powoli wdrażać. — odpowiada, szorując talerze. — Żebym już niedługo mógł mu pomagać.

— Ale ty nie chcesz tam pracować — zauważa Chenle, opierając twarz na oparciu krzesła. — Powiedz mu to.

— To mi zagwarantuje dobrą przyszłość. To nie jest taka zła opcja, jak się wydaje — kłamie, choć wie, że Chenle wcale mu nie uwierzy. Obydwaj wiedzą, że Jisung absolutnie nie nadaje się na odpowiedzialne stanowiska w dużych korporacjach, a tym bardziej własnego ojca. Od zawsze marzyło mu się zajmowanie roślinami, tak jak robiła to jego mama. — Dam radę. Początki będą najgorsze.

— Dobrze wiesz, że to nie to, czym chcesz się zajmować w przyszłości. Myślę, że powinieneś z nim pogadać. — Starają się mówić dość cicho, mimo tego, że do ich uszu w końcu dobiega dźwięk prysznica.

— Nie ma o czym gadać. Moja przyszłość jest ustalona, odkąd się urodziłem. Dlatego nie myślmy o niej za dużo. Nie warto, ok?

Chenle widzi, że to naprawdę nie jest czas i miejsce na taką rozmowę, więc kiwa lekko głową i milczy. Czuje się jednak bardzo smutny. Nie chce, aby Jisung marnował się gdzieś, gdzie nie pasuje. Chce tylko jego szczęścia, jednak nie wie, jak ma mu je zapewnić.

— To co? Sami ogarniamy projekt? — Wstaje z krzesełka i czochra młodszego po jego puszystych włosach, uśmiechając się szeroko, aby rozluźnić atmosferę. — Myślę, że siedzi we mnie geniusz, który wymyśli biznes stulecia.

Jisung uśmiecha się lekko i kiwa głową.

— Nie wątpię, panie Zhong.

czwartek, 10 stycznia 2019

5. Lepiej ogarniajmy życie niż matmę

— Zhong Chenle! Żartujesz sobie?! Minął miesiąc szkoły, a tobie już mówią, że nie zdasz do następnej klasy! — Jisung wyjątkowo jak na siebie wygląda na wzburzonego, idąc szkolnym korytarzem. Trzyma w dłoniach ostatni egzamin Chenle z matematyki i kręci w niedowierzaniu głową. — Jak możesz robić tak podstawowe błędy? Zaraz... nawet tu masz źle? Przecież podałem ci na to odpowiedź!

— Zapisałem ją do złego zadania. - Chenle przewraca oczami, niezbyt przejęty jego gniewem i faktem, że co chwila ktoś się na nich patrzy przez te krzyki. — Wyluzuj, poprawię to jakoś.

— Nie 'jakoś'. Od jutra uczy cię Donghyuck. — Jisung wciska mu papier do rąk i przyspiesza kroku, wściekły na jego głupotę. Naprawdę martwi go to, że blondyn aż tak nie przykłada się do nauki. Zależy mu, aby zdał z dobrymi wynikami i dostał się w przyszłości na dobry uniwersytet. Chce też, aby pani Zhong była dumna z nich obu.

— Nie ma takiej opcji, Park. — Chenle prycha i dogania go. — Nie zmusisz mnie, nie masz nade mną władzy!

— Zakład? — Jisung odwraca się i mruży oczy, stając z przyjacielem twarzą w twarz. Chenle patrzy na niego w zdziwieniu. Naprawdę rzadko kiedy można zobaczyć wzburzonego Jisunga. — Spróbuj mi odmówić, to poznasz na swojej skórze nie tylko mój gniew, ale i Renjuna. Gwarantuję ci to.

Chińczyk odwraca wzrok, wyglądając, jakby zjadł cytrynę. Renjun czasami potrafi być gorszy od Donghyucka, a i uderzyć potrafi mocniej.

— O, skoro o Renjunie mowa... — Chenle momentalnie potrafi zauważyć jakąkolwiek sytuację, która może sprawić, aby ta dwójka z jego przyjaciół mogła spędzić ze sobą czas w samotności i zbliżyć do siebie. — Masz napisać ten referat o sztuce średniowiecznej, no nie? Renjun może ci w nim przecież pomóc, to jego bajka.

— O, nie pomyślałem o tym. — Jisung momentalnie spuszcza z tonu i patrzy gdzieś w bok. — W sumie będąc w artystycznej pewnie ma to w małym palcu. Dzięki za pomysł! Pójdę do Hyucka, potem do niego.

— Cze... — Chce go mimo wszystko zatrzymać, ale ten już zdążył szybko odbiec w stronę lewego skrzydła szkoły, gdzie znajdują się sale matematyczne. Stoi więc tak po prostu na środku korytarza, w duchu płacząc, że już zaraz Donghyuck dowie się o tym, jakiego beznadziejnego ucznia będzie musiał za namową maślanych oczu Jisunga wziąć pod swoje skrzydła.

— Co tak stoisz, matematyczny geniuszu? — Czuje na swoim ramieniu czyjąś rękę, ale nawet nie odwraca się na ten gest, słysząc w uchu chrupanie marchewki, które może należeć tylko do jednej osoby.

— Skąd ty to niby wiesz, co? Jesteś jak te baby z małych miasteczek, które wszystko wiedzą sekundę po zdarzeniu z przeciwległego końca wsi? — Chenle w sumie nigdy nie zastanawiał się nad tym, jakim cudem Jaemin, a więc i Jeno, zawsze wszystko o wszystkim wiedzą. To czasami jest naprawdę chore.

— Wiem też, że twoje próby zeswatania naszych kochanych chłopców coś nie wychodzą. — Jaemin w końcu opiera się o ścianę i patrzy na przyjaciela z nieszczerym współczuciem. — Minął już miesiąc, a twoich prób już nie mogę zliczyć. Najbardziej chyba do tej pory podobała mi się próba utopienia Renjuna na basenie, aby Jisung go uratował.

— Jezu no, zapomniałem, że Jisung średnio pływa. Co to ma do rzeczy, minął DOPIERO miesiąc. Uczucia potrzebują czasu. Renjun nie rozumie swoich uczuć.

— A więc ile czasu ty jeszcze potrzebujesz, abyś zrozumiał swoje? — Chłopak uśmiecha się kącikiem ust, poprawia plecak na swoim ramieniu i wchodzi do klasy, koło której stał i zaraz ma mieć zajęcia.

Chenle znów prycha i nie chcąc dłużej myśleć nad jego słowami, szybko o nich zapomina i uśmiecha się na myśl, że dziś wpada do niego do domu Jisung i jak obiecała mu mama, zjedzą pyszny ramen. Czy może być lepsze popołudnie niż obiadek z tym zdrajcą?

🐬🐤🐬

— Hyuck, proszę cię... — Jisung składa dłonie jak do modlitwy, stojąc przed ławką znudzonego okularnika, który nie odrywa wzroku od swojej książki. — Będę miał u ciebie super wielki dług, ale błagam, pomóż mu, przecież on nie zda!

— Za bardzo się o niego troszczysz. Powinien nauczyć się dbać o siebie, wiesz? Nie będziesz jego opiekunką całe życie. — Donghyuck kręci głową i w końcu unosi wzrok. — Pomogę mu, ale myślę, że powinieneś trochę spasować. On nie może wiecznie bujać w obłokach i żyć mangami i jedzeniem.

— Zbyt poważnie do tego podchodzisz. Lubię jego dziecinną stronę. To lepsze niż gdyby miał siedzieć z nosem w książkach całe życie.

— Odczuwam personalny atak na mnie.

— Nie, nie! — Jisung kręci głową i uśmiecha się pogodnie. — Chciałem tylko powiedzieć, że jemu pasuje bycie... właśnie takim. Niech chociaż on, jedyny z nas, pozostanie dzieckiem ile tylko się da. Uwielbiam w nim to, jak cieszy się z najmniejszych rzeczy. Zazdroszczę mu tego.

Donghyuck nie odpowiada, tylko patrzy na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy. Czyżby Jaemin naprawdę miał rację?

— Dobra, jak mówiłem, pomogę mu. Ale to ostatni raz — zaznacza. Szczęśliwy Jisung rzuca mu się na szyję w podzięce, a następnie szybko wybiega z klasy na dźwięk dzwonka. Do Renjuna będzie więc musiał pójść kiedy indziej. Potrzebuje też chwili samotności z nim, bo czuje, że musi zażegnać tę niezręczną atmosferę, jaką odczuwa pomiędzy nimi od końca wakacji.

🐬🐤🐬

Jeno leży spocony na szkolnej hali, szczęśliwie dysząc po udanym treningu i wygranym meczu. Koło niego już po chwili rzuca się równie zmęczony Mark, trzymając w dłoniach piłkę do koszykówki.

— Serio cieszę się, że dołączyłeś w tym roku. Brakowało nam kogoś dobrego. — mówi Kanadyjczyk, uśmiechając się szeroko. — Możemy nawet mieć szansę na zawodach.

— Tak, wszyscy w was wierzymy, ale moglibyście łaskawie zrobić miejsce na boisku dla przyszłych mistrzów. — Nad ich twarzami, zanim Jeno zdążył odpowiedzieć, pojawia się Renjun z szerokim uśmiechem. Ubrany jest w odblaskową koszulkę, aby wyróżniać się na treningu jako libero. — Ciągle przeciągacie swój trening i blokujecie nam salę. Jeszcze raz, a obiecuję słodką zemstę. Wiem, gdzie mieszkacie.

Chłopcy jak zawsze puszczają groźby Renjuna koło uszu i przyjmują jego pomocne dłonie, aby wstać.

— Sorry, to był wyjątkowo dobry mecz. — Jeno rozkłada niewinnie ręce, po czym wesoło macha w stronę Jaemina, który pojawia się w drzwiach od hali. Żegna się wraz z Markiem z Renjunem, życząc mu udanego treningu i ruszają w stronę szczupłego chłopaka, który postanowił na nich dziś zaczekać.

— Widzieliście gdzieś Chenle, Jisunga i Hyucka? Nie odbierają — pyta Jaemin w drodze do szatni.

— Uczą się matmy w bibliotece. Znaczy Jisung im tylko towarzyszy i broni Chenle, gdy Hyuck jest zbyt ostry — oznajmia Mark, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia. Od razu zaczynają się przebierać, bo jest już dość późna godzina, a obydwaj mają sporo rzeczy do zrobienia w domu.

— Serio? Byłem tam przed chwilą. Nie było ich.

— Dziwne. Myślałem, że będą tam siedzieć do zamknięcia. — Mark wzrusza ramionami, zakładając koszulkę.

— Hejka! — Po szatni roznosi się piskliwy, głośny głos, przez co odruchowo wszyscy przymykają oko, jakby to miało pomóc. — Renjun już ćwiczy?

— A co? — Jeno patrzy na Chenle, który stoi w szeroko otwartych drzwiach, nie przejmując się tym, że Jeno ma na sobie same majtki.

— Dziwnie dziś sobie postanowił, że pójdziemy obejrzeć trening. Nie pytajcie o powód, nie znamy go i on chyba też nie — odpowiada Jisung, który wychyla się zza jego pleców.

— O, Hyuck! Dobrze, że cię widzę. Sprawę mam. — Jaemin uśmiecha się szeroko i wciąga do szatni okularnika, który stał na samym końcu. — A wy idźcie, idźcie. Już się zaczął.

— Do jutra! — Chenle uśmiecha się szeroko i ciągnąc niechętnego Jisunga, udaje się w stronę hali, z której dobiega pisk butów i uderzenia piłek.

— Co chcesz? — pyta Donghyuck, gdy już zostają w czwórkę.

— Nic. Chciałem, żeby oni siedzieli na trybunach we dwójkę. — Ziewa przeciągle i zerka na zegarek. — To nic nie da, ale czemu by nie spróbować.

— On jest zbyt tępy, by nawet zauważyć twoje próby, wiesz?

— O czym mówicie? — pyta Mark, który zdążył już się przebrać i aktualnie pakuje swoje rzeczy. — O tym, że Chenle chce zeswatać Renjuna z Jisungiem? To po to zagonił Jisunga na trening? Żeby Renjunowi było miło?

— Pewnie tak. Ej, w ogóle po której ty jesteś stronie? — Jeno przygląda mu się podejrzliwie, na chwilę zaprzestając ruchu, przez co jego koszulka wciąż jest w jego dłoniach, a Jaemin może patrzeć na jego lekko zarysowane mięśnie.

— W sumie nie wiem. Jak już to chyba bardziej po waszej. Renjun i Jisung nie pasują do siebie i na pewno między nimi nic nie jest. Nawet ja to widzę.

— Mądry chłopak. — Jaemin uśmiecha się słodko, wiedząc, że Chenle pozostał sam na placu boju.

🐬🐤🐬

— Renjun rzeczywiście jest dobry w siatkę, co nie? Odbija piłkę i w ogóle. — Chenle ze skupieniem patrzy na boisko, na którym właśnie trwa drugi set. Chłopcy póki co nie wyglądają na zmęczonych, a drużyna, w której jest Renjun, wygrywa. Być może idzie mu też tak dobrze, bo naprawdę ucieszył się, że przyjaciele postanowili tak po prostu posiedzieć i pokibicować mu na treningu.

— No, niezły jest — odpowiada sucho Jisung, zerkając z niechęcią na wpatrzonego w Renjuna Chenle. Zakłada rękę na rękę i przenosi wzrok gdzieś na ścianę. — Może już pójdziemy? Masz jeszcze matmę do odrobienia.

— To będzie słabe, jeśli teraz wyjdziemy, nie sądzisz? — Chenle patrzy na niego szczenięcym wzrokiem. — Będzie mu przykro.

Jisung w duchu przyznaje mu rację, więc tylko siada wygodniej na krzesełku i opiera nogi o to z niższego rzędu.

— To sobie patrz, a ja sobie pośpię.

— Co ty taki nie w humorze dziś? Przecież poprawię tę matmę, nie masz się o co wkurzać. Poza tym, to ja w razie co będę mieć problemy, a nie ty. — Chenle wydaje się być zmęczony tematem znienawidzonego przez siebie przedmiotu i wyraźnie irytuje go fakt, jak bardzo Jisung się na tym skupia. Zachowanie przyjaciela w stosunku do Renjuna utwierdza go też w przekonaniu, że nie jest między nimi dobrze.

— Przejmuję się tobą, to takie dziwne? — Jisung patrzy na niego wyraźnie zdenerwowany. Nie jest to spowodowane tylko i wyłącznie złymi ocenami Chenle, ale on przecież nie musi o tym wiedzieć. Nie musi wiedzieć, jak bardzo przeszkadza mu to, jak z każdym dniem zachwyt Chenle Renjunem wzrasta. A to Jisungowi się bardzo nie podoba.

— Nie jest dziwne, ale... spokojnie. Dam radę. — Blondyn uśmiecha się szeroko i czochra włosy młodszego. Doskonale wie, że jego szczery uśmiech potrafi zdziałać cuda, zwłaszcza u Jisunga, który momentalnie łagodnieje i tylko wzdycha. Zna go w końcu jak nikt inny.

— Mam nadzieję. Nie zawiedź mnie, Zhong.

— Spokojnie, Park.

🐬🐤🐬

— Jisung! Chciałeś dziś o czymś pogadać! — Szatyn słyszy donośny głos Renjuna, gdy stoi już przy wyjściu ze szkoły, czekając na Chenle, który poszedł kupić sobie jeszcze sok w automacie. Niższy podbiega do niego z szerokim uśmiechem. — Dzięki, że przyszliście! Miło mi!

Jisung uśmiecha się do niego, usilnie starając się nie okazać tego, jak zły ma dziś humor, również z jego powodu. Wie jednak, że nic nie jest winą przyjaciela, który tak mu pomógł i wsparł psychicznie pod koniec wakacji.

— W sumie już nie pamiętam, o co chodziło... — kłamie, nie chcąc póki co nawet myśleć o spotkaniach z ciemnowłosym, gdzie ten miałby mu pomóc przy referacie. Może jutro mu przejdzie i zdecyduje się na zapytanie o pomoc. Dziś po ludzku nie ma na to ochoty. — Dobrze grasz, nawet nie wiedziałem, że tak świetnie ci idzie.

— Po tylu latach trenowania dziwne by było, gdyby mi nie szło. — Śmieje się, zarzucając na siebie jeansową kurtkę, bo powiało chłodem, choć na pogodę nie mogą narzekać. Mimo drugiego miesiąca października pogoda póki co jest świetna, nie licząc kilku pochmurnych i deszczowych dni, które miały miejsce we wrześniu.

— O, wracasz w naszą stronę? — W końcu zjawia się i Chenle, trzymając w dłoni puszkę z gazowanym napojem, który przekonał go do wypicia bardziej niż sok. — Fajny mecz.

— Idziecie do ciebie? — pyta chłopak, gdy w końcu ruszają w drogę do domów. — Dalej będziecie kuć matmę?

— Będziemy żreć ramen — odpowiada rozmarzonym głosem Chenle, niemalże dostając ślinotoku na myśl o swoim ulubionym daniu, które już za kilkanaście minut będzie mógł posmakować. — Chcesz wpaść?

Jisung, gdyby mógł, właśnie teraz uderzyłby go z całej siły łokciem w brzuch. Zrobienie tego jednak w takiej sytuacji byłoby dość niezrozumiałe i niezręczne dla wszystkich. Dlatego też najmłodszy jedynie zaciska pięści w kieszeniach swojej markowej kurtki i wpatruje się gdzieś na przeciwległą stronę ulicy.

— Dziękuję, ale idę dziś z bratem do kina. Obiecałem mu to już dawno temu. — Renjun uśmiecha się przepraszająco, po czym zerka na Jisunga, posyłając mu sugestywny wzrok, który ten od razu rozumie.

Park uśmiecha się lekko pod nosem. Renjun kłamie i Jisung doskonale wie, że robi to dla niego.

Po chwili więc czuje się w duchu źle na myśl, jak jeszcze chwilę temu gdzieś w środku siebie przeklinał Renjuna, nie chcąc nawet poprosić go o pomoc w referacie. Jest beznadziejny, nie patrząc na wszystko obiektywnie. Jest beznadziejnym człowiekiem, przenosząc swoją złość na innych.

Ale co ma poradzić, skoro boi się stracić Chenle, który najprawdopodobniej zauroczył się w niskim Renjunie, tym samym mogąc niedługo zepchnąć go na drugi plan?

4. Nie wychodźmy dziś z łóżka


— Jeno, myśl no. To nie może być coś banalnego, a to serio będzie najlepszy moment, aby ich zeswatać. Czy może być lepsze miejsce niż gdzieś poza miastem, na wspólnym wyjeździe?

— Na pewno może. Hawaje są lepsze. Poza tym, czemu myślimy o tym już teraz? Do wyjazdu jeszcze dwa miesiące.

— Denerwujesz mnie. Możesz wymyślić coś bardziej ambitnego poza banalną grą w butelkę. Chcę się przygotować na wszystko już teraz.

— Nie no, wiesz, przy butelce często wychodzą na jaw ciekawe fakty. — Jeno nie odrywa wzroku od mangi One Piece, leżąc z głową wiszącą poza łóżkiem. Jego shiba o imieniu Chopper dumnie przy nim leży, nie dopuszczając do niego Jaemina, który musi zadowolić się miękką, zieloną pufą wypełnioną małymi kuleczkami. Pies z poczuciem wyższości patrzy na chłopaka, o którego jest zazdrosny i powarkuje cichutko, gdy tylko Na rusza stopą, aby znudzony bawić się nią kapturem Jeno.

— Jakie niby fakty?

— Gdyby nie butelka, wiedziałbyś, że Donghyuck boi się kurczaków?

— E tam. Nigdy nam się to jeszcze nie przydało. Choć naprawdę chciałbym zobaczyć małego Hyucka, który z płaczem przed nimi ucieka. Ile ja bym dał za takie nagranie, aby go szantażować...

Jeno unosi w końcu na niego zdziwiony wzrok.

— O nie. Zaczynam gadać jak on?

Jego chłopak twierdząco kiwa głową i śmieje się pod nosem.

— W każdym razie... pomóż no! Tobie powinno zależeć bardziej, bo to ty wygrasz ten hajs z zakładu!

— Nie robisz tego dla nich? — Jeno uśmiecha się pod nosem i unosi brwi. — Naprawdę zmieniasz się w Hyucka.

— No dla nich też, wiadomo. I wcale że nie! — Jaemin wywraca oczami i rzuca w niego poduszką, przez co słyszy donośne szczeknięcie niezadowolonego psa. Jeno klepie go uspokajająco, przez co pies zabawnie wystawia język.

— Jeszcze jeden atak i naślę na ciebie Choppera.

— Nie boję się ps... omg. Że też na to nie wpadłem!

— Napuścisz na Jisunga psa, aby Chenle go uratował? — Jeno przekręca nieco głowę i patrzy na chłopaka z zainteresowaniem.

— Nie. Po prostu teraz sobie przypomniałem, że Jisung boi się i horrorów, i ciemności. A gdy się czegoś boisz, chyba fajnie mieć kogoś przy swoim boku?

Jeno uśmiecha się kącikiem ust i patrzy na swojego chłopaka z dumą.

— Jeszcze nie wiem, co zrobimy, ale już mi się to podoba.

— Prawda? W dodatku mamy przewagę. Gadałem z Markiem i Chenle był szybszy. Wziął go na swoją stronę, ale mimo tego wciąż jest nas trzech na dwóch. Pza tym... to jednak Mark. Zmieni zdanie. My mamy bonusowo Hyucka.

— Renjun pozostaje neutralny?

— No jak chcesz to możesz do niego podejść z tekstem 'Hej Renjun, chcemy zeswatać Jisunga z Chenle, a w międzyczasie on stara się zeswatać ciebie z Jisungiem. Chcesz być z nami w teamie?'. Ja się na to nie piszę.

— Tak szczerze to ciężko mi przewidzieć jego reakcję na coś takiego — wzdycha Jeno. — Albo się wkurzy i go zabije, albo po prostu wyśmieje.

— Dlatego niech chociaż on i Jisung zostaną neutralni. Tak będzie lepiej.

🐬🐤🐬

Jest naprawdę bardzo cicho tego dnia. Może nie tyle, co cicho, ale bardzo spokojnie, a lekki deszcz i szare niebo sprawiają, że wszystko wydaje się jakieś smutne i powolne. Bardzo mdłe.
Podobnie mdły kolor ma pokaźny, pięknie zdobiony pomnik, przed którym stoi dwójka nastolatków, w ciszy wpatrując się w samotną, purpurową świeczkę i bukiet róż, który zakupili.
Z góry spogląda na nich sporych rozmiarów rzeźba anioła, którego oczy niemalże boleśnie wbijają się w smutne oczy młodszego chłopaka, który usilnie stara się sobie wmówić, że mokre ścieżki na jego zaróżowionych od zimna policzkach to jedynie deszcz.

Chenle obejmuje młodszego jednym ramieniem i pozwala mu ułożyć jego głowę na swoim ramieniu. Stoją tak dłuższą chwilę, podczas której deszcz przybiera na sile.

— To już dziewięć lat — odzywa się nagle Jisung. — Wciąż mi jej brakuje.

— Wiem.

Ponownie następuje między nimi cisza, którą w końcu przerywa Chenle.

— Ale pamiętaj, że dla mojej mamy też jesteś jej dzieckiem.

Jisung kiwa głową, a pomimo smutku i łez w jego oczach, na twarzy pojawia mu się delikatny uśmiech.

— Nigdy tak naprawdę jej za to nie podziękowałem. Tobie też. Daliście mi nowy dom, nie chcąc nigdy niczego w zamian.

— Co niby mielibyśmy chcieć? Mamy ciebie.

Jisung zaciska lekko palce na swoim ramieniu i przygryza wargę, aby nie rozpłakać się jeszcze bardziej przez te słowa.

— Jestem naprawdę szczęśliwy, mając to, co mam. Ale czasem i tak zastanawiam się, jakby było, gdyby żyła. Czy nie znalibyśmy się, bo nie poszedłbym wtedy do parku, aby się wypłakać. Nie usiadłbyś obok mnie na huśtawce, pytając co się stało.

— Przestań. Jest dobrze tak, jak jest. Na nic nie mamy wpływu. Cieszę się, że mogłeś stać się moim przyjacielem. Chciałbym, aby tak zostało już na zawsze. — Chenle uśmiecha się do niego pogodnie i klepie go po głowie, która jest nieco wilgotna mimo parasolki, którą trzyma Chińczyk drugą dłonią.

— Ja też... chciałbym, abyśmy byli już zawsze przyjaciółmi... — kłamstwo z trudem przechodzi młodszemu przez gardło.

Chenle uśmiecha się i klepie wyższego po plecach. Wspólnie ruszają w stronę wyjścia z rozległego, zawiłego cmentarza, odruchowo jak zawsze czytając wszystkie nazwiska widoczne na nagrobkach. Deszcz z każdą chwilą przybiera na sile, uderzając w przezroczystą parasolkę, pod którą usilnie się chowają. Przyspieszają więc kroku i wychodzą na ruchliwą, mimo fatalnej pogody, ulicę. Przedzierają się przez tłum i szybko dobiegają do autobusu, który akurat podjechał na przystanek znajdujący się w niedużej odległości od cmentarnej bramy. Udaje im się wejść do środka, przez co z ulgą biorą oddech, wiedząc, że mają kilka minut wolności od deszczu.

— Co ty na to, aby wbić do Renjuna? — pyta Chenle, patrząc na rozkład jazdy. — Ten autobus do niego dojeżdża.

— Wolę chyba dziś wpaść do ciebie... — mówi nieśmiało Jisung, drapiąc się po mokrych włosach. Zdecydowanie pragnie dziś spokoju, ale domyśla się, że jego przyjaciel chce zająć jego myśli czymkolwiek, na przykład większym towarzystwem.

— Coś się stało między wami? — Chenle udaje zdziwienie, przenosząc na niego wzrok. Musi jednak na chwilę skupić swoją uwagę na przesunięciu się znacznie w prawą stronę, ponieważ na tym przystanku wysiada duża ilość ludzi.

— Nie... po prostu chcę odrobiny spokoju. A, no i zjadłbym domowy obiad — Uśmiecha się delikatnie, gdy już spokojnie usiedli przy oknie po zwolnieniu się dwóch miejsc.

— No mama raczej się ucieszy. Ale na pewno wszystko w porządku z tobą i Renjunem? — dopytuje.

— Taaak? Czemu tak o to pytasz? — Jisung unosi brwi. Jego serce nieco przyspiesza, a w oczach widać leciutkie zdenerwowanie, które jednak Chenle dostrzega. Za dobrze go zna.

— O, zaraz wysiadamy. Niepotrzebnie siadaliśmy! — Blondyn nie odpowiada na zadane pytanie, tylko szybko wstaje i ciągnie Jisunga za rękaw. Czekają jeszcze tylko na jednych światłach, a następnie wysiadają z pojazdu, od razu rozkładając parasol, pod którym się chowają.

— Przysuń się do mnie trochę, kapie ci na ramię. — Chenle stara się przesunąć parasol tak, aby znalazł się jeszcze bardziej nad młodszym, ale i przyciąga go lekko do siebie. — Przeziębisz się jeszcze tak jak na wyjazd przed zakończeniem roku. W ogóle, ale się cieszę, że znowu tam pojedziemy. Niby dopiero za dwa miesiące, ale jednak pojedziemy. Ostatnio było super. Tak przy okazji, ciocia Jaemina jest trochę dziwna, że prosi o opiekę nad kotem aż dwa miesiące wcześniej, no nie?

— Chce się pewnie upewnić, że Jaemin na pewno da radę tam pojechać, w końcu to kawałek drogi. A pamiętasz w ogóle, czemu ten wyjazd był tak fajny? — pyta Jisung, patrząc gdzieś w przestrzeń.

— No właśnie średnio. Ale podświadomość mi mówi, że było super! Nie pamiętam tylko dlaczego. — Śmieje się Chenle, a Jisung uśmiecha się delikatnie na te słowa.

— Tym razem nie dam ci wypić tyle alkoholu. Masz bardzo słabą głowę. Jesteś jedynym, który ma dziurę w pamięci i nie pamięta w ogóle tamtego wieczoru.

— Trochę żałuję. Ale no co, to był mój pierwszy raz.

— Właściwie to wszystkich. Tylko to ciebie musieliśmy nieść do łóżka, bo nie mogłeś sam pójść.

— Czepiasz się — Chenle prycha, ale typowo dla niego po chwili na jego twarzy pojawia się uśmiech, bo nie ma pojęcia, co właśnie dzieje się we wnętrzu jego przyjaciela.

🐬🐤🐬

— Renjun strasznie wyprzystojniał, nie uważasz? — Chenle ostentacyjnie stara się leżeć na łóżku w takiej pozycji, aby Jisung leżący obok doskonale widział zdjęcia ich przyjaciela, które blondyn ogląda na instagramie. — Dziwne, że jeszcze nikogo nie ma, no nie?

Jisung zerka kątem oka na roześmianą twarz Renjuna, która widnieje na telefonie Chińczyka, aby następnie wrócić wzrokiem do swojej komórki. Zaciska jednak nieco mocniej palce.

— Coś ostatnio ciągle w głowie siedzi ci tylko Renjun — mówi bez większych emocji w głosie. Udając znudzenie, przegląda zakładkę najpopularniejszych filmów na youtubie z ostatnich godzin. — Posprzątałbyś w końcu ten burdel, zamiast przeglądać jego zdjęcia. — Jisung lustruje wzrokiem pokój pełny niebieskich odcieni. Błękitne ściany łączą się pięknie z szafirowymi zasłonkami i pościelą, a duże okna wpuszczają w słoneczne dni mnóstwo naturalnego światła. Całość psuje tylko fakt, jak zagracona jest ta sypialnia niepotrzebnymi gadżetami, piłkami i brudnymi ubraniami walającymi się po podłodze, które od zawsze przeszkadzają przyzwyczajonemu do porządku Jisungowi.

— Głupoty gadasz. — Chenle śmieje się nieco zbyt nerwowo, po czym przekręca się na plecy, aby zagapić się na sufit. A może powinien porozmawiać z Jisungiem o tym wszystkim wprost? Jak widać delikatnie sugestie, że blondyn o wszystkim wie, nie docierają do jego przyjaciela. A przynajmniej takie sprawia wrażenie.

— Chłopcy! Zejdźcie na dół! — Przez dość grube drzwi przedziera się donośny głos pani domu, a nastolatkowie niczym poparzeni momentalnie rzucają się w stronę wyjścia, bo od dłuższego czasu do ich nozdrzy dochodził cudowny zapach bliżej nieokreślonego ciasta, które z każdą minutą sprawiało, że ich żołądki wykręcały się na drugą stronę.

Szybko zbiegają po wyłożonych wykładziną schodach i wpadają do niedużej kuchni, gdzie od razu siadają przy stole stojącym pod ścianą. Równocześnie przełykają ślinę, gdy widzą przed sobą dwa talerzyki z czekoladowym ciastem z lodami oraz dwa kubki wypełnione gorącą czekoladą i piankami.

— Jesteś najlepsza! — krzyczy Chenle, od razu chwytając widelczyk, na który od razu ładuje spory kawałek ciasta. — Matko, niebo w gębie po prostu.

— Coś tak dobrego może istnieć? — pyta Jisung z niedowierzaniem. Od razu po tym, jak zadał to pytanie, słychać za jego plecami cichy śmiech, a na jego głowie spoczywa drobna dłoń pani Zhong, która myła przed chwilą naczynia, przyglądając się chłopcom z rozbawieniem.

— Mam wrażenie, że trochę ci się schudło, synku, więc stwierdziłam, że ciasto i czekolada dobrze ci zrobią. Niedługo będziesz wyglądać jak szkielet! — mówi pani domu, po czym siada koło najmłodszego i również próbuje swojego wypieku.

Jisung natomiast przez dłuższą chwilę nie odzywa się, bo czuje, jak momentalnie oblewa go gorąco, jak zawsze, gdy pani Zhong nazywa go swoim synem. Za każdym razem powoduje to w nim te same ciepłe, dziwne emocje, które tak bardzo go uszczęśliwiają.

— Chyba faktycznie trochę schudłem — stwierdza Jisung, upijając łyka czekolady, która jest wręcz idealna na takie jesienne, deszczowe popołudnia, kiedy człowiek jedynie chciałby zaszyć się pod kocem i nie pokazywać całemu światu. — To ciasto jest tak pyszne, że chyba zaraz podkradnę jeszcze kawałek.

— Możesz zjeść nawet całe, nie ma problemu. Byleby to dziecko — wskazuje widelczykiem pochłoniętego jedzeniem Chenle. — go nie pożarło, bo temu to się chyba przytyło. Patrz, jakie poliki duże mu się robią.

Jisung śmieje się głośno na ten komentarz, a blondyn wciąż nie zwraca nawet uwagi na tę obelgę, bo tak skupił się na zjedzeniu wszystkiego, jakby to były wyścigi.

Przez resztę tego słodkiego posiłku pani Zhong gawędzi z Jisungiem i śmieje się ze swojego ubrudzonego czekoladą dziecka, aby następnie zebrać od nich talerzyki i kubki, zapewniając, że sama to pozmywa. Gdy chłopcy planują ponownie zaszyć się na górze w pokoju, akurat przychodzi do domu tata Chenle i wita się z Jisungiem ciepłym uściskiem, jako że nie widział go od dawna.

— Moi rodzice są dla ciebie milsi niż dla mnie. Gdzie mogę złożyć pozew? — pyta Chenle, gdy znajdują się już ponownie pod ciepłym kocem w łóżku starszego.

— Ma się ten urok, co nie? — Uśmiecha się Jisung, kładąc głowę na miękkiej poduszce. Jest zmęczony tym dniem zarówno przez fatalną pogodę, jak i przez wzgląd na rocznicę śmierci swojej mamy, która jest w jego myślach właściwie cały czas, choć stara się nie dawać tego po sobie poznać. Zamyka więc oczy i stara się myśleć o czymkolwiek miłym i przyziemnym. Stara się zasnąć, co ułatwia mu Chenle, domyślając się, że ten dzień nie należy do najprzyjemniejszych w życiu młodszego. Wie doskonale, że Jisungowi trudno zasypia się w ciszy, więc stara się dać mu dobre warunki do zapadnięcia w sen. Wstaje i zaciąga rolety oraz puszcza nie tak głośno Fire Flies od Gorillaz, po czym sam kładzie się obok niego, bo po zjedzonym, sytym posiłku (oczywiście wziął dokładkę) i jego zmogło zmęczenie i rozleniwienie.

— Śpij, możesz zostać na noc — mówi jeszcze cicho, gdy widzi, że Jisung powoli zaczyna przysypiać, ale jeszcze na chwilę otwiera oczy, aby spojrzeć na godzinę na wyświetlaczu komórki. — Twojego taty jeszcze nie ma, no nie?

— Mhm... — Jisung zamyka ponownie oczy i wtula się w poduszkę. Żadne łóżko na świecie nie jest dla niego tak wygodne, jak to należące do Chenle.

— Nie wrócił nawet na rocznicę? — Dopiero teraz zdaje sobie sprawę z takiej oczywistości, przez co patrzy na młodszego zaskoczonym wzrokiem. — Naprawdę?

Jisung nie odpowiada, a blondyn widzi tylko jak nieco marszczy brwi i zaciska mocniej palce na pościeli. Dlatego nie pyta już o nic więcej, bo wie, że jest to najlepsze rozwiązanie. Po co w tej chwili mówić na głos to, co obydwaj doskonale wiedzą?

Chenle również zamyka oczy, ale mimo długiego upływu czasu dziwnie nie może zasnąć. Opiera głowę na dłoni i wpatruje się w śpiącego przyjaciela. Zawsze gdy śpi, wygląda bardzo niewinnie, ale dziś nie przypomina siebie ani trochę. Jego twarz nawet podczas snu wydaje się smutna. Chenle czuje się z tym fatalnie, ale doskonale wie, że nie może nic z tym zrobić. Może jedynie przy nim być i delikatnie poprawiać kołdrę, która zsuwa mu się z ramienia.

I w tej chwili samolubnie, wbrew sobie bardzo cieszy się, że może to robić właśnie on, a nie Renjun, który skradł serce jego przyjaciela.

3. Nie gaśnijmy wieczorami jak lampy


Ktoś patrzący na to z boku, mógłby zdecydowanie pomyśleć, że ten blondyn siedzący w krzakach albo oszalał, albo wybrał się na polowanie do miejskiego parku, bowiem wszystkie jego ruchy oraz sama mimika twarzy mogłyby poszczycić ich posiadacza mianem profesjonalnego myśliwego, który tylko czeka na swoją ofiarę.

To nie jednak ofiary wypatruje, lecz swojej dwójki przyjaciół, którzy lada moment powinni się tu zjawić. W duchu liczy na to, że informacja o dzisiejszym spotkaniu nie dotarła do całej reszty. Nie po to siedzi od pół godziny w zaroślach, obserwując teren przy dużej fontannie, aby teraz zaplanowaną przez niego randkę zepsuli mu ci wszyscy zdrajcy. Tak naprawdę jedynym, na którego póki co Chenle się nie złości jest Mark, a to tylko dlatego, że jeszcze nie zdążył go poprosić o pomoc w całym przedsięwzięciu. Jednak Chenle jest pewien, że Kanadyjczyk stanie po jego stronie i chętnie zaoferuje mu wsparcie.

Chińczyk wyrywa się ze swoich myśli, gdy słyszy dwa dobrze sobie znane, ale mało słyszalne z takiej odległości głosy. Przenosi więc wzrok na alejkę znajdującą się po jego prawej stronie, przez co szybko musi zmienić pozycję, aby nie zostać zauważonym. Obserwuje z zaciekawieniem, ale i zdziwieniem, na spacerujących spokojnie Renjuna i Jisunga, którzy rozmawiają o czymś bez jakichś większych emocji. Zdecydowanie idą w stronę głównej części parku, gdzie według nich mają się zebrać i inni.

Chenle jest naprawdę zdziwiony. Szczerze mówiąc to był pewien, że między nimi jest na tyle średnia atmosfera, że nawet nie będą chcieli ze sobą gadać. Tymczasem wydają się czuć swobodnie, idąc ramię w ramię. Przez chwilę widać nawet na ich twarzach uśmiechy, co wprawia blondyna w prawdziwą konsternację.

Nie pozwala jednak uśpić swojej czujności i szybko przemieszcza się przez kolejne krzaki, aby na pewno nie zgubić osób, które śledzi.

Ci spokojnie docierają w niecałe dwie minuty pod dużą fontannę z dwoma morsami i siadają na jasnym kamieniu, ówcześnie pobieżnie przecierając go rękawami bluz. Niestety pomimo pięknej pogody w ciągu dnia, wieczory już bywają chłodne.

— Dziwne, że Chenle jeszcze nie ma. Zawsze jest pierwszy — mówi Jisung, rozglądając się uważnie dookoła, przez co blondyn natychmiast pada na ziemię i czołgając się, stara oddalić się od światła latarni, przy której przed chwilą musiał się zatrzymać. Przez chwilę pozostaje w bezruchu, bo wydawało mu się, że Renjun patrzy wprost na niego. Zaciska oczy, modląc się, aby go w tamtej chwili nie dostrzegł. W ciemnej bluzie mimo wszystko nie powinien być aż tak widoczny. Dwie minuty, w przeciągu których leży skulony na zimnej ziemi, a nikt do niego nie podchodzi, utwierdzają go w przekonaniu, że przyjaciele nie zdają sobie sprawy z jego obecności. Może w poprzednim wcieleniu był ninją?

— Hej, kochani! — Chenle kamienieje, gdy słyszy głos, należący do osoby, której nie powinno tu być. Po chwili dołącza do niego kolejny, przez co Chenle wychyla się zza swojej krzaczastej kryjówki.

— Ciemno dziś jak w dupie, co? — Śmieje się Jeno, który siada obok Renjuna i Jisunga. Od razu ciągnie też Jaemina tak, aby ten usiadł mu na kolanach, a nie zimnym kamieniu.

— Chenle jeszcze nie ma? — pyta dziwnie głośno Jaemin, z nieskrywanym, pewnym siebie uśmiechem. Powoli sunie wzrokiem po najbliższej okolicy, oświetlanej pojedynczymi lampami. W końcu usatysfakcjonowany spotyka wzrok zdenerwowanego Chenle, który wkurzony pokazuje mu gest podcinania gardła, co jeszcze bardziej bawi Jaemina. Póki co nie daje on jednak całej reszcie znać, że blondyn obserwuje ich zza krzaków, tylko konspiracyjnym gestem pokazuje Chińczykowi, że ma szansę jeszcze nie wyjść na idiotę, tylko spokojnie do nich podejść.

Chenle zaciska usta ze złości i robi jedyną rzecz, którą może w takiej sytuacji, czyli cofa się do początku alejki, aby następnie szybkim krokiem dotrzeć nią do wielkiej fontanny, rozmyślając nad tym, jak kiedyś zabije Jaemina z Renjunem na czele, bo to na pewno on powiedział im o spotkaniu.

— O, hej! — Renjun uśmiecha się szeroko i macha Chenle na przywitanie. — O! Chłopaki!

Blondyn odwraca się za siebie i dopiero wtedy dostrzega powoli zbliżającego się Donghyucka i Marka. Super. Dzięki, Renjun, wszystko zniszczyłeś.

Chenle odwraca się ponownie w stronę przyjaciół siedzących na skraju fontanny. Patrzy na Jaemina z wyrzutem, czego on zdaje się nie dostrzegać. Właściwie to po prostu dobrze udaje, że nie widzi, a Chenle doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

— Mamy jakieś konkretne plany, co robić? — pyta ciekawy Renjun, patrząc centralnie w oczy Chenle, który odkąd przyszedł, milczy.

— Nie myślałem nad niczym konkretnym — odpowiada naburmuszony Chenle, co nie uchodzi uwadze reszty.

— Coś się stało? — pyta zmartwiony Jisung, widząc dziwne zachowanie Chińczyka, który poprawia kaptur czarnej bluzy. — Dobrze się czujesz?

— Wszystko w porządku. Po prostu zrobiłem sobie drzemkę i jakoś mi tak teraz dziwnie. — Uśmiecha się szeroko na chwilę, aby uspokoić nieco Jisunga. Ten jednak tego nie kupuje, ale nie drąży póki co tematu. Może potem złapie blondyna na osobności i dopyta, czy na pewno wszystko w porządku. W końcu Chenle jest jedną z tych osób, które ekstremalnie rzadko mają zły nastrój, za co podziwia go już od dzieciństwa.

— Jestem za tym, żeby iść po prostu na górkę i posiedzieć. Wziąłem koc w razie co — mówi Mark i aby potwierdzić swoje słowa, unosi nieco rękę, na której przewieszony jest cienki, nieco poniszczony błękitny materiał.

— Jestem za — odpowiada Jaemin, a reszta mu wtóruje. Część osób wstaje więc i rusza za pozostałymi.

— Możesz mi powiedzieć, co ty odwalasz? — Chenle przytrzymuje Jaemina tak, aby szedł wolniej, przez co w końcu zostają z tyłu, kilka metrów od grupki, dzięki czemu nie musi aż tak ściszać głosu. Zresztą na przodzie i tak najwyraźniej nic by nie słyszeli, bo śmiali się z Jeno, który prawie się wywalił o własne sznurówki.

— Ja? — Jaemin udaje zaskoczonego i delikatnie wyswobadza swój łokieć z uchwytu Chenle.

— To, że nie chciałeś mi pomóc, mogę jeszcze jakoś zrozumieć, ale dlaczego mi przeszkadzasz?

— Przeszkadzam? Myślałem, że mieliśmy się wszyscy dziś spotkać wieczorem.

— Doskonale wiesz, że tak nie miało być. Czemu chcesz mi to psuć?

— Chenle... — Jaemin wzdycha głęboko i kręci głową. Wkłada swoje zmarznięte dłonie w kieszenie jeansowej kurtki, którą pożyczył od Jeno już dawno temu i do tej pory nie oddał. — Mówiłem ci dlaczego. Jisung nie kocha się w Renjunie. Jestem tego pewien, więc nie chcę, żebyś zrobił z siebie idiotę.

— Skąd ty to możesz wiedzieć?

— Bo to widać. Prędzej pomyślałbym, że jak już to jest zakochany w tobie. Pomyśl rozsądnie. Nikt się o ciebie nie martwi jak on. Podam ci najprostszy przykład. Pamiętasz, jak Renjun złamał rok temu nogę? Jisung martwił się, ale zachował typowy dla siebie spokój. Był pewien, że wszystko będzie dobrze i pomagał na tyle, ile mógł. Natomiast jak ty w tamtym roku zemdlałeś na wf-ie, bo trzy noce z rzędu oglądałeś One Piece, Jisung był tak wystraszony, że myślałem, że on sam zaraz umrze ze strachu o ciebie na tej hali. Ryczał przez cały czas, kiedy byłeś nieprzytomny.

— Serio wtedy płakał? — pyta Chenle, ze zdziwieniem wpatrując się w plecy przyjaciela, o którym jest właśnie mowa. Rozmawia rozbawiony z Markiem i z tego, co udaje mu się usłyszeć, Kanadyjczyk znów opowiada mu o swoich teoriach spiskowych dotyczących obcych cywilizacji. Obydwaj uwielbiają raz na jakiś czas prowadzić takie pogawędki. — Nie wiedziałem. W sumie mało z tego pamiętam.

— No to musisz mi uwierzyć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem, aby ktoś tak się o kogoś bał — odpowiada, wyciągając z kieszeni małą siateczkę z mini marchewkami, które uwielbia i pochłania codziennie dużymi ilościami. Proponuje je Chenle, ale ten kręci głową, że nie chce.

— Ale tylko po tym twierdzisz, że Jisung niby wolałby mnie od Renjuna? — pyta rozbawiony Chenle, patrząc pobłażliwie na wyższego. Trudno mu jednak ukryć radość z myśli, że być może to właśnie on, a nie Renjun jest na szczycie hierarchii Jisunga. Czuje dziwną satysfakcję, której nie potrafi logicznie uzasadnić. Przecież sam planuje sprawić, aby ta hierarchia wyglądała inaczej. Jego myśli robią się nielogiczne.

— Nie. Tobie to raczej trudno zrozumieć, bo jak mówiłem, jesteś tępy, kwiatuszku, ale... a co się będę produkować. Sam musisz to ogarnąć, ja ci mogę tylko trochę pomóc. — Jaemin wymija go, starając się dogonić resztę chłopaków. — Jeno! Poczekaj no!

— Nawet Hyuck faktycznie nam pomaga... — mówi cichutko Jeno, gdy jego chłopak w końcu go dogania, pozostawiając Chenle na tyłach. — Specjalnie zaczął temat ufo, aby Jisung zajął się Markiem, a sam zagadał Renjuna.

— Wow, jestem mile zaskoczony. — Jaemin unosi brwi, a gdy jego wzrok spotyka ten Donghyucka, uśmiecha się milutko.

— Chenle! Nie idź tak sam z tyłu! — Blondyn unosi wzrok, gdy słyszy krzyk Jisunga, który przystaje na chwilę wraz z Markiem, tylko dlatego, aby na niego poczekać. — Rusz się trochę!

Ten kiwa szybko głową, momentalnie zapominając o całej rozmowie z Jaeminem, gdy widzi uśmiech Jisunga, który macha do niego, aby na pewno dostrzegł ich w ciemności, bo w tej części parku latarnie w większości nie świecą.

Wspólnie już wspinają się na dość sporą, trawiastą górkę, z której rozpościera się piękny widok na część parku i wieżowce znajdujące się ponad nim. Widok jest wręcz magiczny, ale całkowicie im znajomy, bo nie raz i nie dwa siadali już tutaj po zmroku, aby po prostu spędzić ze sobą czas.

— Zimno ci? — pyta Chenle po dłuższym czasie, gdy widzi, jak Jisung szybkim ruchem od dłuższego czasu pociera swoje ramiona.

— Tylko trochę — odpowiada uspokajająco, ale Chenle doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest to prawda. Jisung nienawidzi zimna i bardzo często gdy inni są w krótkim rękawie, bo jest ciepło, on chodzi w bluzie, bo jest mu chłodno. Dlatego więc bez zastanowienia ściąga z siebie swoją kangurkę i rzuca ją młodszemu.

— Zwariowałeś! — Jisung marszczy brwi i już chce odrzucić ją z powrotem, ale Chenle powstrzymuje go gestem dłoni.

— Jest mi ciepło, nie przejmuj się. Jak będzie mi zimno, to ci zabiorę. Serio. — Uśmiecha się, w duchu jednak modląc się o to, aby nie dać po sobie poznać, że kłamie. Jest mu cholernie zimno, bo wiatr z każdą chwilą nieco się zmaga.

— No dobra... — Jisung z ulgą przyjmuję okrycie, które od razu na siebie wkłada.

— Tak w ogóle to mam dla was propozycję — odzywa się nagle Jaemin, gdy wszyscy na jakiś czas zamilkli, rozkoszując się niesamowicie pięknym widokiem. Gdy jednak to powiedział, spojrzeli na niego z ciekawością. — Moja ciocia poprosiła mnie o zajęcie się jej kotem pod koniec listopada. Zaproponowała, abym to ja do niej przyjechał. To tam, gdzie pojechaliśmy przed końcem szkoły, pamiętacie?

— Jak dla mnie brzmi super! — Chenle od razu reaguje bardzo entuzjastycznie, bo w głowie już widzi mnóstwo okazji, do zbliżenia do siebie Jisunga z Renjunem. W końcu gdzie, jak nie na wspólnym wyjeździe? Nawet jeśli ma być dopiero za dwa miesiące. — Jestem za! Było super!

— Też jestem za! — Zawtórował mu entuzjastycznie Mark.

Reszta też wyglądała na zadowolonych z propozycji.

— Mam tylko nadzieję, że to nie skończy się tak jak ostatnim razem. — Śmieje się cicho Renjun, patrząc wymownie na Chenle, który niewinnie puścił mu oczko.

— A ty jak, Jisung? Będziesz wtedy wolny? Czy przed świętami tym razem tata zabierze cię na Karaiby? — Jaemin nachyla się do najmłodszego, który siedzi w ciszy, skubiąc trawę przy swoich nogach.

— Nie jestem pewien... tata coś wspominał o listopadzie, ale nie pamiętam co... — odpowiada niepewnie, nie unosząc wzroku. Nie chce poruszać tematu wakacyjnego wyjazdu, ani żadnego kolejnego.

— Wow! Chyba naprawdę wasze relacje się poprawiły po tych wakacjach w Japonii! To super! — krzyczy szczęśliwy Chenle, potrząsając ręką Jisunga. — Nie sądziłem, że to się kiedyś stanie!

— Tak, ja też...

— Właśnie, nie pokazałeś nam w końcu zdj-

— Może już się zbierajmy? Naprawdę jest dziś zimno. — Renjun przerywa szybko Donghyuckowi i natychmiastowo wstaje, aby odruchowo chłopaki również zaczęli się zbierać. — Możemy się spotkać jutro w dzień. Poszedłbym do salonu gier.

— Zgadzam się. Chenle się zaraz przeziębi. — Jisung również się podnosi i ściąga z siebie ciemną bluzę, podając ją zdziwionemu blondynowi. Uśmiecha się i podaje mu rękę, aby ten mógł łatwiej wstać. Nie wspomina nic o tym, że jutro nie będzie w stanie się spotkać.

Pozostali również w mozolnym tempie zaczęli podnosić się z koca, marudząc przy tym na swoje zesztywniałe kończyny.

Wspólnie ruszają w stronę głównej alejki, ale przy dużym skrzyżowaniu rozdzielają się, idąc każdy w swoją stroną.

— Ty nie wracasz jeszcze do domu? — Jisung patrzy z zaskoczeniem, jak Chenle zamiast skręcić wraz z Markiem, wciąż idzie z nim ramię w ramię. — Gdzie idziesz?

— Do ciebie. Na noc — odpowiada pewnie z szerokim uśmiechem, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Jisung jeszcze nigdy mu nie odmówił. Tak też jest i tym razem, gdy na te słowa na twarzy młodszego pojawia się śliczny, szczęśliwy uśmiech.

— Pizza i jakiś film Marvela?

— Pizza i jakiś film Marvela — potwierdza Chenle z jeszcze szerszym, o ile to możliwe, uśmiechem.

Idą ciemnymi, parkowymi uliczkami, uważnie rozglądając się po okolicy. Mimo że przechodzili tędy nieraz po zmroku, zawsze starają się być czujni, bo Seul nocą nie należy do najbezpieczniejszych miejsc na świecie.

Na szczęście budynek, w którym mieszka Jisung, znajduje się bardzo blisko, więc po niecałych dziesięciu minutach znajdują się już w estetycznej, czystej windzie, w której przeglądają się w lustrze, robiąc głupie miny. Zaprzestają dopiero, gdy ta dojeżdża na 28. piętro. Drzwi otwierają się, a przyjaciele od razu wchodzą do przestronnego apartamentu, gdzie momentalnie w oczy rzuca się wielka skóra niedźwiedzia leżąca pod dwoma jasnymi kanapami, dumnie stojącymi przed gigantycznym, płaskim niczym szyba telewizorem. W Chenle jak zawsze uderza kontrast pomiędzy jego przytulnym, jednorodzinnym domkiem, a tym minimalistycznym, jasnym i pustym pałacem, bo tak przywykł nazywać dom Jisunga.

— Co przychodzę, to ten telewizor się powiększa. — Śmieje się blondyn, ściągając buty przy drzwiach, aby nie zabrudzić idealnie wypastowanych paneli.

— Nawet nie mam pojęcia, kiedy go wymieniono — odpowiada gospodarz, w duchu czując ulgę, że są w mieszkaniu sami. Kieruje się w stronę kuchni, która wraz z salonem i jadalnią tworzą jedną, wielką przestrzeń, umiejętnie oddzieloną od siebie rzeźbami, niskimi ściankami i szafkami, na których znajdują się pojedyncze książki i ozdoby. Gdy wchodzi do części kuchennej, zapala jasne, blade światło, które sprawia, że apartament wydaje się być jeszcze mniej przytulny. — Chcesz coś do picia?

— Co jest? — Chenle wychyla się zza dużego oparcia kanapy, aby móc zobaczyć Jisunga stojącego przed lodówką.

— Eee... — Szatyn nie wygląda na zadowolonego, widząc w lodówce jedynie butelkę mleka, kilka starych warzyw i przeterminowane mięso. — Wodę. Możemy zamówić picie razem z pizzą.

— Woda może być — odpowiada niezrażony blondyn, domyślając się, że Jisung nie zdążył dziś pójść na zakupy, a to nie należy do obowiązków jego gosposi. — Twojego taty dziś nie będzie?

— Chyba wyjechał do Chin na jakiś czas. — Jisung sięga do przeszklonej szafki, skąd wyciąga dwie szklanki, do których nalewa zimnej wody prosto z lodówki. — Nie wiem, kiedy wraca.

— Ale przynajmniej byliście razem na wakacjach. Robi postępy. — Chenle nie czeka na odpowiedź młodszego, przez co nie widzi, jak zaciska usta na te słowa. Idzie po swoją bluzę, którą zostawił na komodzie przy wejściu, aby wyjąć z niej telefon i zamówić dużą, mięsną pizzę oraz colę.

Nie musieli długo czekać, bo już po półgodzinie mogą spokojnie, przebrani w piżamy leżeć na podwójnym łóżku Jisunga, jedząc pizzę i oglądając na ekranie laptopa Kapitana Amerykę.

Chenle jednak często przenosi wzrok z ekranu, aby móc podziwiać zdecydowanie swoje ulubione pomieszczenie w tym domu. Pokój Jisunga jest dla niego po prostu niesamowity. Wygląda właściwie jak dżungla, w środku której ktoś postanowił powstawiać meble i ściany. Blondyn od zawsze ma wrażenie, że fakt, ile tu jest roślinności, lampek i uroczych ozdóbek jest spowodowany tym, że cała reszta domu przez pedantyzm jego ojca wygląda tak, jakby nikt tu nie mieszkał. Byle jak najmniej ozdób. Byleby podłoga i lustra były czyste. Byleby wieżowce widoczne zza wielkiego okna pięknie lśniły, podczas gdy Jisung się w nie wpatruje, gdy znów jest w domu sam jak palec.

Jego pokój dlatego wydaje się być zupełnie innym, dzikim światem, w którym czuć było mocno zapach świeżych, zielonych liści, o które młodszy dba najlepiej, jak umie.

— Poprzednia część lepsza — komentuje Chenle, dojadając ostatni, zimny już kawałek pizzy, gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe. — Niepotrzebnie tak na to czekałem.

— Mi się podobała. — Jisung wzrusza ramionami i zmienia pozycję, aby teraz leżeć na plecach i patrzeć na sufit, który częściowo porośnięty jest bluszczem, utrzymanym na niewidzialnych linkach. — Ale jestem zmęczony, a ty?

— Trochę. — Chenle wbija twarz w poduszkę i zamyka na chwilę zmęczone oczy od patrzenia tyle czasu w jasny ekran.

— Wiesz... — odzywa się nagle cichym głosem Jisung, wciąż wpatrując się bez emocji w sufit. — Jutro jest rocznica śmierci mamy. Chciałbyś ze mną pójść na grób? Nie chcę iść sam.

Chenle przekręca głowę, aby móc spojrzeć na twarz młodszego, która pozostaje kamienna. Blondyn jednak widzi ten cień nostalgii i smutku w jego oczach. Dlatego też od razu czochra go po włosach i uśmiecha się szeroko.

— Jasne, że tak! — Jisung nagle zostaje zaatakowany przez Chenle, który, aby wyrwać go z dobijających, smutnych myśli, zaczyna go łaskotać, przez co ten z piskiem stara się odeprzeć atak, co jednak jest trudne, bo Chenle doskonale zna jego czułe punkty i jest zdecydowanie silniejszy.

— Stop! Błagam! — krzyczy Jisung, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, ale Chenle wczuł się zdecydowanie za bardzo i właśnie zaliczył zwycięstwo, spychając go z łóżka.

— Nigdy ze mną nie wygrasz. — Puszcza mu oczko i uśmiecha się czarująco, patrząc na czerwonego z wysiłku Jisunga, który póki co nie ma nawet siły, żeby się podnieść z miękkiego dywaniku.

— Może — odpowiada, przenosząc na niego błyszczący wzrok. — Zwycięstwo nie zawsze jest dobre.

— W sensie? — Chenle patrzy na niego pytająco.

— Nieważne. Ostatnio tylko Donghyuck gadał mi jakieś filozoficzne rzeczy tego typu. Chyba w nie uwierzyłem.

— To brzmi jak Donghyuck.

— Absolutnie.

🐬🐤🐬

— Nie potrafisz się od tego uwolnić?

— Nie. Nie potrafiłbym. To jest zbyt silne, a on zbyt wiele dla mnie znaczy. Był pierwszą osobą, która zwróciła na mnie kiedykolwiek uwagę. Nigdy tego nie czułem. Wciąż w to nie wierzę.

— Po to było to kłamstwo o wyjeździe? Dlatego się odciąłeś? Myślałeś, że to coś da?

— Chciałem chociaż spróbować. Jak możesz się domyślić, nie udało się. Jest chyba jeszcze gorzej.

— Dlaczego zrobiłeś to akurat teraz? Dlaczego nie rok czy dwa lata temu?

— Pamiętasz nasz wyjazd przed zakończeniem roku?

— Wiem, kto go na pewno nie pamięta.

— No właśnie.

— Czy wydarzyło się tam coś, o czym nie wiemy?

— Tak.

2. Zdobywajmy sojuszników


— Witajcie, zebraliśmy się tu, aby...

— Co ty odwalasz? Skończ gadać takim idiotycznym głosem. Możecie mi powiedzieć, po co mnie tu ściągnęliście? — Donghyuck mruży oczy przez mrugające, irytujące światło. — I po co tak bujałeś tą żarówką? — Chwyta ją w dłonie i przykręca mocniej, przez co w końcu świeci jednostajnym, jasnym światłem. Nareszcie widać dokładnie i ich twarze, i magazynek ze sprzętem do sprzątania, do którego z rana niemalże siłą zaprowadził Donghyucka Jeno.

— Dla efektu! Wszystko zepsułeś! — Jaemin marszczy brwi i ponownie odkręca lekko żarówkę, przez co sceneria znów wydaje się upiorna. — Możesz się wczuć?! To wygląda fajnie, jak na filmach!

Donghyuck wywraca oczami i zakłada rękę na rękę.

— Więc? Czego ode mnie chcecie? Muszę jeszcze zebrać swój haracz za pracę domową z matmy od humanów.

Jeno zerka na Jaemina, który znów przybiera ten nieco upiorny uśmiech na usta.

— Bracie Donghyucku, jesteś nam bardzo potrzebny...

— Bracie? Co ci siedzi w tym łbie, Jae? Jeno, ogarnij swojego chłopaka, bo twoja kuchnia mu chyba na mózg zaszkodziła.

— Oj przestań, daj mu się poczuć jak mafioza.

— Mafioza?

— Jezu, dobra. — Jaemin zrzuca ze swojej głowy bluzę i poprawia żarówkę. Opiera się o ścianę naburmuszony. — Musisz nam pomóc.

— Wiecie, że nie robię niczego za darmo. Nawet dla przyjaciół. Bez urazy oczywiście.

— Nie powiedziałem, że za darmo. Spodoba ci się moja prośba.

— Czyżby? — Donghyuck uśmiecha się lekko i słucha Jaemina z większym zainteresowaniem. - W takim razie mów.

— Nie masz ochoty trochę powkurzać dla mnie Chenle? — Rudowłosy uśmiecha się słodziutko, opierając się o Jeno. — To jest moja prośba.

Donghyuck patrzy na niego uważnie kilka sekund, aby następnie parsknąć śmiechem.

— Słucham? Czy to nie ty przypadkiem głosisz ciągle pogląd 'bądźmy wszyscy dla siebie mili'? Jeno, serio przestań mu już gotować. To mu szkodzi, zmienia się we mnie.

— Dobrze gotuję.

— Tak, tak — ucisza go Jaemin, klepiąc lekko w ramię. Patrzy na okularnika ostrzegawczo. — Więc jak?

— No nie powiem. W sumie to podoba mi się to. Wchodzę. — Donghyuck uśmiecha się nagle szeroko i poprawia swoje okrągłe okulary. — Powiedz mi tylko, po co ci to?

— Nasz szanowny przyjaciel ubzdurał sobie w tej tlenionej łepetynie, że Jisung jest zakochany w Renjunie i postanowił ich zeswatać.

W pomieszczeniu zapada cisza, którą przerywają jedynie odgłosy zza drzwi, jako że długa przerwa trwa w najlepsze. W małym magazynku jednak czas jakby się zatrzymuje i izoluje umysł okularnika od jakichkolwiek bodźców.

— Co za debil — wydusza z siebie w końcu nastolatek, patrząc wielkimi oczami na parę stojącą przed nim. — Skąd on to wziął?

— Nie powiedział nam, ale według siebie ma absolutną rację. Gadał też coś, że Renjun chyba o tym wie, ale tego nie odwzajemnia, dlatego właśnie jest między nimi dziwne spięcie. Zauważyłeś coś?

— E? Nie?

— Mnie bardziej zszokowało to, że Chenle w ogóle chce z kimś zeswatać Jisunga. Przecież to Chenle zachowuje się, jakby był w nim zakochany. — Jeno siada na podłodze, będąc zbyt leniwym, aby stać dłużej niż dziesięć minut. — Lata za nim jak pies, a w wakacje myślałem, że aż chyba popłynę do Japonii wpław, byleby tylko przycumować tu Jisunga, żeby Chenle dał nam już spokój.

Donghyuck stoi chwilę nieruchomo i wyraźnie nad czymś myśli. Po chwili jednak wzdycha cicho i wzrusza ramionami.

— No, te wakacje to była masakra. Ale zbadam temat i chętnie go powkurzam. — Już otwiera drzwi, ale jednak się cofa o krok. — Ty mi powiedziałeś w końcu po co mam go wkurzać?

Jaemin konspiracyjnie chwyta szybko klamkę, przez co drzwi zamykają się niechcący z wielkim hukiem.

— W skrócie po prostu sabotuj jego plan zeswatania Jisunga z Renjunem.

— Nie chcesz, żeby zrobił z siebie debila?

— Nie. — Jaemin kręci głową i uśmiecha się kącikiem ust. — Po prostu to my planujemy zeswatać go z Jisungiem.

Donghyuck ponownie stoi chwilę w ciszy, po czym przenosi wzrok na siedzącego na podłodze Jeno, który uśmiecha się do niego słodko, przez co jego oczy stają się właściwie niewidoczne.

— Życz nam powodzenia, kochany.

— Woo, widzę, że chyba naprawdę chcesz wygrać ten zakład, co, Jeno?

Na twarzy ciemnowłosego pojawia się jeszcze większy, pewny siebie uśmiech.

— Wygram go.

🐬🐤🐬

Chenle przechadza się ze stoickim spokojem szkolnym korytarzem, gryząc patyczek po pomarańczowym lizaku. Rozgląda się po uczniach przemieszczających się z klasy do klasy.

Chenle jest jedną z tych osób, które średnio kojarzą ludzi ze szkoły i niezbyt go oni interesują. W przeciwieństwie do większości osób w tym budynku, w tym po części jego przyjaciół, nie przejmował się szkolnymi plotkami i nie przekazywał kolejnych dalej. To dość wygodny sposób, aby nie żyć problemami innych, zwłaszcza jeśli ma się swoje. A teraz miał, i to bardzo ważny - w końcu nie może zawieść swojego najlepszego przyjaciela, który - według niego - ostatnio ma zły okres i to z winy Renjuna, a tego zrozumieć nie może. Jak Renjun może nie chcieć kogoś takiego jak Jisung? Przecież Jisung jest miły, zabawny, przystojny! Wiadomo, że Renjun może zwyczajnie woleć dziewczyny, ale to nie usprawiedliwia go od łamania serca jego najlepszego przyjaciela!

— Jesteś naprawdę chory psychicznie. — Chenle odskakuje na bok, przez co wpada na ścianę, gdy słyszy koło siebie nagle czyjś głos. Chwyta się teatralnie za serce i patrzy zdziwiony na Donghyucka, na którego twarzy widać wyraźne rozbawienie. — Wiesz, że mówisz to wszystko na głos?

— Co?

— Swój monolog wewnętrzny. Wiesz, że Renjun nie ma serca i tak dalej. — Śmieje się, poprawiając torbę na ramieniu. — Masz szczęście, że słyszałem to ja, a nie twój chłopak.

— Bardzo śmieszne. — odpowiada Chenle, przybierając naburmuszoną minę. — Ale nie wyglądasz na zdziwionego. Jaemin już ci wszystko wypaplał? Co za plotkara.

Donghyuck rozkłada teatralnie ręce, dzięki czemu blondyn wie, że jest to prawdą.

— Chcesz mi pomóc ich zeswatać? — pyta, uśmiechając się szeroko. Podpiera ręce na biodrach i patrzy na Donghyucka swoimi błyszczącymi oczami. — To też twój przyjaciel. Chyba chcesz jego szczęścia? No i szczęścia Renjuna oczywiście?

Ten patrzy na niego jak na kogoś niespełna umysłu.

— Dlaczego miałbym? Nie pasują do siebie. Skąd ci się w ogóle wzięło przekonanie, że Jisung na niego leci, skoro to ty na niego lecisz? — Donghyuck nawet nie ukrywa, że wszystko, co wychodzi z ust jego głupiego przyjaciela, bardzo go bawi.

— To już moja tajemnica. — Drugą część wypowiedzi przepuścił koło uszu. — Poza tym, trzeba być ślepym, żeby nie widzieć zachowania Jisunga. Ale w sumie aż dziwne, że ja to zauważyłem dopiero teraz. Mam wrażenie, że przed wakacjami zachowywał się normalnie. — Stara się tymi słowami przekonać Dongyucka do swojej racji, aczkolwiek pomija największy aspekt swojego przekonania.

— Nudzi ci się. Tyle ci powiem. — Donghyuck kręci głową i klepie go po ramieniu. — Sorry, ale ja ci nie pomogę.

Chenle patrzy z zaskoczeniem, jak nieco niższy okularnik wymija go, kierując się na swoje następne zajęcia.

— Dzięki! Na ciebie zawsze można liczyć! — krzyczy Chenle z nieukrywaną złością. Marszczy brwi i patrzy na oddalającego się chłopaka. Jest naprawdę wściekły, że Donghyuck nawet w tak ważnej dla niego sprawie nie może wykrzesać z siebie choć podstawowych, przyjacielskich odruchów pomocy. — Dlaczego wszyscy jesteście takimi egoistami?!

— Jeszcze mi za to kiedyś podziękujesz. — Donghyuck tylko macha ręką, nawet się nie odwracając i znika za załomem korytarza. Jest wręcz pewien, że wbrew pozorom to właśnie on zna swoich przyjaciół najlepiej i mimo wszystko nie są mu obojętni. Jisung również. I owszem, pragnie jego szczęścia, którego na pewno nie da mu Chenle w taki sposób.

— Oficjalnie się z tobą zakładam, rozumiesz?! — krzyczy Chenle, nie zwracając uwagi na ludzi wokół siebie ani na to, że Hyuck nawet nie odwraca się na jego słowa. — Słyszałem o tych twoich durnych zakładzikach! Więc i ja się zakładam! Daję dziesięć tysięcy won na to, że mi się uda!

— Przyjęte.

🐬🐤🐬

Chmura, która aktualnie płynie nad jego głową, wydaje mu się dziwnym skrzyżowaniem kurczaka z płetwami delfina. Blondyn zaśmiałby się pewnie swoim doniosłym głosem na ten widok, gdyby nie fakt, że czuje się dziś zdradzony na każdym froncie. Co jest nie tak ze wszystkimi w tym roku? Dlaczego ani Donghyuck, ani Jaemin w pakiecie z Jeno nie chcą mu pomóc? Przecież tu chodzi o szczęście Jisunga! Jego Jisung na to zasługuje.

— Masz minę, jakbyś wąchał skarpety Marka. — Chenle zerka w bok, gdzie siada obok niego roześmiany Renjun. Chenle odruchowo zastanawia się, co takiego wyjątkowego w nim jest, że ze wszystkich osób na świecie Jisung zakochał się akurat w nim. To przez te cienkie, ciemne włosy? Mały nos? Wąskie ramiona? Czy może przez tę śmieszną dziurę w uzębieniu? A może to kwestia charakteru? To przez jego poczucie humoru? Przecież na przykład Chenle też jest zabawny. Więc chyba jednak to nie to? Bo wtedy jego przyjaciel mógłby się równie dobrze zakochać w nim? Może Jisungowi podoba się to, że Renjun gra w siatkówkę? Ale to serio by wystarczyło, aby się w nim zakochać?

— Ziemia do Chenle? Słuchasz mnie? — Blondyn podnosi się szybko do pozycji siedzącej, gdy obrywa kępką trawy w twarz.

— Mogłem umrzeć! A co, gdyby wpadło mi to do nosa?

— Oddychałbyś ustami.

— Fakt.

— Czemu leżysz tu tak sam? — Usta Renjuna odruchowo układają się w subtelny uśmiech.

Może to w tym uśmiechu zakochał się Jisung?

Ale Chenle też ma ładny.

Czyli to jednak też nie to?

— Lubię patrzeć na chmury. A, no i nie mogłem nigdzie znaleźć Jisunga. Widziałeś go?

Renjun odruchowo zerka na wysoki budynek szkoły, który nieco przysłaniają stare drzewa.

— Chyba szedł gdzieś z nominami? Nie jestem pewien.

Chenle kiwa lekko głową, wpatrując się tępym wzrokiem przed siebie.

— Idziemy dziś wieczorem do parku? Jeszcze nie mamy dużo nauki w domu. Wykorzystajmy to. Potrzebuję przerwy po tych pięciu dniach.

— Dla mnie w porządku. Powiem reszcie.

Chenle wstaje szybko i dziwnie nerwowym ruchem poprawia jasne kosmyki, które wpadają mu w oczy. Renjun unosi na ten widok zdziwiony brwi.

— Ja im powiem! Muszę rozprostować kości, więc przelecę się szybko po szkole i ich poszukam!

— Mogę pójść z tobą. — Renjun stara się podnieść z ziemi jednym, sprawnym ruchem, ale zostaje sprowadzony do parteru przez pchnięcie przyjaciela.

— E tam! Rozkoszuj się naturą! Poza tym... — Chenle szuka wymówki w drzewach znajdujących się dookoła nich, ale jej nie odnajduje — jestem od ciebie szybszy, ups!

Renjun patrzy szeroko otwartymi oczami na biegnącego ile sił w nogach Chińczyka, który prawie wywraca się na schodach i znika za masywnymi, drewnianymi drzwiami.

— Eh... czy ten głupek naprawdę myśli, że jestem idiotą...?

🐬🐤🐬

Jaemin stoi w rogu szkolnego korytarza, opierając się plecami o stojącego przy parapecie Jeno, który właśnie spisuje od niego zadania z matematyki. Jaemin uważa to za dość niemoralne, ale jego serce nie może odmówić Jeno, którego życiową zmorą jest właśnie ten przedmiot. Mimo że i Donghyuck już interweniował w tej sprawie, umysł jego biednego chłopaka i tak nie może pojąć matematycznych zagadnień.

Stoi więc tak po prostu obserwując korytarz, czy może zaraz nie zjawi się tu jakiś nieproszony nauczyciel, który pozwoli im pożałować, że się urodzili.

— Pamiętasz, gdzie poszedł Jisung? — Jeno odwraca się, gdy Jaemin zadaje mu nagle pytanie. Wzrusza tylko ramionami, nie znając odpowiedzi.

— Bo widzę już trzeci raz Chenle, który chyba uporczywie go szuka.

— Skąd wiesz, że akurat Jisunga?

— Widać to po nim — odpowiada Jaemin, patrząc na blondyna, który co chwila potrąca jakichś uczniów, rozglądając się dookoła. Jest chyba jednak na tyle zaślepiony poszukiwaniem jednej, konkretnej jednostki, że nawet nie dostrzega swoich przyjaciół stojących przy dużym oknie. Zresztą i tak złapał focha i nawet by do nich nie podszedł, mimo tego, że są pokojowo nastawieni. Pierwiastek upartego dziecka jest jednak w Chenle nazbyt dominujący.

— Jak można kogoś kochać i nie zdawać sobie z tego sprawy, Jeno? — Jaemin odsuwa się od swojego chłopaka, który skończył już ostatnie zadanie. Przeczesuje mu odruchowo ciemną, sterczącą grzywkę, która źle się układa przez nieudolnego fryzjera.

— Ja myślę, że on chyba nie wie, co to za uczucie. Może myśli, że to jest równie silne co przyjaźń?

— Wtedy nas też by kochał.

— Nieprawda. — Jeno ziewa mało dyskretnie, przez co Jaemin już wie, że pewnie grał do późna na konsoli. — Nie trudno zauważyć, że to z Jisungiem jest najbliżej. Znają się też najdłużej. Są najlepszymi przyjaciółmi. Może on myśli, że to takie uczucie żywi się do najlepszego przyjaciela właśnie?

Jaemin przez chwilę wydaje się dziwnie markotny przez tą odpowiedź, co nie uchodzi uwadze jego chłopaka.

— A co jeśli to my nie mamy racji, Jeno? Co jeśli to serio tylko przyjaźń, a my jakoś ją rozwalimy? Chenle to jedno, ale Jisung... nigdy nie wiadomo, co mu siedzi w głowie.

— Też prawda. Trzeba zbadać temat i od jego strony. — Jeno patrzy przez chwilę na sufit, zastanawiając się nad ich sytuacją. Następnie zerka na Renjuna, który przed sekundą stanął obok niego.

— Co tam?

— Nudy. Śmiejemy się z Chenle.

— A, to nic nowego. Mówił o parku?

Para patrzy na niego pytająco, przez co Renjun uśmiecha się kącikiem ust.

— Czyli nie dotarł tu. W takim razie ja wam powiem. Widzimy się dziś wszyscy wieczorem w parku. Wiecie, trzeba jakoś miło zakończyć pierwszy tydzień szkoły i te sprawy.

— O! Jesteśmy za! — Jaemin uśmiecha się szeroko. — Sam chciałem nawet coś zaproponować. Ciekawe tylko, dlaczego Chenle nam tego nie po... — Ugryzł się w język, aby następnie spojrzeć porozumiewawczo na Jeno, który najwyraźniej pomyślał o tym samym. — W sumie nieważne... pewnie nie zdążył jeszcze. My lecimy na lekcję. Pa, Renjunnie!

Zostawiają przyjaciela, który nawet nie zdążył się odezwać i szybko kierują się w stronę swojej pracowni chemicznej.

— Myślisz o tym samym co ja?

— Chyba tak. — Jeno kiwa głową. — Po pierwsze, oczywiście jest obrażony, ale przede wszystkim... chciał powiedzieć to tylko Renjunowi i Jisungowi, aby spotkali się tam sam na sam. Znając go, pewnie schowałby się w krzakach i sprawdzał, czy faktycznie coś między nimi jest.

— Idiota.

— Jak rozumiem, nie pozwalamy na to?

— Oczywiście, że nie. Ale skoro on już zaczyna działać, my też powinniśmy coś wymyślić.

— Szkoda mi tylko Renjuna. Nie wie, co siedzi temu Chenle we łbie. Może jednak mu powiemy, że chce go zeswatać?

— Czułbym się z tym źle. Obiecałem Chenle, że nikomu nic nie powiem. A wiesz już ty i Donghyuck. Nie chcę, aby Renjun się dowiedział i wkurzył się na Chenle za jego głupotę... może lepiej niech pozostanie w tej niewiedzy i myśli, że wszystko co będzie odwalać ten głupek to zbiegi okoliczności...

— Jak uważasz. Ja tylko uważam, że te wszystkie podchody jakie dzieją się w naszej grupie, mogą kiedyś doprowadzić do jednej wielkiej dramy.

Jaemin zatrzymuje się i patrzy na Jeno swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Uśmiecha się szeroko, przez co serce Jeno już chyba odruchowo nieco przyspiesza swoje bicie. Od razu go odwzajemnia, bo wie, że ten pojedynczy uśmiech jest przeznaczony tylko i wyłącznie dla niego.

— Więc jedyne co możemy zrobić to psychicznie się do tej dramy naszykować. — Daje mu krótkiego całusa w policzek i łapie go za rękę, ponawiając chód. — Czy nie będzie ciekawie?

— To będzie zdecydowanie dziwny rok.


🐬🐤🐬

— Co?

— Dobrze słyszałeś.

— Od... kiedy?

— Nie potrafię tego sprecyzować. Czasami mam nawet wrażenie, że odkąd tylko się znamy...

— Zawsze myślałem, że jest na odwrót.

— Nie dziwię się. Wiem, jak to wygląda, ale to wszystko jest skomplikowane. On jest. Naprawdę jest. Wiem, że tak to nie wygląda.

— Nie wiesz, jak do niego dotrzeć?

— Tak. Od kilku lat.